18: „Co ty tutaj, do kurwy, robisz?"

39.7K 1.3K 1K
                                    


Minęły dwa tygodnie odkąd ostatni raz widziałam Jace'a. Zniknął, ale wiedziałam, że jest w domu. Po prostu podeszłam do Bethany i ją o to zapytałam. Powiedziała, że będzie pomagał tacie w warsztacie przez najbliższe dwa tygodnie. I tak oto minęło te czternaście dni. Minął miesiąc odkąd zaczęła się szkoła. Miesiąc odkąd poznałam Dylana. Właśnie, Dylan. Przez te dwa tygodnie codziennie przyjeżdżał po mnie do szkoły. Był dla mnie odskocznią od rzeczywistości, od zamartwiania się przyjaźnią moją i Jace'a. Rodzice wrócili tydzień temu, ale tylko na trzy dni. Nie rozmawiałam z nimi wcale, spędziłam weekend u Kelsey. Te dwa tygodnie były dla mnie monotonne, ale też fascynujące, gdy gdzieś obok był Dylan. Sądzę, że dobrze sprawuję się w roli jego ostatniej deski ratunku.

Deski, bo jesteś deską?

Deski, bo ty jesteś deską.

Wiesz, że jesteśmy tą samą osobą?

Wiesz, że nie tylko cycki masz płaskie? Mózg też.

Kończę idiotyczną wymianę zdań w swojej głowie i wychodzę przed dom. Dziś poniedziałek. Nienawidzę poniedziałków, ale też je uwielbiam, bo Dylan zawsze jest dziesięć minut wcześniej niż w inne dni i mamy chwilę dłużej, aby porozmawiać.

Kiedy widzę auto na podjeździe podchodzę do niego. Ciągnę za klamkę i zajmuję miejsce na przednim siedzeniu po stronie pasażera.

- Cześć - witam się z brunetem, posyłając mu zaspany uśmiech.

Dylan wygląda dziś bardzo dobrze. Cóż, on zawsze wygląda dobrze, ale dziś jest inaczej. Jego piękny kolczyk w wardze mieni się przez promienie słoneczne, a biały t-shirt wycięty w serek wygląda na nim, cholernie, gorąco. Przełykam ślinę i zagryzam wewnętrzną stronę policzka.

- Hej - mruczy i wyjeżdża z pod mojego domu - Jak minął ci weekend? - pyta.

Wewnątrz cieszę się jak dziecko z tego niewinnego pytania, które zadał mi brązowooki. Może choć trochę go obchodzę.

- Całkiem nieźle - wzruszam ramionami - Spałam, oglądałam seriale i jadłam czyli to co kocham najbadziej - uśmiecham się szeroko, a chłopak kręci głową z uśmiechem, który uwydatnia jego przesłodkie dołeczki w policzkach.

Boże święty...

- Chciałem cię zabrać w sobotę do kina, ale...

- Sobotni, przyjacielski, wypad do kina? - brunet patrzy na mnie zdezorientowany - Brzmi nieźle, kontynuuj - zachęcam go.

Szkoda mi, że nie udało nam się pójść do tego kina, ale w sumie to dobrze, bo im więcej czasu z nim spędzam, tym chcę jeszcze więcej, a to nie wróży niczego dobrego.

- ... musiałem załatwić sprawy związane ze szkołą - kończy.

Kiwam głową. Chcę zapytać jakie sprawy, ale się powstrzymuję, ponieważ sądzę, że mogłoby to go zdenerwować. Znamy się zbyt krótko, żeby tak go wypytywać.

- Rozumiem, pójdziemy innym razem - posyłam mu, najszerszy jak potrafię, uśmiech.

- Taa - mruczy niezbyt chętnie.

- W sumie to dziś mam wolne popołudnie - wzruszam ramionami, a Dylan obarcza mnie spojrzeniem.

Rosie, jesteś taka głupia!

Dlaczego to powiedziałam? On teraz uzna mnie za natrętną, cholerną wariatkę. Szlak by trafił to, że nie potrafię się zamknąć, kiedy trzeba.

Brunet zastanawia się chwilę, marszcząc brwi.

- Mam dziś, pieprzony, mecz i nie powinienem go opuszczać - wzdycha - Ale możesz przyjść i popatrzyć - proponuje.

Baby, it's complicatedOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz