Rozdział 12

1.9K 182 26
                                    

   Kątem oka zdołałam zauważyć, że Blake również znalazł się w potrzasku, ale byłam zbyt zajęta walką o życie, żeby zastanowić się nad całą sytuacją. Praktycznie wisiałam nad ziemią wyrywając się i kopiąc gdzie popadnie, przy okazji uderzając się o mur. Nie to jednak było najgorsze, a to, że z każdym wyharczanym krzykiem, coraz bardziej brakowało mi powietrza, a przed oczami stawały mroczki.

Byłam pewna, że mnie udusi. Że nie cofnie się przed niczym, bo pewnie jedna dziewczyna w tą czy w tamtą nie robi mu różnicy. Opadałam z sił, a w głowie wirowały mi jedynie sceny z życia i to, czego nie zdążyłam jeszcze zrobić oraz doświadczyć. W myślach tworzyłam listę przeprosin, do osób, które były dla mnie ważne, z przeświadczeniem, że zginę tu jak najgorszy śmieć.

Miałam wrażenie, że upadam, jednocześnie nic przy tym nie czując. Czy to już koniec?

— Hayden! — Ktoś do mnie podbiegł, kładąc moją głowę w wygodniejszej pozycji.

Czyli jednak nie umarłam. Chyba. Próbowałam coś powiedzieć, jakoś się poruszyć, ale nie mogłam. Byłam sparaliżowana.

— Pojebało was?! — głośny krzyk. — Mogła zginąć!

— Trzeba się było nie wpierdalać na cudzy teren — odpowiedział niski, chropowaty głos, spluwając. — Czego chcecie?

— Miała dla was towar — wysyczał chłopak, a jego głos dodał mi odrobiny otuchy.

Rozległ się głośny rechot paru osób, przez który przeszły mnie dreszcze.

— Ona? — tym razem doszedł do mnie normalny, głęboki głos, ale czuć w nim było wyraźną kpinę. — Od kiedy to panienki zajmują się taką robotą? Panowie, czuję się zagrożony. Niedługo w branży prześcignie mnie banda nastolatek.

Usłyszałam głośny śmiech, na który, mam wrażenie, Blake spiął się jeszcze bardziej.

— Entropia, debile — warknął, ściskając mnie.

— Cholerne dzieci i ich przeklęte gry. — Kolejne splunięcie. — Za moich czasów takie coś robiło się na codzień.

— Ktoś powinien nam płacić jebane odszkodowanie — oburzony głos. — Dwa lata temu zajumali mi najlepszą fajkę, a niedawno wybili szybę w wozie.

— Zamknij mordę, idioto — prychnął inny. — Tylko pizda da się okraść dzieciakom.

— Wszyscy się przymknijcie! — warknął ktoś zirytowany. Dotychczas odzywał się najmniej, ale gdy tylko to robił, budził we mnie strach. — A ty dokąd, młody? Lepiej pokazuj ten towar, to zastanowimy się czy was puścić.

— Dostaniesz, pod warunkiem, że dacie nam spokój — powiedział pewnie, jednak nie uzyskał odpowiedzi. Wciąż mogłam jedynie słuchać, więc nie mogłam w pełni ocenić sytuacji. — Nie widzisz, co jej zrobiłeś?! Muszę zanieść ją do szpitala — warknął.

— Niech będzie. I tak nie jesteście nam do niczego potrzebni — kpiący ton.

Blake sięgnął do kieszeni mojej kurtki, a potem do drugiej, wyjmując z niej paczkę i prawdopodobnie rzucając ją oprawcom.

— No i radziłbym się szybko stąd wynosić, bo nie gwarantuję, że ktoś was znów nie zaczepi, a wtedy nie byłoby już tak kolorowo.

Jego towarzysze zareagowali pomrukami rozbawienia, które na szczęście oddalały się z każdą sekundą. A może to ja odpływałam?

✖️✖️✖️

Ocknęłam się, gdy byliśmy już z dala od niebezpiecznej dzielnicy, ale nie ruszyłam się, powoli dochodząc do siebie. Poza tym, niesiona przez Blake'a z głową opartą o jego klatkę piersiową nie mogłam narzekać na niewygodę. Niestety on już zaczynał opadać z sił, więc postanowiłam się ruszyć, jednakże ubiegł mnie głos.

ENTROPIAOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz