Rozdział 10

2.6K 189 58
                                    

  Dzisiaj był ostatni dzień szkoły, co ja, jak i również cała młodzież w Payson, przyjęliśmy z ogromną ulgą. Przez ostatni tydzień niewiele się działo i raczej nikt nie przewidywał większych zmian. Upał sprawił, że wszyscy stracili czujność i myśleli jedynie o tym, jak spędzą te wakacje. W końcu czemu zwykły nastolatek miałby się przejmować czymkolwiek, gdy dwa miesiące rozkosznej obłudy i zabawy zbliżają się wielkimi krokami?

Niestety im bardziej inni się rozluźniali, tym bardziej negatywne przeczucia się we mnie kumulowały. Dodatkowo sprawę pogarszała sytuacja w domu. Irytowało mnie, że mama traktuje mnie jak dziecko, które o niczym nie ma bladego pojęcia. Ciągle tylko te sztuczne uśmiechy i zapewnienia, że jest jak najbardziej w porządku. Nie było! To ona nie zdawała sobie sprawy z tego, że o wszystkim wiem. O tym, że sprzedała swoją obrączkę, mimo że wcześniej za żadne skarby nie chciała się jej pozbyć. Akurat w tym przypadku powtarzałam jej kilkukrotnie by zapomniała o przeszłości oraz osobie, która bezlitośnie wyrwała z niej kawałek serca, niszcząc go bezpowrotnie. Nigdy tak naprawdę nie pogodziła się z jego odejściem, na szczęście nie była aż tak zaślepiona żeby nie skupiać na nas większej uwagi. Co innego bardzo stary sygment rodzinny, który miał dla nas wysoką wartość sentymentalną. Od wielu pokoleń przebywał w naszej rodzinie, więc decyzja o pozbyciu się go z pewnością była trudna. Widziałam w jej oczach wahanie. Widziałam strach i przerażenie. Dostrzegałam tę cholerną bezsilność, ale gdy tylko mnie widziała, nakładała na siebie maskę. Prawdziwą parodię swojej dawnej osobowości.

Potrzebowałam czasu. Potrzebowałam pieniędzy. Musiałam wygrać. Nie miałam ani jednego ani drugiego, a tak naprawdę szansę na to trzecie były znikome. Co ja sobie w ogóle myślałam? Że jedna, zdeterminowana dziewczyna wygra w śmiertelnej grze z dziesięć razy silniejszymi od niej konkurentami? Nie miałam szans. Zdepczą mnie, niczym plastikową lalkę, ciężkimi buciorami z szyderczym uśmiechem. Przy okazji stracę wszystko i natychmiast pożałuję, że stawiałam swoje życie na jedną niewiadomą kartę. Czy jest w ogóle sens brnąć w to dalej? Czy lepiej zakończyć to od razu, szczędząc sobie rozczarowania i porażki?

Przetarłam zaczerwienione oczy jednocześnie rugając się w myślach. Naprawdę słaba ze mnie zawodniczka, skoro przy lekkiej chwili załamania chcę zrezygnować ze wszystkiego. Nie po to tyle poświęcałam żeby kończyć w najgorszej z możliwych opcji doprowadzając się do szału. Wszystkie przemyślenia postanowiłam odstawić na później, a najlepiej na nigdy. Dzisiaj było zakończenie roku szkolnego i chcąc nie chcąc musiałam na nie iść udając, że tak naprawdę nie jestem na skraju załamania psychicznego a stopnie są moim jedynym problemem. Nie zawracałam sobie głowy odpowiednim ubiorem. Miałam to wszystko gdzieś, jak i tą całą szopkę związaną z pożegnaniem szkoły.

— Halo, Hay! — wykrzyknął do mnie Chase, kiedy się zamyśliłam.

— Czego? — burknęłam.

— Czy to na pewno ty?

— O co ci chodzi? — Zmarszczyłam brwi, nie wiedząc, do czego zmierza.

— O to? — zapytał, jakby to było oczywiste, wykonując nieokreślony ruch ręką.

— Sprecyzuj — zniecierpliwiłam się.

— Jest koniec roku — wytłumaczył cierpliwie, niczym małemu dziecku.

— I co w związku z tym?

— To — orzekł onstentacyjnie, wbijając palec w mój policzek — nie wygląda mi na radość.

Prychnęłam, kierując swój wzrok na ludzi, którzy zasiadali na trybunach.

— Co gorsza, wyglądasz, jakbyś wybierała się na pogrzeb.

Wzruszenie ramionami.

— Bardzo starej ciotki — spróbował snowu.

ENTROPIAOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz