rozdział 20

1K 30 0
                                    

- Już to zrobiłem. - stwierdził pewnie.

- Wydaję ci się. - zaprzeczyłam, odpychając go od siebie. - Nie ma czegoś takiego jak miłość. - zaczęłam. - Istnieje tylko ona w filmach, która jest na pokaz, aby naiwne nastolatki wierzyły, że znajdą sobie kogoś z kim będą szczęśliwe do końca życia.

- A co jeśli nie?- zapytał łapiąc mnie w biodrach, przyciskając do swojego ciała, abym nie mogła odejść od niego. - Może jednak istnieje?

- To nie jest prawdziwe uczucie. - zaprzeczyłam kiwając głową.

- Tak czy siak ludzie z miłości pobierają się, aby być razem już do końca.- uniósł brew.

- Papierek jest odznaką sentymentu do drugiej osoby? - spojrzałam na niego kątem oka. - Inni decydują się na taki krok z powodu pieniędzy. Otwierają one drzwi do luksusowego życia. Drudzy zaś z przymusu, a pozostali z wiary na szczęśliwe dni, które okazują się być po czasie nie takie jakie sobie wyobrażaliśmy.

- Widzę, że pesymizm to dobry plan na odpychanie innych. - zaśmiał się cicho. - Z takim nastawieniem nie zajdziesz daleko.

- Kieruję się realizmem. - powiedziałam. - Wiem jacy są ludzie. Zakładają maskę, by pokazać na moment idealnego człowieka.

- Albo ty nie chcesz dopuścić kogoś bliżej do siebie. - wyszeptał, opierając głowę o moją. - Zakładasz maskę, chcąc pokazać silniejszą wersję siebie.

- Żyje dniem. Nie odczuwam za wiele tego co pozostali. - zmarszczyłam czoło.

- To wielki błąd. - oznajmił cicho, chcąc mnie po chwili pocałować. Dopuścić do tego nie chciałam, dlatego odwróciłam głowę w inny kierunek i przeczekałam, aż mnie puści z uścisku. Niestety nie doczekałam się. - Przed nosem przelatują ci same wspaniałe chwilę.

- Wolę ich nie doświadczać, jeśli zakończenia nie należą do najprzyjemniejszych. - westchnęłam ciężko.

- Wiesz, że nie każda osoba jest potworem? - przejechał dłonią po mojej talii. - Znajdą się tacy, którzy wskoczą w ogień za bliską im osobę.

- Albo ją tam wrzucą. - odpowiedziałam zmęczona tą rozmową.

- Victoria. - zaczął się śmiać. - Wszędzie widzisz zło. Nawet w małym kamyczku.

- Moja wina, że świat zszedł na psy? - zapytałam, kierując na niego swój wzrok. - Jedyną osobę, którą kocham, kochałam i kochać będę to jest mój brat, Toby.

- Jego już nie ma. Musisz się z tym pogodzić i żyć dalej.

- Nie dopuszczam do siebie takich myśli. - odpowiedziałam zirytowana. - Nigdy nie będę taka sama jak kiedyś.

Chłopak chciał coś powiedzieć, ale przerwałam mu dając mój jeden palec na jego usta. Zaproponowałam mu, abyś my zatańczyli. Pomysł dziwny, ale czemu by nie?

- Chodźmy.- pociągnęłam go za rękę, lecz ten się nie ruszył.- Co się stało?

- Tutaj chcesz tańczyć? - zdziwił się mocno.

- Nie widzę żadnego problemu, aby to zrobić.

Tyler więcej już nie powiedział tylko pociągnął mnie do siebie i zaczął prowadzić. Złapał mnie w talii, a swoje ręce położyłam na jego szyi. Ruszaliśmy się powoli. Brunet jak zawsze musiał dominować. I to też uczynił w tańcu. Podczas powolnych ruchów oparłam głowę o jego klatkę piersiową i dałam ponieść się chwili, natomiast po chwili poczułam jego dłonie na moich pośladach.

- Tyler. Weź te ręce.- rozkazałam spokojnym tonem głosu.- Tyler.- przeciągnęłam jego imię, gdy zaczął dłońmi błądzić po moich biodrach.- teraz jego ręką powędrowała pod moją spódniczkę. Tego już za wiele. - Zabieraj kurwa te ręce!- krzyknęłam nadal przyklejona do jego klatki piersiowej. Oczywiście cały Tyler mnie nie posłuchał i udawał, że nic się nie dzieje. Postanowiłam go delikatnie odepchnąć, ale zamiast tego to on mnie obrócił. Jego głowa była przy mojej szyi. Zaczął delikatnie ją całować, a chwilami podgryzać. Musiałam przyznać. Te uczucie było bardzo przyjemne. Jedną ręką trzymał mnie w biodrach, a druga jeździła nad moim brzuchem.

Niespodziewanie usłyszeliśmy czyjeś kroki i ktoś wyłonił się zza muru. Był to jakiś wysoki chłopak w kapturze. Nie mogłam go lepiej widzieć, bo było zbyt ciemno. Jak ten czas szybko zleciał.

- Tyler! Musimy pogadać!- krzyknął zdenerwowany chłopak. Brunet trzymał mnie dalej w swoich objęciach, a nasze głowy powędrowały w stronę zakapturzonego chłopaka, który stał w cieniu.- Spotkamy się jutro, księżniczko.- pocałował mnie w czoło na pożegnanie i poszedł w stronę chłopaka. Jeszcze nigdy mnie tak nikt nie nazwał. Te uczucie w środku było takie dziwne. Nie zdawałam sobie sprawy, że to był dopiero początek tego wszystkiego. ***-  No i pocałował mnie czoło, po czym poszedł do tego chłopaka. Ten nieznajomy jest jakiś dziwny.- wzięłam kolejnego chipsa z opakowania do ust.

- Co masz na myśli?- zapytała Willow, która siedziała przede mną i cały czas uważnie mnie słuchała. Sądząc po jej kilkuminutowym uśmiechaniu się do mnie wiedziałam, że jest bardziej podekscytowana ode mnie.

- Jak odchodzili to ten chłopak zaczął coś do niego szeptać. Później wręcz wrzeszczeć. Nie wydaje ci się to trochę dziwne?

- Nie? - odpowiedziała wysokim głosem. - Facetów nie zrozumiesz. Mają swój świat.

- W sumie racja.- zamyśliłam się. - Dobra nie ważne. On powiedział do mnie księżniczko.- pisnęłam na cały pokój, a przy tym zrobiłam fikołka w tył i przytuliłam się do poduszki.- O Boże co mi się dzieje?- w końcu czas najwyższy się opamiętać, ale te słowa.

- Ja chyba wiem co ci się dzieje.- potrząsnęła głową i jej usta przybrały kształt w linii prostej.- Trafiła cię strzała amora. - rozbłysnęła uśmiechem na cały pokój.

- Żeby przypadkiem w ciebie nie trafiła strzała przez twoje gadanie bzdur.

- Jeszcze protestuje, że nie czuje nic do niego. - zaśmiała się. - Punkt odhaczony.

- Co? - uniosłam brew do góry.

- Mój test wykazuje, że zakochałaś się w Tylerze. I nie mów, że nie. - zagroziła palcem.

- Nie?

- Właśnie tak, wciąż pamiętam, jak kiedyś mówiłaś, że nigdy więcej chłopaków, a teraz z nimi szlajasz się na okrągło, skarbie.

- Kiedy tak powiedziałam? - wyprostowałam się na łóżku.

- 14 lutego. O godzinie 10.56. Mam ci pokazać kartkę? Sama na niej to napisałaś na dowód.-

- Było minęło. - machnęłam dłonią.- W związku z nim jeszcze nie jestem.

- Jeszcze. - wymamrotała Willow, biorąc chipsa z opakowania.                                                        

                                                                       ***

Dzisiaj była środa. Nienawidzę tego dnia. Co tydzień nauczyciel od biologii mnie musi pytać . Czasem na ocenę, a czasem na plusa czy minusa. Tradycyjnie pięć plusów to A, natomiast trzy minusy F. Nie bez powodu jednak uprzykrza mi życie. Podpadłam mu wiele razy, poza tym jestem na danym przedmiocie wbrew mojej woli. Pewnie zastanawiacie się, dlaczego zdecydowałam się na to, a teraz narzekam. Wyjaśnienie jest tego proste. Wybrałam ten przedmiot, bo rodzice wymagali ode mnie pójścia na medycynę. Moje ambicie nie są takie wygórowane, więc pewnie to obleje.

Wczoraj nie miałam czasu się uczyć, ponieważ spotkałam się z Tylerem w parku. Zapytałam się go kim był ten chłopak w kapturze, ale odpowiedział mi, że to jego stary kolega ze szkoły. Na początku mu nie uwierzyłam, ale nie chciałam drążyć tego w kółko.Będąc już w sali biologicznej od dziesięciu minut czekaliśmy na nauczyciela od języka polskiego, lecz się nadal nie zjawiał. No i dobrze.

- Drodzy uczniowie. Dzisiejsze lekcje zostają odwołane. Proszę wrócić do domów.- usłyszeliśmy głos dyrektora z głośników, które były porozwieszane po całej szkole i w salach.

Spojrzałam się na siedzącą obok mnie Willow z naszym uśmieszkiem znaczącym dosłownie wszystko.

- Szalejemy?- zapytała pakując zeszyt do czarnej, pojemnej torebki. Była ona bardzo pojemna. Nawet by się mały york tam zmieścił.

- Szalejmy.- krzyknęłam na całą klasę podnosząc ręce do góry.

Witam wszystkich. Chciałam wam podziękować za tyle wyświetleń tej książki. Jak chyba wiecie jestem tutaj nowa, więc bardzo się cieszę z każdego jednego wyświetlenia. Do zobaczenia. ;)

Bad Boy Victim [W Trakcie Korekty]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz