Rozdział 24

1.5K 151 35
                                    

     Obudziłam się przez przenikające mnie do kości zimne, poranne powietrze. Chwilę zajęło mi otrząśnięcie się z resztek snu, a gdy w końcu mi się udało, spostrzegłam, że leżę wśród leśnej ściółki obok dawno zgaszonego ogniska, przykryta czyjąś kurtką. Domyśliłam się, że jej właścicielem był Cooper, jednak nie widziałam go nigdzie w pobliżu. Zmarszczyłam brwi, czując dreszcze przechodzące przez całe moje ciało oraz lekki strach. Czy to możliwe, że zostawił mnie tutaj samą, po wszystkim, co wczoraj się wydarzyło?

Wstałam ociężale z ziemi, czując ból i swędzenie całego ciała. Fragmenty liści, mchu oraz gałązek wplątały mi się w potargane włosy, oraz ubranie, sprawiając wrażenie idealnego przebrania na Halloween w roli leśnej czarownicy, włączając w to rozmazany makijaż i podkrążone oczy. Szczerze mówiąc, zdziwiłabym się również, gdyby na moim ciele nie znalazł się żaden kleszcz lub inna, niepożądana kreatura.

Odetchnęłam głęboko, zastanawiając się, co powinnam zrobić. Rozejrzałam się wokoło, próbując, choć w małym stopniu rozeznać się w terenie. Niestety drzewa z każdej strony wyglądały tak samo i poza rozkopaną przez nas ściółką i resztkami z ogniska, nic w krajobrazie się nie wyróżniało. Spojrzałam niżej, nagle dostrzegając, że w pewnych miejscach droga wyglądała na bardziej wydeptaną, tworząc przez to ledwo widoczną ścieżkę.

Wykrzywiłam usta w pseudo uśmiechu. Nawet jeśli Cooper z jakiegoś powodu postanowił zostawić mnie samą na pastwę losu, to mimowolnie ułatwił mi sposób na wydostanie się. Choć z drugiej strony, nie rozumiałam jego zachowania — wczoraj uratował mnie, a potem mimo mojego początkowego zachowania, w pewnym sensie wsparł i wyznał prawdę, której nikt inny nie chciał mi przekazać, o ile to faktycznie było prawdą. Dał mi nawet swoją kurtkę, a potem tak po prostu odszedł? Po raz kolejny poczułam zawód, jednak zacisnęłam szczęki, chcąc zostawić swoje rozmyślania na moment, gdy się stąd wydostanę. A najlepiej na nigdy.

Całą swoją koncentrację poświęciłam na dokładnym wypatrywaniu oraz podążaniu odpowiednią drogą, która odznaczała się złamanymi gałązkami, wgłębieniami w wilgotniejszej ziemi oraz przydeptaną trawą i liśćmi.

Po pewnym czasie miałam wrażenie, jakby trasa nie miała końca i zaczynałam wątpić, że zdołaliśmy przebyć tak długą trasę — z początku wydawała się o wiele krótsza. Z drugiej jednak strony, byliśmy wtedy nabuzowani adrenaliną oraz strachem, a poza tym biegliśmy. Wyjaśnienie było więc oczywiste.

Nagle zatrzymałam się, chcąc chwilę odpocząć od szybkiego marszu. Byłam bardzo słaba i obolała, możliwym było, że nadwyrężyłam również kostkę. Do tego od wielu godzin nic nie jadłam ani nie piłam, doprowadzając swoje ciało do skrajnego wyczerpania. Pochyliłam się, wspierając ręce o kolana i biorąc kilka głębokich wdechów.

Wtedy usłyszałam szelest, przez który gwałtownie się wyprostowałam. Zakręciło mi się od tego w głowie i straciłam widoczność przez mroczki przed oczami na dość długą chwilę. Nie potrafiłam przez ten czas wykonać nawet jednego kroku, ale poczułam, jak ktoś mnie chwyta za ramię.

— Wszystko w porządku?

Zamrugałam kilka razy powiekami, dzięki czemu odzyskałam widoczność, a osobą, która zadała pytanie, okazał się Cooper.

— Tak. — Odchrząknęłam, oddalając się odrobinę. — Co tu robisz?

Przyjrzał mi się uważnie, jakby nie wierzył w prawdziwość mojego zapewnienia, po czym przeczesał włosy palcami.

— Właśnie po ciebie szedłem. Wybacz, wydawało mi się, że jeszcze śpisz.

Poczułam jak moje napięte do tej pory mięśnie, rozluźniają się, a ciało ogarnia ulga. Nie sądziłam, że jego obecność tak bardzo mnie uspokoi. Jednak taka była prawda — poczułam się bezpieczniej, bo wiedziałam, że nie będę musiała radzić już sobie sama z dalszą drogą powrotną.

ENTROPIAOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz