Rozdział 13.

2.6K 95 2
                                    

Ten dzień tak pięknie się zaczął, nie chciałam go psuć. Liam wypadł z sypialni, a po chwili także z domu jak oparzony. Sonia wspomniała mi kiedyś, że zwykle wychodzi do pracy o 6, a była już 8, więc może dlatego tak się śpieszył. W głębi duszy wiedziałam jednak, że to nie był najważniejszy powód jego pośpiechu, on najzwyczajniej w świecie uciekł. Pytanie tylko, czy przede mną, czy przed niewygodnymi pytaniami.

Ubrałam się w czarne jeansy i czerwoną koszulę w kratę, które znalazłam w swojej szafie. Najwidoczniej moja uwaga o potrzebie jakichś ubrań podziałała, bo w garderobie zastałam półki i wieszaki pełne nowych rzeczy, od dresów po eleganckie spodnie, spódnice, swetry, a nawet sukienki koktajlowe, których raczej na pewno nie będę miała okazji założyć. W równym rządku poukładane były także buty w każdym stylu, sandałki, botki, trampki, szpilki na niebotycznie wysokich obcasach, a nawet buty trekingowe. Po domu zwykłam jednak chodzić w samych skarpetkach. Nie lubiłam kapci. Przejrzałam się w lustrze, wyglądałam tak jak lubię najbardziej – normalnie. Nie musiałam się przejmować makijażem czy fryzurą, bo i tak wiedziałam, że poza mną i Sonią nikogo nie ma w domu. Nie chciałam kolejnego dnia spędzać samotnie w czterech ścianach. Potrzebowałam przestrzeni, bo zaczynałam się dusić. Zeszłam do kuchni, gdzie jak co dzień krzątała się Sonia. Przygotowywała chyba obiad. Nagle naszła mnie absolutnie fascynująca myśl. Musiałam działać.

- Cześć Soniu.Co szykujesz? - dziewczyna posłała mi uśmiech pełen pozytywnejenergii.

- Dzień dobry Isabell. Właśnie zabierałam się za obiad. Masz może jakieś szczególne upodobania?

- Nie jestem zwykle wybredna, ale mam lepszy pomysł. Nie miałabyś ochoty wybrać się ze mną na piknik? Mam dość siedzenia w domu, to mnie przytłacza. Muszę odetchnąć, nabrać dystansu. Poszłabyś ze mną, proszę? - wydusiłam za jednym zamachem. Gosposia nie wyglądała jednak na zachwyconą tym pomysłem. Szybko dodałam: - Ja nawet nie znam okolicy, nie chcę zabłądzić. Z Tobą będę się czuła pewniej. To taki piękny teren, pogoda też dopisuje, nie daj się prosić.

- No nie wiem. Pan G. stanowczo polecił, że masz nie opuszczać rezydencji. Nie chcę mieć kłopotów. - kobieta dalej się wahała.

- Soniu, ale przecież Liam nie musi o niczym wiedzieć. Zresztą cały czas będziesz ze mną, nic złego się nie stanie. To tylko kilka godzin. On pewnie i tak wróci dopiero wieczorem, więc nawet sie nie zorientuje, że nas nie było. No proszę – nie poddawałam się bez walki.

- Liam? -zapytała zaciekawiona.

-  No Pan G. Ma na imię Liam. Nie rozumiem skąd to głupie przezwisko. Ale mniejsza z tym. To co, dasz się namówić? - nie odpuszczałam. Młoda Azjatka uśmiechnęła się promiennie i skinęła głową.

- Dobrze. Ale Pan G. nie może się o niczym dowiedzieć.

Zebrałam kilka rzeczy do plecaka, okulary przeciwsłoneczne, koc oraz prowiant, który naszykowała Sonia: kruche ciasteczka, termos z kawą, zapakowane kanapki z indykiem i konfiturą oraz precelki. Z głodu na pewno nie umrzemy. Chwyciłam szybko z szafy softshell i buty trekingowe i pobiegłam przed dom od strony ogrodu, gdzie czekała na mnie już moja nowa przyjaciółka. Chociaż znałyśmy się krótko to poczułam, że nadajemy na tych samych falach. Cieszyłam się, bo nigdy tak naprawdę nie miałam prawdziwej przyjaciółki. Nie miałam nikogo, z kim mogłabym wymieniać plotki, chodzić na zakupy czy do kosmetyczki. Dlatego też nigdy tego nie lubiłam ani nawet nie znałam. Nie miałam kogoś, komu mogłabym żalić się w trudnych momentach życia, nikt nie służył mi radą i pomocą. Byłam zawsze sama. Ale teraz wreszcie czułam, że mam na kogo liczyć. Musiałam tylko nauczyć się z tego korzystać.

Spędziłyśmy razem bardzo miło czas. Ani się obejrzałam jak słońce zaczęło znikać za drzewami. Nie ma się co dziwić, jest jesień, a poza tym znajdujemy się nieopodal gór. Na cel naszej wycieczki wybrałyśmy niewielką polanę nad samym brzegiem górskiej rzeki, właściwie to był raptem potok. Tak czy siak okolica bardzo malownicza. Zawsze uwielbiałam przebywać na łonie natury, a góry były mi bliższe niż morze. Przyroda koiła moje nadszarpnięte w ostatnim czasie nerwy. Towarzystwo Sonii również dobrze na mnie wpływało, rozmawiałyśmy, śmiałyśmy się i wygłupiałyśmy. Może to trochę dziecinne, ale tego właśnie było mi trzeba. Już od najmłodszych lat byłam dość poważna i ułożona, bo tego wymagała moja matka. Teraz z dala od niej, od mojego codziennego życia, pośrodku lasu wreszcie czułam się wolna. To takie cudowne uczucie. Oby trwało jak najdłużej.

Przebudzenie (cz.1.)Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz