Rozdział pięćdziesiąty czwarty

69 4 2
                                    

Mała dziewczynka, która tak bardzo zawróciła mi w głowie, wciąż zostaje w moich myślach i nie jestem w stanie się od tego uwolnić. Jej historia oraz zachowanie, czy nawet reakcja na matkę, wzbudziły we mnie tak wiele uczuć, że teraz jestem pewna, iż nie zapomnę o tym tak szybko. Takie sytuacje nie zdarzają się za często, a w moim życiu, to mój pierwszy raz. Brzmi, jakbym właśnie spowiadała się z moich wrażeń erotycznych...nie, stop! O czym ja właściwie myślę? To niedorzeczne. 

Z zaniedbanej wioski wyszłam już jakiś czas temu, teraz znajduję się na jej obrzeżach. Nic szczególnego tutaj nie ma, w zasadzie same pola i łąki, które pokrywa gruba warstwa śniegu. Czuję się, jak w starej wsi, gdzie panują odwieczne tradycje i zwyczaje. Przez puch, pokrywający ziemię, wszystko wydaje się takie smutne, gołe, bez jakichkolwiek emocji, zwyczajnie oziębłe na problemy. Przyroda wiele dla mnie znaczy, gdyż jest odzwierciedleniem naszych dusz. To właśnie dzięki niej żyjemy, to ona wyznacza nam tryb życia oraz poniekąd nasze emocje. Dlaczego kiedy na zewnątrz jest pochmurnie, pada deszcz lub panuje burza – mamy zły nastrój; nie mamy humoru do żartów; a najlepiej, jakby cały świat przestał istnieć? Natomiast, kiedy świeci cieplutkie słoneczko lub jest bezchmurne niebo nasze twarze wyrażają zadowolenie, szczęście? W ludzkim istnieniu nie ma szans, aby działo się coś bez udziału natury. W gruncie rzeczy, to właśnie ona jest tu najważniejsza. 

Rozglądam się wokół, ale moim oczom ukazują się wciąż te same widoki. Wypatruję czegoś nowego przed sobą, lecz nic takiego nie widzę. Przede mną rozciąga się ogromne pole, które nie ma końca, a przynajmniej tak mi się wydaje. Mam tylko nadzieję, że zdążę na czas, bo ja na razie, to nie mam pojęcia, gdzie jestem. 

Spoglądam na niebo, dopiero teraz zorientowałam się, że przestało sypać, a wiar ucichł. Chmury wydają się być spokojne, lecz temperatura znacznie spada. Nic dziwnego, w końcu zbliża się wieczór. Ostatnio noce są bardzo zimne, a mróz nie ustępuje. Nie mam jeszcze żadnego planu, jak przetrwam ten okropny dla mnie czas. Z pewnością będzie to ciężkie, wątpię, że w takiej sytuacji, a raczej miejscu, znajdę jakiekolwiek schronienie. Raz jeszcze rozglądam się po okolicy, ale kończy się to takim samym rezultatem, jak poprzednio. Nawet nie ma tu żadnej, żywej duszy. Jestem skazana wyłącznie na siebie. Pocieram swoje zmarznięte ramiona i ruszam w dalszą podróż. 

~♥~

Po dłuższym czasie brakuje mi sił, a moje nogi zwyczajnie odmawiają mi posłuszeństwa. Temperatura coraz szybciej spada, co doskonale czuję na swojej skórze. Zatrzymuję się, aby chwilę odpocząć i nabrać sił na dalszą drogę. Z plecaka wyciągam butelkę wody i biorę dwa, małe łyki, aby nawodnić zmęczony organizm, po czym z powrotem chowam plastikowe naczynie. Napój jest lodowaty, przez co czuję delikatny ból w gardle. Niestety, ale podatność na choroby, to ja mam wielką. Słońce, które dawało choć trochę ciepła oraz potrzebną widoczność, na dobre schowało się za chmurami, a następnie zostało zastąpione przez mocno lśniący księżyc. Na myśl, że jestem sama na obszernym polu, które wydaje się być niekończącym, przechodzą mnie nieprzyjemne dreszcze, a serce przyspiesza swój dotychczasowy rytm. To nie tak, że jestem strachliwą owieczką, ale bycie samemu w ciemnościach, do tego nieznanych, nie jest zbyt pożądane. Zdecydowanie bardziej wolałabym znajdować się teraz we własnym, cieplutkim łóżeczku i nie mówię teraz o tym w psychiatryku, a moim prawdziwym domu, który czeka na mnie. Tak bardzo pragnę zobaczyć rodziców, dowiedzieć się co u nich słychać i jak im się powodzi. 

Podążając wziąć przed siebie w oddali dostrzegam mały budynek. Przez moment wydaje mi się, jakby to były jedynie zwidy, moje wyobrażenia, ale kiedy jestem coraz bliżej, wiem, że to nie są omamy. Tam naprawdę jest dom! Przechodzi mnie uczucie ulgi. Znalazłam schronienie, nie muszę spać, czy chociażby przebywać w nocy, na zewnątrz. Ucieszona podbiegam do budynku i niezauważalnie zaglądam do środka. Co prawda jest to murowany domek, bardziej małej wielkości, w którym brakuje kilku szyb oraz drzwi wewnętrznych, ale to wszystko nie ma dla mnie żadnego znaczenia. Spoglądam w górę, nad siebie i dostrzegam szary dach, a raczej sufit. W tym momencie, to właśnie, to co mam nad głową liczy się dla mnie najbardziej. 

– Halo. Jest tu ktoś? – wołam, tym samym sprawdzając, czy aby na pewno nikogo tu nie ma. Nasłuchuję przez chwilę, lecz cisza jak była, tak jest nienaruszona przez jakiekolwiek dźwięki. Ponownie czuję ulgę, ponieważ teraz jetem pewna, że nikogo innego, prócz mnie, tutaj nie ma. Nie dziwię się, kto miałby być w domku, który znajduje się na totalnym pustkowi, i to szczególnie w nocy? 

Z plecaka wyciągam komórkę i sprawdzam godzinę, nie chcę go używać, ponieważ boję się, że może mi się rozładować. Niestety, ale w takich warunkach,  to nie jestem w stanie go naładować. Dwudziesta trzecia czterdzieści osiem. 

– Późno – szepczę sama do siebie. No, może do szczurów lub karaluchów, które z pewnością zamieszkują ten budynek. Na podłodze rozkładam cienki kocyk a pod głowę kładę sobie futrzaną bluzę, na której się kładę. Oh, jak dobrze choć chwilę odpocząć po tak długiej drodze. Wcześniej nie chciałam się zatrzymywać na dłuższy czas, ze względu na to, że nie chcę zostać złapana przez kogokolwiek z ośrodka. Ciekawe, czy już zauważyli moje zniknięcie. Sięgam po plecak i wyjmuję z niego kalendarz. Spoglądam na niego z tęsknotą, tak bardzo pragnę być już w domu. Znalezionym ołówkiem zakreślam datę dwudziesty pierwszy grudnia. To mój pierwszy dzień wędrówki, ale na szczęście jest już za mną. Choć było ciężko i padam z nóg, to wiem, że muszę to zrobić. To mój cel, którego się trzymam i dopnę swego choćby nie wiem co. 

Odkładam rzeczy z powrotem do plecaka, po czym kładę go tuż obok siebie. Wolę mieć swoje przedmioty blisko siebie, nigdy nie wiadomo co może się przydarzyć. Leżąc na kocyku, wpatruję się w szary sufit, który jest tak bardzo ponury, że aż mnie zbiera się na smutek. Człowiek nauczy jest, że przestrzeń, w której się znajduję zawsze musi być kolorowa, radosna, a przede wszystkim, zadbana. W tej sytuacji nie widzę tutaj żadnej z wymienionych rzeczy. Otoczenie jest wręcz paskudne. Mam dość wrażeń na dziś, nie mam sił na nic innego, niż zamknięcie oczu i oddanie się krainie wiecznej szczęśliwości. 

~~~~~~~~

Ilość słów: 1015 

Jestem zadowolona z moich postępów względem długości rozdziałów, gdyż to kolejny o takim wyniku. 

RejectedOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz