Rozdział 11.

2.6K 101 0
                                    

Znów tam byłam. Widziałam jak języki ognia pochłaniają mój kochany dom. Stałam przed palącymi się drzwiami sypialni rodziców i płakałam. Dym dodatkowo drażnił moje oczy, a z gardła nie chciały już wydostawać się żadne dźwięki. Usłyszałam nagle jakiś krzyk, dochodził z końca korytarza. Był tam pokój gościnny. Mama jednak nie pozwoliła mi tam wchodzić, bo mówiła, że mam się bawić w swoim pokoju. Kto to krzyczał? Stawiałam niepewne kroczki po drewnianej podłodze, była bardzo ciepła, czułam to na bosych stópkach. Musiałam sprawdzić, kto to krzyczy. Już miałam złapać za klamkę, gdy ktoś chwycił mnie na ręce i zaczął schodzić po schodach. Coś mówił, że wszystko będzie dobrze, że jestem bezpieczna, ale nie docierało do mnie znaczenie tych słów. Myślami byłam tam na górze, pod drzwiami na końcu korytarza.

Ktoś wołał moje imię. Czułam potrząsanie na ramionach i delikatny dotyk na plecach.

- Isa, to tylko zły sen, obudź się. - głos dochodził z daleka. Słyszałam go, jednak wciąż stałam przed płonącym domem.

- Isabell, wróć do mnie. Otwórz oczy. - Ten sam głos, tylko teraz zawierał nutę desperacji. Poczułam obejmujące moje ciało ramiona i przestałam się trząść. Nawet nie zauważyłam wcześniej, że miałam dreszcze. Instynktownie zbliżyłam się do źródła ciepła, nie chciałam jednak otwierać oczu.

- Kochanie spójrz na mnie. Jestem tu. Jesteś bezpieczna. No chodź. - miękkie usta spoczęły na czubku mojej głowy. Zamrugałam powoli powiekami, a bijącą po oczach, jeszcze przed chwilą, światłość zastąpił mrok. Siedzieliśmy tak dobrych kilka minut, w bezruchu na łóżku, w objęciach, każdy pogrążony w swoich myślach. Liam głaskał z czułością i troską moje plecy, do momentu aż całkiem się uspokoiłam. Sen odpływał w zapomnienie, a ja nawet nie chciałam go zatrzymywać. To przecież tylko koszmar, nic nie znaczący sen. Uniosłam wzrok i napotkałam intensywny blask szarych oczu. Nic nie miało dla mnie w tym momencie większego znaczenia. Pragnęłam tylko, by niosące ukojenie ramiona nigdy nie zniknęły, by ciepłe usta wciąż spoczywały na mym czole, a szybki oddech, z wyczuwalną nutą mięty, ogarniał moją skórę. Potrzebowałam tego. Potrzebowałam Liama u mego boku. Gdy poczułam, że mężczyzna zwalnia uścisk i próbuje wstać, nie myślałam długo, tylko chwyciłam go z całej siły i błagalnie wyszeptałam:

- Zostań ze mną. Potrzebuję Cię. - widziałam tocząca się w nim walkę. Wiedziałam, że chciał zostać, ale coś go powstrzymywało. - Proszę. - dodałam błagalnie i wreszcie tama pękła. Ułożył moje ciało na łóżku, przykrył szczelnie kołdrą, a sam ulokował się za mną, na pościeli. Silne ramię przerzucił przez mój brzuch, co dodało mi otuchy. Wtuliłam nos w męską szyję i chłonęłam jego zapach, mocny lecz nie drażniący, jak to często bywa w przypadku męskich kosmetyków. To był zapach Liama. I to właśnie on ukołysał mnie do snu.

Przebudzenie (cz.1.)Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz