Rozdział 35

721 27 1
                                    

Siedziałam przy zimnym kaloryferze przez kilka godzin. Przez cały ten czas obmyślałam plan ucieczki, ale każdy z nich nie był wystarczająco skuteczny. W każdym jest możliwość złapania i dogonienia mnie przez słabą kondycję. Nawet gdybym się zgubiła, to prędzej czy później bym została znaleziona. Tego chcę uniknąć i staram się wymyślić dobry plan. Nie mogę myśleć zbyt prosto, bo ofiara jest wtedy przewidywalna. Dlatego też muszę myśleć jak oprawca. Tylko, jak myśli oprawca?

Minusem jest dość istotny fakt. Nie znam tej okolicy. Nie mam pojęcia, w którą stronę mam pobiec, gdzie się schować, a jakich miejsc unikać. Jedyne, co teraz mogłam robić, to się modlić o cud i przetrwanie.

Rozglądałam się po pokoju, szukając czegoś czym bym mogła się bronić. Nie widziałam żadnego noża czy scyzoryka. W tym pomieszczeniu nic takiego nie ma. Oczywiście, że nie ma. Żaden normalny porywacz zostawił by ci przedmiotu służącego do obezwładnienia go. Głupia jesteś, Viktoria.

Czyli miałam do dyspozycji jedną rękę, która raczej i tak na nic mi się nie przyda. Nie mam zbytnio wielkich mięśni oraz nie jestem na tyle wysportowana. Mogłam częściej chodzić na siłownie, kiedy Toby żył.

Toby. Tęsknię cholernie za nim. Ile bym teraz dała, by móc go spotkać, przytulić, powiedzieć mu miłe słowo, jakie jest kocham cię. Tyle mi dał, a ja nic.  Nie mogłam nic mu dać, chociaż bym chciała. Zapewnił mi dach nad głową, normalne towarzystwo, uwolnił od toksycznej rodziny i dał mi miłość, której zawsze mi brakowało.

Z myśli wytrąciło mnie otwieranie drzwi. Mój wzrok powędrował w tamtą stronę, a w drzwiach stał ten sam mężczyzna. Był wysoki i dość masywyny, lecz główną rolę grają tu mięśnie. Jego twarzy nie mogłam ujrzeć ze względu na chustę jaką miał owinięta na ustach. W dłoni trzymał szklankę wody. Podszedł do mnie, po czym kucnął przede mną, następnie na podłodze postawił szklankę wody. Cały czas obserwowałam jego ruchy. Były płynne i spokojne.

- Przyniosłem ci wodę. – oznajmił.

- Nie wezmę nic do ust co jest od ciebie. - syknęłam przez zęby.

Nie ukrywam. Byłam bardzo spragniona, ale skąd mogę mieć pewność, że nic tam nie dodał. Mógł dosypać jakieś proszki usypiające lub inne pigułki. Nie zamierzam ryzykować. Najwyżej się odwodnię, a prędzej czym później i tak mnie zabije. Mógłby to zrobić teraz, abym nie musiała dłużej cierpieć. Chociaż, o co ja proszę. Tacy psychopaci jak oni, uwielbiają patrzeć na męki pokrzywdzonej. Mają z tego satysfakcje.

Straciłam nadzieję. Wątpię, żeby ktoś zdołał mnie uratować. To nie amerykański film, w którym ukochany czy policja wbija z buta do miejsca, gdzie znajduje się ofiara i życie zmienia się na lepsze. Tak samo spostrzeżenie na świat.

Tak czy siak, moje życie to wielka porażka. Nie mam pojęcia, gdzie popełniłam błąd albo czym sobie na to zasłużyłam. Nikogo nie skrzywdziłam, nie uraziłam, nie zabiłam. Nie no. Mój dzisiejszy pesymizm.

- Nic tam nie dodałem. – odrzekł, chcąc mnie dotknąć, ale odrzuciłam jego dłoń.

- Na pewno. – przytaknęłam sarkastycznie.

Spuściłam wzrok na bardzo interesującą podłogę. Była taka nijaka.

- Mogę zadać ci pytanie? - podniosłam wzrok na szatyna. Popatrzałam w jego oczy, a po tym spuściłam wzrok ponownie na podłogę. - Jak się nazywasz? - zapytałam pewnie.

- Nie obchodzi cię to. - warknął mężczyzna, wstając na równe nogi. Zmierzył mnie ostro wzrokiem, po czym odszedł na kilka kroków, wciąż bacznie mnie obserwując. Tak jakby czekał na mój ruch.

Bad Boy Victim [W Trakcie Korekty]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz