Rozdział V "Boże...czego ja nie rozumiem?; ."

476 17 0
                                    

Zabiłam człowieka... PRAWIE.

A prawie robi WIELKĄ różnice.

- Wracajmy do domu.- powiedziałam i zaczęłam kierować się w stronę samochodu. Całe ubrania mam mokre i wszystko mi przylega do ciała. Ale co to ma do rzeczy... Prawie zabiłam człowieka. Nieważne czy to Christian. Nieważne, że go nie lubię, ale chociaż toleruje. I tak go prawie zabiłam. Japierdole... Dziewczyno ogar... Żyje, uratowałaś mu życie. Nieważne, że przeze mnie prawie je stracił!

-Anas...

- Jedźmy. Do. Domu.- Powiedziałam przez zaciśnięte zęby, przerywając mu. Dlaczego ja to tak przeżywam w końcu przeżył. I jak zauważyłam, czuje się dobrze. Tylko trochę jest blady i mokry.- Spóźnimy się na zajęcia i w ogóle...

- Na zajęcia już dawno się spóźniliśmy.- Stałam z otępiałą miną i próbowałam przypomnieć sobie o której mam zajęcia? Dziś jest wtorek, a we wtorki zawsze mam na 11. Nie chwila... Na 11 przychodziłam bo zasypiałam. I to niby poniedziałki są najgorsze. Ale też zasypiałam. W końcu zdałam sobie sprawę, że mam na 9. I moje oczy prawie wyszły z głowy. Mózg niedługo też.

- Tym bardziej wracajmy.- Powiedziałam i tym razem bez żadnych ceregieli poszłam do samochodu.

Chcę do domu. Położyć się i zasnąć. Obudzić się kiedy wszystko złe, sobie odejdzie, a ja będę mogła w spokojnie żyć. Bez głupich szkolnych tradycji. Bez Morgana, mojego "chłopaka". Bez wrednych nauczycielek historii, które utrudniają ci życie od pierwszej klasy. Bez rodziców, którzy mówią ci co masz robić. Bez głupich suk, które wmawiają sobie, że są księżniczkami Disneya. Bez ciągłej rutyny w twoim pojebanym życiu. Bez wszystkiego co złe i nie pozwala normalnie żyć.

Bez obarczania się o coś co się nie stało, a mogło.

Czasami musisz zniknąć. Odwrócić się na pięcie i zobaczyć świat bez niektórych osób. Jeśli ktoś Cię nie docenia nie stój obok, nie uśmiechaj się jak w taniej produkcji i nie połykaj tłumionych łez, po prostu odejdź. Daj TEMU komuś szansę na zobaczenie życia bez Ciebie, bez Twojego śmiechu, humorków i ciągłych rozmów. Nabierz szacunku do samej siebie, pojaw się w tym samym miejscu co zawsze. Daj komuś szansę zatęsknić...

Ale czy ja tak mogę?

Oczywiście, że nie.

Mam tutaj przyjaciół... Raczej przyjaciółkę. Dom, rodziców, którzy wyjeżdżają na weekendy ale wiem, że o mnie nigdy nie zapomnieli. Panią Williams i jej męża Ricka. Szkołę, która chociaż ma pojebane zwyczaje, tradycję, czy Bóg wie co jeszcze. Dziewczyny z drużyny. Moją kochaną panią Groth.

Chris otworzył samochód kluczykami, które jak się okazało nie utonęły. Wsiadłam, zapiełam pasy i czekałam aż mój towarzysz zrobi to samo. Ale tak się nie stało. Siedział i nic nie robił aby jechać do domu. Postanowiłam że nic sobie z tego nie zrobię i będę czekać aż on ruszy. Uznałam to za dobrą postawę, bo po pierwsze nie będę z nim gadać, po drugie boję się, że będzie się drzeć za to co się stało, a po trzecie chyba dostanę okres, więc szybko przejdzie do rękoczynów.

- A teraz powiesz mi o co ci chodzi?- I jak mam mu na to pytanie odpowiedzieć? Nijak.

- Chce wrócić do domu. Czy to coś złego?- Chłopak westchnął.

- Nie o to mi chodzi...

- To o co ci chodzi?- Przerwałam mu w połowie zdania. Ostatnio bardzo często to robię. Tak zauważyłam.

- Obwiniasz się o to co się stało.- Bardziej powiedział niż spytał. Dlaczego jesteś sportowcem, zamiast psychologiem?

- Nie obwiniam się, bo wiem, że to po części twoja wina. Ty się zatrzymałeś, ja nie zdążyłam zareagować i bum stało się, to co się stało.- Szkoda, że sama nie wierzysz w to co mówisz.- Na szczęście zdążyłam ci pomóc. Mógł byś być martwy. A wtedy bym się obwiniała.

- Okey... Niech ci będzie.- Poddał się.- Ale i tak ci nie wierze...- Powiedział cicho. Miałam tego nie słyszeć, co nie?

*~*
- Nareszcie Kalifornia!- Po kilku godzinach mogę w końcu (przepraszam za określenie (ale mogłam powiedzieć gorzej)) jebnąć plackiem na łóżku i spać. Dla niektórych wstanie o trzeciej w nocy to rzecz normalna. Ale dla człowieka, który zazwyczaj budzi się o siódmej, albo jeśli ma dobry dzień to o w pół do siódmej, jest bardzo... Niecodzienne. Dlatego nie dziwie się, że po tym jak wejdę do domu to pierwsze co zrobię to zasnę.

Niestety jestem leniem.

A ty jeszcze chciałaś iść na zajęcia.

- Jeszcze kilka przecznic i dom.- Powiedział szczęśliwy Christian.

- Mój dom. Ty będziesz musiał jechać niestety do siebie. Nawet nie wiesz jak mi przykro...- Powiedziałam z wyczuwalną ironią.

- Mówi to osoba, która nie może się ruszyć, bo od wody skurczyły jej się Jeansy.

- Hahaha. Coś jeszcze?

- Tak. Ale o tym później... Teraz pakuj szmatki i do matki, bo wjeżdżamy na twoje osiedle.- Powiedział pół poważnie, pół żartem. I weź tu zrozum człowieka!

- Miałam tylko torebkę, którą zabieram.- Przejeżdżaliśmy przez znane mi domy, w końcu chodzę tędy do szkoły. Niestety.- Pamiętaj, że wisisz mi kasę za kawę.

- Jaką kawę?- Spytał udając idiotę, którym jest ale mniejsza z tym.

- Doskonale wiesz, więc po co udajesz idiotę?

- Aaa... Tę kawę. Myślałem, że stawiasz.- Zrobił smutną minę, jak u szczeniaczka. Uwaga ludzie. W taki sposób jak on teraz, ludzie biorą na litość. Szkoda, że nie jestem litościwa.

- Wybacz, ale... Nie jestem litościwa.

- Ale za to wredna.

- Bardzo.

Kiedy byliśmy już pod moim domem, a dokładnie na moim podjeździe myślałam, że się zabiję widząc schody prowadzące do głównych drzwi. Nie zdążyłam wyschnąć, a głównie to moje spodnie. I co ja mam zrobić?! Jak nawet nie mogę nogami ruszyć.

- Jebane jezioro.- Przeklinałam próbując wstać. No nic, nie dam rady.

- Czemu nie idziesz?- Idiota. Doskonale wie czemu, a jeszcze się pyta. I jak widać dobrze się bawi moim cierpieniem.

- Doskonale wiesz, to po co się pytasz idioto?- Spytałam zła, a on wybuchł śmiechem. No bardzo śmieszne, brakuje mi tego aby wykorkował. Albo nie, bo będę miała wyrzuty sumienia, jak z tym jeziorem. Po co zakładałam Jeansy?! Teraz widzę zalety tego głupiego stroju.

- No wiesz... Jak chcesz to mogę ci pomóc.

- Niby jak?- Spytałam zła.

Chłopak wyszedł z auta zostawiając mnie samą. Nie na długo, bo po chwili poczułam wiatr po mojej prawej stronie. Spojrzałam na niego zaciekawiona co chce zrobić. A on bez zastanowienia, wziął mnie przerzucił przez ramię. Tak samo jak mnie wsadził do samochodu, tak samo mnie z niego wyciąga. Cóż za dziwny zbieg okoliczności.

- Daj klucze.

- Są w torebce. A torebka w samochodzie.

- I ją też mam wyciągnąć?- Spytał z wyrzutem, a ja tylko śmiałam się z niego.

Po dzisiejszym dniu mogę stwierdzić, że z niego jest nawet fajny chłopak. Tylko, że ja nie jestem idiotką i wiem, iż to wszystko jest na pokaz.

I'm Your Fake GirlfriendOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz