Rozdział 11

2K 170 25
                                    

Cały mój względny spokój odleciał niczym rakieta wystrzelona w niebo. W jednej chwili ogarnął mnie strach, w następnej panika, a jeszcze kolejnej złość i rozżalenie. Z bezsilności przysiadłam pod drzewem, tępym wzrokiem wpatrując się w tętniący życiem dom.

Nie jestem zwyczajną nastolatką. Nigdy nią nie będę. Żadna impreza nie sprawi, że moje problemy znikną, chociażby w niewielkiej części. W tamtym momencie mogłabym po prostu siedzieć pod tym drzewem, jak najżałośniejszy człowiek na świecie oraz zadawać sobie pytania, dlaczego akurat to mnie los postanowił tak ukarać. Jednak miałam mało czasu i zadanie, które musiałam wykonać. Dlatego właśnie wstałam z miejsca i odeszłam, nie oglądając się za siebie.

Cóż, przynajmniej taki miałam zamiar.

— A ty dokąd?

Odwróciłam się, słysząc niespodziewany głos.

— Do domu. — Wzruszyłam ramionami, nie chcąc, by zauważył moje spięte barki.

— Chwila, moment. Nawet nie zdążyłem się z tobą zabawić, a ty już odchodzisz? Nieładnie. — Jego usta rozciągnęły się w uśmiechu. — Nie idź jeszcze.

Zakołysałam się na piętach, jakby się zastanawiając.

— Nie mogę zostać — powiedziałam niepewnie, cofając się powoli.

Zmarszczył brwi.

— Dlaczego?

Westchnęłam z irytacją, wiedząc, że nie mam czasu na bezsensowne pogaduszki.

— Mama kazała mi wrócić wcześniej. — To była pierwsza wymówka, jaka przyszła mi do głowy. — Także ten... Cześć — mruknęłam szybko, po czym pośpiesznie odeszłam, mając nadzieję, że odpuści.

Nic z tego.

— Jesteś tego pewna? — zapytał z rozbawieniem Blake, szybko mnie doganiając. — Wróżki podpowiedziały mi co innego.

— Wróżki? — prychnęłam. — Nie wiem, co bierzesz, ale... — pokręciłam głową — zmień dilera.

Coraz mocniej przebierałam nogami, wiedząc, że miejsce docelowe znajduje się dość daleko. Dodatkowo po drodze musiałam się pozbyć pewnego bardzo irytującego jegomościa. Tymczasem on kroczył sobie obok mnie, jak gdyby nigdy nic, z pewną siebie miną i rękami w kieszeniach.

— Nie chcesz się dowiedzieć, co od nich wiem? — Uniósł brwi do góry.

— Nie — odparłam, przewracając oczami. — Ale nie miałabym nic przeciwko, gdyby nagle tu przyleciały i obsypały cię proszkiem, który przeteleportowałyby cię na drugą część półkuli.

Blake zaśmiał się luźno.

— I to niby ja coś biorę. — Pokręcił głową. — Tak czy inaczej nie wiem, czy zauważyłaś, ale twój dom jest w przeciwną stronę.

Zmieszałam się, mając wrażenie, jakbym została przyłapana na niecnym uczynku. Nie lubię kłamać, ale wychodzi mi to zazwyczaj całkiem nieźle, bo nikt mnie nie przyłapuje. No chyba, że jednak komuś się uda, wtedy traktuję to, jak wewnętrzną porażkę.

— Może chcę dotrzeć okrężną drogą? — mruknęłam wyzywająco, unosząc brwi. Mimo to wiedziałam, że byłam na straconej pozycji.

— Musiałabyś przejść połowę miasta, a nie wyglądasz mi na osobę, która chętnie pokonuje zbędne kilometry — rzucił beztrosko.

Westchnęłam z rezygnacją. Cholerny, upierdliwy...

— Dobra, masz mnie — powiedziałam, bynajmniej mój głos nie brzmiał na zrezygnowany, a wręcz nadto optymistyczny.

ENTROPIAOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz