rozdział 4

2K 74 5
                                    

Siedziałam parę godzin z chłopakami w MacDonald 's. Rozmawialiśmy na różne tematy i muszę przyznać, że w miłej atmosferze spędziłam z nimi czas. Brakowało mi tego, a najbardziej obecności brata.

Po około piętnastej byłam już w domu. Najpierw poszłam do kuchni zobaczyć czy inni wstali. Nie myliłam się. Stali przy blacie wzburzeni. Pewnie dlatego, że ich nie powiadomiłam o moim wyjściu. Nawet nie jestem ich córką, więc nie powinno ich, to obchodzić co robię, gdzie jestem i z kim.

- No, słuchamy. Co masz nam do powiedzenia.- oznajmiła matka, nawet nie spoglądając na mnie.

- Chyba należą nam się wyjaśnienia.- wtrącił się ojciec.

Oparłam się o próg ściany, zakładając ręce na klatce piersiowej. Moje usta były przez chwilę w linii prostej. Spojrzałam na nich i widziałam w ich oczach złość. Nic nowego.

- Zanim wam coś powiem muszę wiedzieć, jak mam do was się odnosić. - powiedziałam pewnie.

- Cóż to za pytanie? - oburzyła się kobieta. - Nie mów, że zaciążyłaś i za kilka lat będziemy słyszeć co chwilę babciu i dziadziusiu.

Nawet jeśli to nie do nich moje dzieci tak będą się zwracać. Nie dopuszczę do tego, żeby oni mieli jakikolwiek kontakt z moją rodziną, bo jednym ruchem mi ją zniszczą. Jak całe moje życie. Odebrali mi całą radość i prawa do niego.

- Ivy, jeśli ona jest w ciąży, to nie może urodzić. - panikował ojciec, a mnie aż zatkało na te słowa. Jaki człowiek tak mówi? Na pewno nie człowiek, który nie ma uczuć. - Co za obelga. Co sąsiedzi pomyślą? - westchnął facet.

- Z kim się puściłaś?! - krzyknęła matka, podchodząc do mnie zdenerwowana. Zauważyłam unoszącą się dłoń nade mną, ale na szczęście zdążyłam uniknąć uderzenia w policzek.

To na pewno nie są moi rodzice. Żaden rodzic tak nie postępuje do swoich pociech, tym bardziej nie unosi na nie ręki. Rodziciel powinien bronić i dodawać otuchy, a nie poniżać oraz odbierać szczęście.

- Nie jestem w ciąży! - zaprzeczyłam. - Zwariowaliście?

- Masz szczęście. - ostrzegła palcem kobieta, przy czym zabijała mnie wzrokiem. W jej oczach jest tyle nienawiści do mnie i przez to wciąż się zastanawiam, co ja takiego złego zrobiłam. Urodziłam się?

- Dokończ, Victoria. Co chciałaś nam przekazać? - dopytał się mężczyzna, po czym zapadła chwilowa cisza.

- Kiedy mi zamierzaliście powiedzieć, że jestem adoptowana?

- O czym ty mówisz? - zapytali równocześnie.

- Nie udawajcie głupich. - przewróciłam oczami. - Doskonale wiem, że nie jestem waszym dzieckiem.- rodzice wzdrygnęli na te słowa i zapanowała między nami cisza. Nagle matka chciała coś powiedzieć, ale jej przerwałam. Nie chce jej słuchać. - Nie zamierzam z wami mieszkać ani chwili dłużej, a dyskusja, jaka przed chwilą tu się toczyła, utwierdza mnie w przekonaniu, że nie należę do tej rodziny. I dzięki Bogu.

Stanęłam normalnie, a wnet szybkim krokiem poszłam do pokoju. Usiadłam na łóżku, zastanawiając się co mam robić dalej ze swoim życiem. Myśl nie potrwała długo, ponieważ do pokoju weszła Ivy. Spojrzała na mnie lekceważąco, na co również odpowiedziałam, zmierzając ją wzrokiem. Po krótkiej chwili kobieta siedziała obok mnie, opierając dłoń o moje ramię.

- Twoi biologiczni rodzice mieszkają w Kalifornii.- zaczęła. - Masz tutaj ich miejsce zamieszkania.- dała mi na uda małą karteczkę, na której napisany był adres. Podobną kartkę dostałam od ciotki i przez moment zastanawiałam się, czy powiedzieć jej o tym. - Jak już dowiedziałaś się prawdy, to najwyższy czas, abyś zaczęła żyć własnym życiem.

- Dlaczego? - odrzekłam, zapatrzona w podłogę. - Co ja wam takiego zrobiłam? - zadałam pytanie, lecz nie dostałam odpowiedzi. - Dlaczego tak mnie nienawidzicie? - kolejne pytanie i dalej nic. - Czemu jestem wszystkiemu winna? - spojrzałam na nią, natomiast ta nie ukazała żadnego współczucia.

Panowała między nami cisza, w której kobieta nie powiedziała ani jednego słowa. Nawet nie było jej wstyd. Nic.

- Odejdź z mojego życia. - powiedziałam, po czym spuściłam głowę w dół.

Okłamywałam się przez całe życie. Wmawiałam sobie, że oni się zmienią. Myślałam, że nadejdzie kiedyś dzień, w którym przyjdą mnie przeprosić za wszelkie zło, jakie mi wyrządzili, a ona na do widzenia mówi mi wprost, wypierdalaj. Żałośni oni są. Nigdy mnie nie kochali. Tak samo, jak Toby'ego. Jego traktowali jak maszynę do zarabiania pieniędzy, kiedy panował w domu alkoholizm, a lodówka świeciła pustką. Pamiętam słowa pijanego ojca do mojego brata. Mówił mu, jaki on jest beznadziejny, bo nie chciał okraść starszej, bogatej staruszki. Wtedy też pamiętam krzyk Toby'ego, kiedy ten go uderzył.

- Radź sobie. - odpowiedziała po chwili bez skrupuły, po czym wstała i wyszła z pokoju, zamykając za sobą drzwi.

Nigdy jej tego nie wybaczę.

***

- Mogę się do ciebie wprowadzić?- zapytałam, mając nadzieje, że się zgodzi.

- Oczywiście.- Toby wziął moją czerwoną walizkę, a następnie wsadził ją do bagażnika.- Wskakuj do auta.

Jego auto to czarna toyota land cruiser. Uwielbiam samochody tego koloru. Jechaliśmy kilka minut do jego domu. Okazało się, że mieszkał też na takim zadupiu, jak my tylko tutaj było ładniej. Nigdy nie byłam u niego w odwiedzinach, ponieważ byłam pod nadzorem patologicznej rodziny. Dom był duży na pierwszy rzut oka. Koloru białego, a dach brązowy, ścieżka zrobiona z kostki brukowej i wokół jest równo wykoszona trawa z krzewami. Z oddali mogłam zobaczyć skrawek basenu będący za domem. Pewnie on jest ogromny. Weszłam do środka, wnętrze było nowoczesne. Salon w biało-czarne paski, duży biały dywan, brązowe deski, dwie średnie kanapy koloru szarego, pod telewizorem stał Xbox. Teraz stałam w holu. Po prawej stronie był wieszak a na niej płaszcze, kurtki itd.

- Chodź, pokaże ci twój pokój. - powiedział radośnie, na wieść, że z nim zamieszkam.

- Ile ten dom na pokoi?- zapytałam zaciekawiona.

- Optymalną ilość, aby moja siostra czuła się jak księżniczka. - uśmiechnął się szeroko, a moje serce podpowiedziało, żebym mocno przytuliła bruneta. Tak też zrobiłam.

- Jesteś najwspanialszym bratem. - zaśmiałam się pod nosem, po czym podążyłam za nim. Ciągnęłam za sobą walizkę i zastanawiałam się jakim cudem w niej zmieściły się wszystkie moje ubrania, kosmetyki i inne rzeczy.

Oczywiście większość kosmetyków nie używam, ale wole je przechowywać na czarną godzinę. Tym bardziej nie korzystam z kosmetyków kolorowych. Nienawidzę się malować. Jak już to delikatny makijaż z użyciem korektora i tuszu do rzęs. Nawet ich nie zakupiłam, tylko dostałam od brata na urodziny. Byłam trochę oszołomiona tym prezentem, lecz podziękowałam za miły gest.

Weszłam po schodach, a potem szłam korytarzem, podziwiając wnętrze. Drzwi, drzwi, drzwi... o i jeszcze jedne drzwi. W końcu dotarłam do swojego pokoju. Chłopak otworzył pomieszczenie przede mną, abym weszła i się rozgościła.
- Rozpakuj się. Jak coś wrócę około dwudziestej, więc jak chcesz zamów sobie pizzę.

- Może coś ugotuje. - zaproponowałam, ale od razu przerwał.

- Jak masz gotować to pod moją obecnością. Kuchnia zbyt dużo kosztowała, żebym widział ją teraz czarną.

- Czarny jest w modzie. - zażartowałam, kładąc się na wygodnym łóżku.

- Na pewno. - brunet uśmiechnął się i powoli zaczął odchodzić, lecz szybko wstałam na równe nogi i podbiegłam do niego. Brązowooki odwrócił się w moją stronę, zdążając złapać mnie w locie i odwzajemnić ucisk.

- Dziękuje ci. - wyszeptałam mu do ucha.

- Nie ma za co, siostrzyczko. - postawił mnie na ziemi, po czym pocałował w czoło i znowu przytulił. - Przeżyłaś koszmar, mieszkając z nimi.

- Od dziś rozpoczynam nowy etap w życiu. A ty jesteś w nim na pierwszym miejscu. - euforia po raz kolejny zawładnęła mym ciałem, kiedy zdałam sobie sprawę, że to nie jest sen i teraz na zawsze będę przy nim.

Po pożegnaniu się z bratem wróciłam do pokoju. W międzyczasie skakałam ze szczęścia jak małe dziecko. Wciąż nie mogłam uwierzyć w to, co się dzieje.

Będąc już w pomieszczeniu, powędrowałam na łóżko, by rozpakować ubrania. Mogłam też wtedy podziwiać całe wnętrze pomieszczenia. Szare ściany, duża, biała szafa po lewej stronie, a obok niej białe biurko. Na nim leżała lampka, świeczka i inne ozdoby. Łóżko było duże, stało o prawej stronie obok białej komody. Piękna aranżacja wnętrza.

- Nie wiedziałam, że mój brat ma tak dobry gust.- powiedziałam sama do siebie.

***

-Nuda, nuda, nuda o kuchenne rewolucje.- mówiłam sama do siebie, przewijając kanały po kolei.- A oglądałam ten odcinek.

Wyłączyłam telewizor i spojrzałam na zegarek 17.45. Nie chce mi się zamawiać pizzy. Może coś ugotuje w zamian, co dla mnie zrobił Toby. Wstałam z kanapy, podeszłam do lodówki i ją otworzyłam. Może zrobię gofry? Toby je uwielbia. Albo spaghetti. Nie, jednak zostanę przy gofrach. Zaczęłam szukać gofrownica. Szperałam od kąta do kąta.

- Jest! Mam cię kotku!

Nagle przypominały mi się słowa Toby'ego, żebym nic nie gotowała, bo kuchnia pójdzie z dymem. Przecież wiem jak, to się robi. Oglądałam poradniki, a teraz mam szansę się sprawdzić.

Po zmyśleniach okazało się, że siedziałam na blacie, aby sięgnąć do szafki, w której była gofrownica. Czy on nie mógł dać na blat, tylko do szafki? W sumie przy jego wzroście, który sięga prawie do metr 190, to nie ma się co dziwić. Ja ledwie osiągam metr 166, więc... szkoda gadać.

Wyjęłam z lodówki bitą śmietanę, borówki, truskawki i... nie ma polewy czekoladowej. Oj braciszku nieładnie. Za to znalazłam zwykłą czekoladę, więc ją roztopiłam w garnku na palniku. Udało mi się nie przypalić gofrów. Zrobiłam dla niego pięć. Wiem, że on kocha tę słodkość. I ja też, ale muszę dbać o linię.

Na gofry dałam bitą śmietanę, pokroiłam truskawki, ładnie położyłam borówki, by cały posiłek wyglądał zachęcająco. Na sam koniec polałam sosem czekoladowym. Spojrzałam na zegarek i była 19.58. Zaraz powinien przyjść Toby. Poszłam do salonu posiedzieć trochę przy telefonie, ale nie zdążyłam, bo ktoś zapukał do drzwi. Poszłam otworzyć i ujrzałam Toby'ego z kolegami.

O cholera. Przyprowadził kolegów, a ja wyglądam jak gówno.

- Mmm, co tak apetycznie pachnie?- usłyszałam pytanie, dobiegające z ust blondyna.

Bad Boy Victim [W Trakcie Korekty]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz