Rozdział 22.

2.1K 77 0
                                    

Promienie słońca wpadające przez duże okno i drzwi tarasowe wyrwały mnie ze snu. Rozejrzałam się i zrozumiałam, że zasnęłam w salonie na kanapie. Jak przez mgłę pamiętam nocne wydarzenia. Wiem, że chciałam się napić i... spadłam ze schodów. To akurat pamiętam, zwłaszcza, że ból w prawym nadgarstku doskonale mi o tym przypomina. Wydaje mi się, że siedziałam później razem z Liamem w salonie. Chyba musiałam zasnąć, ale dlaczego mnie tu zostawił? Zaraz, zaraz... A ten sen? Czy to rzeczywiście sen, czy to... Czy to mogło zdarzyć się naprawdę? Och, po co ja tyle piłam. Jestem idiotką. Jak ja niby mam się teraz zachowywać przy Liamie? Udawać, że nic się nie stało, choć nawet nie wiem czy coś się stało? Nie mogę go o to przecież zapytać. A może mogę? Toczyłam walkę sama ze sobą, wariactwo.

Poleżałam jeszcze chwilę zbierając siły. Na szczęście kac już minął, ale żołądek nadal walczył z procentami i pewnie szybko nie przejdzie. Za śniadanie póki co podziękuję. Miałam wrócić do siebie i wziąć orzeźwiający prysznic, ale pomyślałam, że powinnam zobaczyć jak się trzyma Sonia. Zapukałam delikatnie i uchyliłam drzwi jej pokoju. Wcześniej tylko raz tu byłam, ale nie miałam okazji się rozejrzeć. Zielonkawe ściany, białe meble, płaski telewizor na ścianie i kilka zdjęć w ramkach. Przedstawiały chyba jej bliskich. Muszę ją o to kiedyś zapytać. Dziewczyna leżała bez ruchu na łóżku, jedną rękę miała na poduszce obok, a drugą na kołdrze. Zwrócona była twarzą do ściany, więc nie widziałam jej dokładnie. Cicho pochrapywała, dlatego nie chciałam jej budzić. Zajrzę do niej później.

Dom pogrążony był w ciszy. Liama prawdopodobnie nie było. Może to i dobrze, bo nie mogłabym mu spojrzeć w oczy to tej nocy. Wzięłam prysznic i od razu poczułam się lepiej. Ubrałam znaleziony w szafie ciepły sweter z motywem mikołaja. W końcu zbliżają się święta, a jutro są mikołajki. Nawet nie mam żadnych prezentów. No ale nie mogę po prostu wyjść na zakupy, to by dopiero wkurzyło Liama. A swoją drogą to gdzie On jest? Podobno wziął urlop w pracy. Niechętnie, ale muszę przyznać sama przed sobą, że już się trochę przyzwyczaiłam do jego obecności w moim życiu. Bez Niego jest tu tak pusto, może trochę mi go nawet brakuje, ale nie powiem Mu tego choćby mnie kołem łamali.

Czas szybko mijał i nim się spostrzegłam była 3 po południu. Zajrzałam ponownie do Sonii, lecz jest stan był jeszcze gorszy niż mój w nocy. Po nieprzyjemnym spotkaniu z muszlą klozetową, padła wyczerpana na łóżko. Dałam jej leki, szklankę wody i poszła dalej spać. Do wieczora nie ma jej dla innych, to pewne. Zostawiłam ją samą, by mogła w spokoju się regenerować i poszłam do kuchni. Ktoś musiał przygotować obiad. Tak szczerze, to wcale nie musiałam gotować dla Liama, ale chciałam. Tłumaczyłam sobie, że to dlatego iż lubię to robić, taka pasja. Nie analizując dłużej swojego zachowania wzięłam się do roboty. Brakowało mi jednak pomysłu, co mogę przyrządzić. Przeszukałam całą lodówkę, potem szafki i spiżarnię. Wreszcie postanowiłam zrobić ryż z warzywami i kurczakiem. Przynajmniej mało zmywania będzie. Pół godziny później jedzenie było gotowe. Ale co z tego, jeśli mężczyzny wciąż nie było? Wkurzyłam się, choć nie miałam do tego prawa. Liam nie musi mi się spowiadać z tego co robi albo gdzie idzie i kiedy wróci. Ale starałam się i miałam nadzieję, że zjemy razem. Nadzieja matką głupich -powiadają.

Zjadłam więc sama, potrawę zostawiłam na kuchence i stwierdziłam, że przydałby mi się spacer. Ubrałam kurtkę, wygodne buty, czapkę i poszłam przed siebie. Trzymałam się tej samej trasy, którą przemierzałam ostatnim razem z Sonią. Robiło się już ciemno, dlatego nie chciałam oddalać się za bardzo od domu. Po prostu potrzebowałam świeżego powietrza, by odetchnąć i nabrać dystansu. Kroczyłam po leśnej ścieżce rozkoszując się zapachem igliwia. Ziemia była mokra, mimo że nie padał deszcz. Jeszcze jesienny wiatr przeszywał ciało i powodował, że odczuwalna temperatura była dużo niższa niż ta rzeczywista. Po plecach przeszły mi dreszcze, więc zawróciłam i ruszyłam w drogę powrotną. Nie wydawało mi się, że mogłam odejść tak daleko, jednak zapadający mrok i zimne powietrze dodatkowo utrudniały powrót. Nie miałam zegarka, więc nie byłam pewna, która może być godzina. Praktycznie momentalnie zrobiło się całkiem ciemno. To normalne o tej porze roku. Zaraz powinnam być na miejscu - pomyślałam. Naciągnęłam kaptur i szłam dalej. Nie bałam się ciemności, ani dochodzących z lasu dzięków dzikich zwierząt. Oni nie zrobią mi krzywdy. Nikt też nie mieszkał w okolicy, więc szanse na spotkanie kogokolwiek były znikome. Rozpoznałam potężnego dęba stojącego na zakręcie i wiedziałam, że jestem już blisko. Wtem czyjaś czarna sylwetka wyłoniła się zza drzew, a ja, ta która jeszcze chwilę wcześniej czuła się całkiem bezpieczna, miałam ochotę krzyczeć ze strachu. Postać zbliżała się szybkimi krokami i gdy była zaledwie kilka metrów ode mnie zorientowałam się, że to Liam. Odetchnęłam z ulgą. Mężczyzna nie zatrzymał się, ale od razu chwycił mnie w ramiona i wyszeptał wprost do ucha:

- Kochanie, tak się o Ciebie martwiłem.

Nie wiedziałam, co odpowiedzieć, więc milczałam. Przystojniak ujął moją zimną dłoń i pociągnął w stronę oświetlonego domu.



Przebudzenie (cz.1.)Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz