Rozdział pięćdziesiąty siódmy

52 4 0
                                    

Przełykam głośno ślinę, chwytając się za głowę. Podchodzę nieco bliżej, na bezpieczną odległość i przyglądam się otoczeniu. Ulica z obu stron wygląda dokładnie tak samo, a od jej pobocza rozciąga się długi, gęsty las. Drzewa przeplatane są zaniedbanymi krzewami, które dziko rosną wśród olbrzymich dębów oraz mniejszych roślin, niektóre z nich pierwszy raz widzę. Rozglądam się w obie strony i dochodzę do wniosku, że nie mam pojęcia, gdzie mam iść. Zerkając w prawo, zauważam zielony znak, co prawda jest on dość daleko, a widzę jego jedynie zarysy, to i tak jest to dla mnie cień nadziei. Biorę głęboki wdech i podążam w jego kierunku, może tym sposobem czegokolwiek się dowiem.

Samochody pokonują drogę w bardzo szybkim tempie, zresztą nie tylko auta, a także inne pojazdy typu tiry, czy ciężarówki. Od zawsze przerażały mnie tiry bez naczepy, mam wrażenie, że one zaraz się przewrócą, przeważy przód. Nawet teraz, mając już tyle lat, wciąż mam te same myśli; tym bardziej, że akurat ich tu jeździ naprawdę wiele. Oh, co za ironia. Pewnie wyglądam, jak typowa dziwka — młoda dziewczyna, idąca samotnie wzdłóż lasu. Czekam tylko aż jakiś stary, napalony tirowiec zatrzyma się, pytając „Ile bierzesz?"

Nagle dostrzegam znak, o którym wspominałam wcześniej; wreszcie jestem na tyle blisko, aby móc przeczytać miejscowości. Jedną z nich jest moje miasto, co jest powodem mojej radości. Niestety, obok znanej nazwy zauważam także liczbę — na szczęście dwucyfrową, lecz to i tak nie duże pocieszenie.

– Pięćdziesiąt dwa – mówię szeptem do siebie. Może i nie jest to bardzo wysoka liczba, ale pomimo tego, zwyczajnie nie mam już sił, wszystkie wykorzystałam w wcześniejszej walce o przetrwanie, głównie z mrozem. Co, jak co, ale chłód wpływa na wycieńczenie organizmu. Wzdycham przeciągle, mając już zwyczajnie dość. Jeszcze tak dużo przede mną...  

Nie zmierzam się poddać, dlatego też pomimo coraz większego bólu w nogach, czy nawet głowy, dzielnie pokonuję kolejne kilometry. Czuję dziwne pulsacje w obrzeżach czoła oraz skroni. Czyżby chwyta mnie przeziębienie? A może to coś poważniejszego? Oh, a mogłam wziąć tabletki, jakiekolwiek...przeciwbólowe rzecz jasna. Oczywiście nigdy nie myślę o tym co najważniejsze, a kiedy już myślę o tym, to jest zdecydowanie za późno.

Wydaję mi się, jakby czas stał w miejscu, a ja razem z nim. Po przebyciu tych kilku kilometrów, nic się nie zmieniło. Nadal widzę jedynie długą ulicę, a po jej bokach wiecznie ciągnący się las. Czuję, jakby nogi miały mi zaraz odpaść, dosłownie. Ponownie wzdycham, nie mając już na nic siły. Jak ja dotrwam do końca mej podróży? To jest bardzo dobre pytanie.

Niebo staje się być coraz bardziej ciemne, intensywny kolor błękitu pomieszanego z śnieżnobialymi chmurami, przestał dominować. Ruch na tutejszej ulicy wydaje się wzrastać wraz z coraz to późniejszą porą, przez co odczuwam niemały lęk, a nawet niepokój. Obecna sytuacja oraz moje położenie sprawia, że wychodzą na jaw najgłębsze emocje, które oczywiście są negatywne. Boję się zatrzymać chociażby na chwilę, mam wrażenie, że zaraz ktoś się podjedzie tu swoim samochodem, a potem to już nawet nie chcę wiedzieć co by się działo. Nawet ciemny i straszliwy las jest dla mnie lepszym schronieniem niż przebywanie tak blisko ulicy i byciem łatwym celem dla podróżujących. Nie wiem, czy to wina moich obaw, ale mam wrażenie, że samochody zaczynają dziwnie zwalniać. Przechodzi mnie ogromny dreszcz, który wywołuje gęsią skórkę na całym moim ciele. Rzadko kiedy czuję tak potężny strach, raczej to niepodobne do mnie, a teraz nie mogę się przed tym uchronić. Do oczu napływają mi łzy, które symbolizują nic innego, jak moje zagubienie. Nie mam czasu na zastanowienia, dlatego w pośpiechu skręcam w dość szeroką szczeżkę, prowadzącą wgłąb lasu. To nie tak, że tutaj czuję się najbezpieczniejsza i nic mi nie złego nie może się przytrafić, po prostu wolę to, niż być ofiarą gwałtu lub może nawet zabita? Kto wie, czy za kierownicą któregoś z tych samochodów nie siedzi seryjny morderca lub poszukiwany gwałciciel?

Rozglądam się uważnie, zwracając szczególną ostrożność, gdzie stawiam swoje stopy, gdyż podłoże, pomimo tego, że jest posypane grubą warstwą śniegu skrywa pod sobą wiele tajemnic, a ja niekoniecznie chcę je poznać na własnej skórze. Muszę mocno wyostrzyć wzrok, ponieważ panuje tu ogromna ciemność, która wcale mi nie sprzyja. Odchodzę nieco dalej od ruchliwej ulicy, lecz też na tyle blisko, aby móc w każdej chwili tam wrócić, i kładę plecak na ziemi. Z jego wnętrza wyjmuję ciepły kocyk, po czym rozkładam go na lodowwatym śniegu. Wiem, nie jest to za mądre rozwiązanie, ale nie mam innego pomysłu; albo zamarznę ja, albo mój kocyk. Dopiero teraz zorientowałam się, że silny wiatr, jaki panował jeszcze całkiem niedawno, ucichł. Wszystko ucichło. Śnieg już nie sypie, deszcz nie pada, a nawet mróz już nie przeszkadza.

Siadam na kolorowym materiale i prostuję zmarznięte nogi. Dobrze, że choć pogoda się unormowała, bo nie wytrzymałabym z tego zimna. Mój brzuch daje o sobie znać, burczy tak bardzo głośno, że tutejsze, leśne zwierzęta z pewnością uciekły. Chwytam się za niego, ból jest bardzo silny, ale jeszcze do zniesienia. Nie wiem ile przeszła dzisiejszego dnia, ale na pewno sporo, gdyż zielony znak zniknął już dawno za mną, co ja gadam! Oczywiście, że zniknął, skoro przeszłam aż tak daleko! W końcu moja droga trwała kilka godzin...

Nagle dociera do mnie dziwny dźwięk, który jest powodem mojego zaniepokojenia. Co prawda, ruschliwa ulica, ciągnąca się w nieskończoność wydaje spory hałas, ale nie taki. To z pewnością nie jest spowodowane samochodami. Szybko zasuwam plecak, ponieważ nie zdążyłam zrobić tego wcześniej i wstaję pospiesznie. Oczy mam szeroko otwarte i obserwuję cały teren, w obawie przed dzikimi zwierzętami, a może gorzej? Szybko pozbywam się niedorzecznych myśli, przecież co mieliby robić ludzie w opuszczonym lesie, do tego przy ulicy? Nie, to na pewn0 nie to. Momentalnie zamieram, kiedy nieznanymi mi dźwięk staje się coraz głośniejszy. Pociągam nosem, ponieważ nieznośny katar daje o sobie znać, niestety, wywołuje to niemały odgłos. Nagle zauważam jakiś cień, kształt kogoś, ludziej sylwetki, ale nie jest to osoba dorosła, gdyż wzrost na to nie pozwala. Postać ta stoi w miejscu, wydaje się być młodą osóbką, dlatego też nieco uspokajam się. Niestety, ale mam za dobre serce i za mało rozumu, z tego powodu postanawiam podejść do dziecka. Robię pierwszy krok i obserwuję uważnie jego zachowanie, które nie ulega zmianie. Dopiero kiedy zaczynam swobodnie iść w jego kierunku, zauważam niechęć, czy może nawet strach ze strony mojego towarzysza, a może raczej gościa?

– Hej! Spokojnie, nic ci nie zrobię – mówię, chcąc nawiązać kontakt z osóbką. Gdy jestem już wystarczająco blisko dostrzegam, że jest to mała dziewczynka, na oko może mieć około pięciu lat. Jestem zaskoczona tym odkryciem. – Co tutaj robisz sama? – pytanie praktycznie samo wylatuje z moich ust, to niewiarygodne. Dziecko nic się nie odzywa, jedynie przygląda mi się z zaciekawieniem. – Nie musisz się mnie bać – zachęcam dziewczynkę, lecz ta wciąż nie reaguje na moje próby. – Powiesz mi co tutaj robisz?

– Czekałam na ciebie – jej słowa są tak niewyraźne oraz ciche, że ledwie jestem w stanie je usłyszeć.

– Czekałaś? – Nic z tego nie rozumiem, jak mogła czekać, nie znamy się nawet...

Nagle dziewczynka chcąc zrobić krok w moją stronę, potyka się, spuszczając głowę na swoje stópki. Ratuję ją przed bolesnym upadkiem, chwytając za drobne ramiona, tym samym stabilizując jej ciało. Kiedy jest już bezpieczna i nie grozi jej spotkanie z ziemią, powolnym ruchem unosi swoją głowę ku mnie.

– O mój Boże! – krzyczę spanikowana, gdyż jej niewinna twarz, w tym momencie, przemieniła się w postać potwora! Teraz już jestem pewna, że nie jest to zwyczajna, ziemska istota, a wysłanniczka Emily. 

___________________________________________

Słów: 1246

RejectedOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz