rozdział 8

1.6K 58 0
                                    

- Nie nazywaj mnie tak.

- Dobra. Mam dziś dobry humor, więc pozwolę ci zacząć.

- No ok. Zacznę od tego. Jak mam na imię?- Zapytałam z powagą, licząc, że odpowie źle, a ja wtedy każe mu się rozłączyć, lecz się myliłam. Chłopak zaczął się śmiać w niebo głosy. Nie wiedziałam, co go tak śmieszy.

- Jesteś zabawna.- Wypowiedział się później chłopak, nadal  trochę podśmiewając.- Wiem, jak masz na imię, piękna.

Aha. Ok zaczynam się bać.

- No to powiedz. - rzuciłam pewnie.

- Victoria. Victoria Corans.

- Skąd wiesz, jak się nazywam?

- Ma to jakieś znaczenie? - zapytał, ale przywitała go cisza w telefonie. - Dobra nieważne. Teraz ja. Liczę, że będzie to dla ciebie proste.- Wziął głęboki wdech, po czym wypuścił.- Jak mam na imię?

- Skąd ja to mam wiedzieć?!- Krzyknęłam do telefonu. Naprawdę nie wiem, jak on ma na imię. On sobie pewnie to wszystko zaplanował. Na bank!- Nie wiem, jak masz na imię.

- To szczelaj. Czas leci.

- Ale ja naprawdę nie wiem.

- Przykro mi. Czas minął. A to dla ciebie wyzwanie. Dzisiaj o 21.00 spotkamy się przy starej galerii handlowej. Wiesz chyba, gdzie to jest?

- Eee tak wiem.

- To świetnie. Do zobaczenia. Aha i jeszcze jedno. Jak nie przyjdziesz, pożegnasz się ze swoim braciszkiem- Po chwili nieznajomy chłopak się rozłączył. 

Jak to pożegnam się z Toby? Ktoś go zabije? Porwie? Nikt nie może zrobić mu krzywdy. Żaden człowiek nie ma prawa zrobić mu coś złego, dlatego nie miałam innego wyjścia. Muszę iść.

Spojrzałam na godzinę w telefonie i dochodziła już osiemnasta.

***

Stoję tu już od dziesięciu minut i nadal nikogo nie ma. Oparłam się o mur, patrząc w gwieździste niebo. Było mi zimno. Mimo że jest jeszcze lato, to noce są coraz chłodniejsze. Miałam bordową bluzę z kapturem na suwaku, czarne jeansy i czarne vansy. Założyłam sobie kaptur, żeby chociaż minimalnie się ogrzać, lecz nic to nie dało. Moje włosy, gdy teraz były rozpuszczone, sięgały do pasa.

Nagle usłyszałam ciche kroki i cichy śmiech. Odwróciłam się w każdą stronę, by zeskanować wszystkie miejsca, które mnie otaczały. Parę metrów przede mną była latarnia oświetlająca chodnik.

- Wiedziałem, że przyjdziesz.- Oznajmił cichy głos. Odwróciłam się, a obok mnie stał brunet. Miał na sobie białą bluzę z kapturem, bordowe jeansy, do tego czarne trampki. Na jego twarzy dostrzec mogłam łobuzerski uśmieszek i delikatne zarysy twarzy.

- O jakim wyzwaniu myślałeś?

-Chodź.- Chłopak poszedł do latarni. Odwrócił się w moją stronę, wzdychając ciężko.- No chodź. Przecież cię nie zgwałcę.- Odrzekł rozbawiony.- Może.- Wyszeptał.

Do moich uszu doszło jego wypowiedziane słowo, przez które poczułam strach. Nie zważając na to, poszłam za nim, wiedząc, że jestem głupia oraz naiwna. Szłam za nim posłusznie. Czułam się, jak mały, bezbronny piesek, który ma spełniać polecenia innych. Brunet zwolnił tempo, po czym zjawił się przy mnie. Po moim ciele przeszła fala dreszczy. Chłopak złapał mnie za rękę, szliśmy tak dalej. Czułam się nie komfortowo, więc zabrałam swoją dłoń z jego uścisku. Po kilku minutach stałam na pustym parkingu. Zero aut, czy żywej duszy. Słyszałam tylko nasze oddechy. No i jeszcze świerszcza.

- Jesteśmy.

- Tutaj?

- A co?- Zapytał brunet, podchodząc do mnie. Złapał mnie za oby dwa nadgarstki, mocno przyciskając, aż jęknęłam z bólu. Byłam okropnie przerażona. Nie wiedziałam co mam robić. Krzyczeć? Rzucać się? Może lepiej od razu dać się zabić?

- Puść, to boli.- Wyjęczałam. Każde słowo było mówione coraz cichej.

- I ma boleć.- Nagle chłopak zdjął kaptur. Jego włosy spod nakrycia stały się rozczochrane.

No nie wierzę.

- To ty. Puszczaj mnie! Natychmiast!- Próbowałam wyrwać moje nadgarstki z jego mocnego uścisku. Jeszcze chwila i złamie mi dłonie.

- Nie.- Wymruczał do mojego ucha.- Teraz mamy całą noc dla siebie.- Brunet odwrócił mnie do siebie tyłem, a potem zaczął delikatnie całować po szyi. Jedną ręką trzymał moje nadgarstki, a drugą rozsuwał mój zamek od bluzy.- Bądź lepiej grzeczna, a nie będzie boleć.

Nie wiem co się ze mną działo, ale nie mogłam się ruszyć. Po chwili moje ciało mogło wykonać jakiś ruch. Zaczęłam się wyrywać z jego uścisku. Brunet odwrócił mną do siebie, następnie uderzył mnie w twarz tak mocno, że upadłam na ziemię. Chciałam się podnieść, lecz chłopak przetrzymał moje ciało rękoma. Później opuścił głowę do mojego ucha i wyszeptał.

- Jestem Jim, skarbie.

Niespodziewanie usłyszałam, jak coś spadło. Chłopak odwrócił głowę w stronę trzasku.

- Masz tu zostać. Rozumiemy się?

- Yhy.

Brunet wstał i poszedł w tamtą stronę. Nie czekając, aż on przyjdzie, szybko wstałam i zaczęłam szukać wyjścia. Znam ten parking, ale nocą jest mi obcy. Biegłam przed siebie, dopóki na kogoś nie wpadłam. Ktoś złapał mnie za ramiona i przyłożył dłoń do moich ust.

- Chodź.- Wyszeptał, złapał za moją dłoń i prowadził gdzieś. Mam nadzieje, że do wyjścia.

Po chwili byłam już na zewnątrz. Stałam przy latarni i mogłam dostrzec chłopaka. Był on Avan! Kumpel Toby'ego.

- Po co ty tutaj przyszłaś?- Zapytał z podniesionym tonem głosu.

- Musiałam. Groził mi swoim nieprzybyciem na miejsce. Gdy tego nie zrobię, pożegnam się ze swoim bratem.


- Vici!- Usłyszałam niespodziewanie głos Toby'ego. Odwróciłam się i zobaczyłam go, jak biegnie w moją stronę. Podbiegłam do niego, po czym zatopiłam się w mocnym uścisku.

- Dlaczego tutaj przyszłaś? Czy ty jesteś nienormalna?

- Nie rozumiesz.

- Czego nie rozumiem?- Toby odsunął się do mnie, aby mógł widzieć moją przerażoną twarz.

- On mi powiedział, że jak nie przyjdę, to się z tobą pożegnam.

- Kto ci to powiedział?

- Jim.

Chłopak spojrzał na Avana, a potem na mnie.

- Zabije skurwysyna.- Powiedział Toby, przy czym szliśmy w stronę naszego domu.

Przepraszam, że przez ten czas nie dodałam żadnego rozdziału, ale nie miałam weny do dalszego pisania. Przepraszam jeszcze raz.








Bad Boy Victim [W Trakcie Korekty]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz