- Czy ja dobrze zrozumiałam... CHCESZ WŁAMAĆ SIĘ DO CZYJEGOŚ DOMU? - obracam się, wlepiając w niego zaszokowane spojrzenie - To nielegalne!- Och, przestań być taką sztywniarą - kręci głową.
Że co prosze? Nie jestem żadną sztywniarą!
- Sam jesteś... jesteś...
- No jaki? - patrzy na mnie.
- Głupi - mówię z uśmiechem na ustach.
Brunet unosi brwi.
- Ty za to jesteś mądra - prycha pod nosem, skręcając w prawo.
- Na pewno mądrzejsza od ciebie.
- Masz odzywki jak dziecko z przedszkola.
- Lepsze takie niż żadne - cmokam.
- Jesteś tak kurewsko irytująca... po co ja cię w ogóle wziąłem? - pyta się sam siebie.
Marszczę brwi. Bez przesady, przecież da się ze mną wytrzymać. To po prostu on wszystko prowokuje! Jest nie do wytrzymania.
- Nie możemy po prostu pojechać do mnie do domu? - jęczę - Moich rodziców nie ma i możemy zrobić pizzę - proponuję, dotykając dłonią siatki z zakupami.
- Skończ gadać - mruczy, sięgając po telefon.
Czy on mnie właśnie uciszył? Och, okej.
Odwracam się do niego plecami. Patrzę przez okno na widoki, które mijamy. To jedyne co przyszło mi robić, bo ten debil nie włączył nawet radia. Super.
Droga dłuży się w nieskończoność. Kilka razy Dylan obarcza mnie swoim spojrzeniem, a ja (choć to bardzo trudne) staram się to ignorować. W końcu stajemy pod, cholernie bogato urządzonym, domem, który właściwie jest willą. Jest cały biały, ma wysokie ogrodzenie, pełno okien... mimo wszystko nie chciałabym mieszkać w takim domu. Jest wielki, czułabym się w nim nieswojo.
Dylan opuszcza samochód, idąc pod furtkę. Przegryzam wewnętrzną stronę policzka. Iść czy nie iść? W końcu wychodzę, bo nie wiem co robiłabym tutaj sama. Staje obok chłopaka. Ten spogląda na mnie z rozbawieniem.
- Teraz nie będziesz się do mnie odzywać? - śmieje się pod nosem.
Patrzę na niego z uniesionymi brwiami. Kręcę głową z dezaprobatą.
- Może.
- Daj spokój, Rose - szturcha mnie w ramie.
Patrzę na niego z palącym spojrzeniem. Zaciskam pięść i z całej siły wale bruneta w ramie. Ten jedynie się śmieje.
- Tylko na tyle cię stać?
Marszczę brwi. Co za idiota! Napinam mięśnie i uderzam go jeszcze raz, tym razem mocniej. Brunet nawet niw drga. Nosz kurwa mać!
- Skończyłaś, kochanie? - cmoka.
Nic nie mogę poradzić na to, że sposób w jaki mnie nazywa, działa na mnie. Staram się to zignorować i skupić się na złości w jego stronę. Tym razem popycham go do tylu, ale skutek jest odwrotny, niż ten, którego oczekiwałam, ponieważ stawiam nogę na kałuży, przez co moja noga ześlizguje się ze stabilnego gruntu i czuje jak lecę w dół. Całe życie mija mi przed oczami. Nie pożegnałam się z babcią! Nie pocałowałam Jace'a! Nie, cofam tamto drugie. Nie poprawiłam kontaktów z rodzicami! Nie poznałam lepiej Dylana! Nie wygarnęłam Bruce! Nie zrobiłam projektu szkolnego!
- Rosie, żyjesz? - słyszę, więc otwieram oczy, które wcześniej zamknęłam ze strachu i rozglądam się naokoło.
Dylan trzyma mnie w ramionach. Prawie upadłam, ale on mnie złapał. Nasze twarze są blisko siebie, oddychamy nierówno. Jego czekoladowe oczy wyglądają tutaj jeszcze bardziej atrakcyjnie, niż zazwyczaj. Przegryzam wargę. Brunet wciąga powietrze i nie tracąc ani chwili, postawia mnie na równe nogi, nie oddalając się ode mnie. Oplata mnie dłońmi w talii, ja swoje ręce kładę na jego kark. Ma taki ciepły kark... Nie mija kilka sekund, kiedy jego wargi muskają moje usta. To, co czuje jest nie do opisania. W moim brzuchu dzieje się wszystko, serce zaczyna bić mocniej. Kiedy brunet zaczyna poruszać ustami, również to robię i w taki sposób zaczynamy całować się coraz namiętniej. W końcu oblizuje on moją dolną wargę, więc lekko otwieram usta, aby dać mu dostęp.
CZYTASZ
Baby, it's complicated
Teen FictionNaiwna nastoletnia miłość. Niezrozumiała, pełna niedomówień, czasami bez sensu, źle zaczęta, błędna, pełna pomyłek i złych zachowań. A jednak wciąż miłość. I to, cholernie, silna. Wiedziałam, że jest idealny i go pokochałam. Później zobaczyłam, że...