Nie mogłam w to uwierzyć. Po raz kolejny to, co uznawałam za prawdziwe, okazało się jednym wielkim okrutnym kłamstwem. Obwiniałam Blake'a za to, że mimo wieloletniej przyjaźni z nami, porzucił mnie i Setha, gdy najbardziej go potrzebowaliśmy. Byłam pewna, że był to jedyny błąd, który popełnił, zresztą naiwnie mu go wybaczyłam. Tymczasem nie dość, że sam doprowadził do śpiączki Setha i wielu innych tragicznych wydarzeń, które wydarzyły się tuż po niej, to jeszcze parszywie wmawiał mi, że nie jest niczemu winien, a o wszystko obwiniał Coopera.
Czułam się oszukana. Porzucił mnie, skrzywdził. Potem gdy wydawałoby się, że nie będę potrafiła wybaczyć, zaufałam mu. Odbudował mnie na nowo, jednak konstrukcja, która powstała między nami, była na tyle chwiejna, że wystarczył jeden maleńki podmuch, słaby, lecz prawdziwy, by zamieniła się ona w proch.
Czułam złość. Jakim człowiekiem trzeba być, żeby manipulować tak osobą, którą znało się praktycznie całe życie, która darzyła go uczuciem? Jak można być tak perfidnym kłamcą i tchórzem, żeby przekonywać mnie i innych o swojej niewinności, nie zważając ani na moje, ani na Setha bądź Coopera uczucia?
Najbardziej jednak czułam zawód. Obciążył mnie niczym wielki głaz, który przygniata twoje płuca do ziemi, a ty wiesz, że już nigdy się spod niego nie wydostaniesz i nie starasz się nawet złapać powietrza. Był mi bardzo bliski, a sprawił, że przestałam oddychać. Doszczętnie zniszczył mnie i naszą relację, choć teraz wiem, że była ona słaba i nieprawdziwa. Dobijało mnie, że w swojej naiwności pozwoliłam sobie cokolwiek do niego poczuć i zbliżyć... o wiele za blisko.
Nie czułam już chęci zemsty. Zbyt wiele było we mnie smutku i bólu, bym potrafiła czuć tylko nienawiść. Wszedł z butami w moje życie i zdeptał je jednym ruchem, to prawda. Jednak z głowy nie potrafiły wyjść mi wspomnienia. Mnie, mojego brata i jego. Przeżyliśmy razem naprawdę wiele, byliśmy dla siebie prawie rodziną, taką, którą wybiera się samemu. Wybaczyłam mu, bo był ostatnią cząstką życia, które miałam, zanim to się stało. Jednak nie uwzględniłam tego, że być może nie był on już tą samą osobą. Ta jego druga strona, ta, której nie znałam, została dla mnie nikim, ale ta pierwsza, prawdziwa, wciąż tkwiła gdzieś wewnątrz mnie i nie pozwalała opuścić.
Nie zamierzałam się mścić. Chciałam po prostu odrzucić Blake'a z mojego umysłu, najdalej jak się da. Zostawić go za sobą i zapomnieć.
Nawet nie zauważyłam, gdy Cooper, chcąc chyba zostawić mnie samą z moimi przemyśleniami i dać mi chwilę na otrząśnięcie się, odszedł kawałek dalej, majstrując coś przy kupce gałęzi. Po chwili w owym stosie dało się zauważyć iskrę, która z każdą chwilą powiększała się, aż gałęzie zapłonęły żywym ogniem. Przez chwilę wpatrywałam się w hipnotyzujące płomienie pustym wzrokiem. Iskra dla każdego człowieka oznaczała nadzieję, jednak dla mnie nie miała żadnego znaczenia. Mój wewnętrzny las, spłonął już dawno.
Wolnym krokiem podeszłam bliżej, stając tuż za plecami Coopera. Musiał usłyszeć moje kroki przez szeleszczące liście i krzaki, jednak nie odwrócił się, wciąż zajmując ogniskiem.
— Co robisz? — zapytałam, nie rozumiejąc jego działań. Chciałam wrócić już do domu, ale wątpiłam, że poradziłabym sobie z tym sama.
— Robi się ciemno, a my nie znamy drogi, ani nie mamy jak wrócić. Myślę, że najlepszym rozwiązaniem byłoby przeczekanie nocy tutaj — odparł spokojnym głosem.
W normalnej sytuacji zaczęłabym się spierać i naciskać na to, żeby wracać, jednak po przeanalizowaniu słów Coopera doszłam do wniosku, że jest w tym trochę racji. Poza tym nie mogliśmy wiedzieć, czy przy drodze wciąż nie czeka na nas, w szczególności na mnie, mściwa kobieta.
CZYTASZ
ENTROPIA
Teen FictionNienawidziłam tej gry. Gardziłam nią, ponieważ zmieniała ludzi i zaprowadzała ich na dno. Dawała chorą nadzieję, po którą inni desperacko sięgali, a gdy zostawiała ich z niczym, tonęli we własnej rozpaczy z powodu tego, co zrobili. Niektórzy jednak...