Rozdział 18

1.7K 172 17
                                    

Nadzieja była w tamtej chwili najgorszym, co mogłam czuć, ale nie mogłam nic poradzić na to, że jej początkowa iskierka przerodziła się pożar, rozsadzający mnie od środka. Skłamałabym, mówiąc, że nie odzyskałam na nowo wszystkich sił i nie posiłkowałam się tą jedną rzeczą, dzięki której biegłam ze zwielokrotnioną energią.

W głowie wciąż wirowały mi słowa, które mama wypowiedziała przez telefon i nie mogłam powstrzymać myśli o Sethcie, bo był pierwszą i jedyną osobą, o której mogłam pomyśleć w obecnych okolicznościach. Albo był jedyną osobą, o której chciałam myśleć. Jak na złość nie zdołałam się dowiedzieć niczego więcej poza tym jednym zdaniem, gdyż padł mi telefon i nienawidziłam siebie za to, że pokładam w odbytej rozmowie tak wielką nadzieję. Nadzieję, która mogłaby mnie zabić, gdyby nie okazała się prawdą. Była obecnie jedyną rzeczą, trzymającą mnie przy życiu i trzymałam się jej kurczowo, choć wiedziałam, że chwytam się drutu kolczastego.

Mimo że to ostatnimi czasy przycichło, ja nigdy nie zapomniałam, zawsze tęskniłam i miałam nadzieję. Jednak teraz, gdy szala mojego życia zaczęła niebezpiecznie szybko zbliżać się do przepaści, nie mogłam czekać. Potrzebowałam go, pragnęłam zobaczyć, ale nie marną, nieruchomą imitację, a tę prawdziwą, w całej okazałości. Chciałam usłyszeć słowa wypowiedziane prosto z jego ust, nawet jeśli miałaby to być najgorsza obelga. Chciałam jego przenikliwego, ale troskliwego spojrzenia, chciałam... Z powrotem mojego brata, nieważne w jakim wydaniu, byleby stanął w końcu obok mnie i po prostu był, zostając przy mnie już na zawsze. Był dla mnie prawie tak ważny, jak serce, które waliło w mojej piersi zupełnie tak, jakby chciało się wydostać. A bez serca nie da się długo pociągnąć, prawda? Co ja mówię, bez serca człowiek nie ma prawa życia!

Czułam się jak ćpun na pierwszym dniu odwyku, który jest przekonany, że jeśli natychmiast sobie nie ulży, odejdzie od zmysłów. Prawdę mówiąc, niewiele mnie dzieliło od osiągnięcia tego stanu dlatego, gdy wbiegałam na znajomą ulicę, nie myślałam wcale, ledwie zdając sobie sprawę z tego, co robię. Nie zwróciłam też uwagi na czarnego Bentleya stojącego pod naszym domem. Wyglądał ekstrawagancko i wręcz zapierał dech w piersi, a mimo to było coś złowrogiego w odbijanych w jego karoserii promieniach słonecznych. Stojąc tuż obok mojego rozklekotanego wozu, miało się wrażenie, jakby stał zupełnie nie w tym miejscu, co powinien. W istocie, lecz ku mej niewiedzy, tak właśnie było.

— Mamo?! — zawołałam drżącym głosem, wbiegając przez drzwi frontowe i nie dbając o tak przyziemne sprawy, jak zamknięcie ich, czy ściągnięcie butów.

Ślepo szłam przed siebie, obijając się od ścian korytarza i w dużej mierze bojąc się tego, co usłyszę, gdy postanowię wejść w głąb domu, zatapiając się tym samym w nieuchronnej prawdzie. Mogła być ona zarówno wyzwalająca, jak i miażdżąca.

Z całą pewnością mogłam tamten moment porównać do gry w rosyjską ruletkę.

Zatrzymałam się raptownie, docierając w końcu do jadalni i dostrzegając siedzące przy stole postacie. Mimo że byłam zdeterminowana przez cały bieg tutaj i teraz dyszałam zmęczona, potrzebowałam dłuższej chwili, by zrozumieć rozgrywającą się przede mną scenę. Nie mogłam zmusić się do wykonania jakiegokolwiek ruchu, a wypowiedzenie słów właściwie graniczyłoby z cudem. Ale potrzebowałam odpowiedzi. Potrzebowałam, bo nie mogłam zrozumieć i z przerażeniem oraz w bardzo bolesnym i powolnym procesie dopuszczałam do siebie myśl, że w tym właśnie momencie świat postanowił ze mnie zadrwić, zabierając spod nóg jakikolwiek grunt.

Miałam wrażenie, że bujałam się na pieprzonej linie, gdy w końcu udało mi się coś z siebie wykrztusić.

— Mamo?

ENTROPIAOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz