Rozdział osiemnasty

117 18 1
                                    

  – Lotte, dziecko. Wszystko dobrze?  – słyszę głos mamy, która właśnie przekracza próg sali. Pielęgniarka zaprzestaje badań i także patrzy w kierunku gościa. 

  – Nie wolno wchodzić w czasie badań  – poucza dziewczyna, wyraźnie zdenerwowana. Widocznie to już nie pierwszy taki raz tutaj. 

  – Przepraszam, to z nerwów  – tłumaczy  kobieta, zaraz za nią stoi ojciec. 

  – Rozumiem  – przytakuje. – Państwo są rodzicami? – pyta, domyślając się. 

  – Tak  – odpowiadają wspólnie. 

  – Dobrze, w takim razie  – zaczyna, lecz przerywa w połowie zdania.– Jeśli chodzi o zdrowie córki, nie widzę  żadnych niepożądanych wyników. – wzdycha, robiąc pauzę w mówieniu. – Jest zdrowa. 

  – Więc dlaczego zemdlała?  – dopytuje, tym razem, ojciec. 

  – Być może było to spowodowane stresem. Słyszałam, że pisali dzisiaj niezapowiedzianą kartkówkę – wyraża swoje zdanie. Widać, że nie do końca wie co może być powodem mojego stanu zdrowotnego. 

  – Wiedziałam, żeby cie nie wysyłać jeszcze do szkoły  – mama obwinia się za tę sytuację. 

  – Mamo, to ja chciałam iść i to ja cie do tego namówiłam  – mówię, ponieważ nie chcę żeby się zamartwiała tym zupełnie niepotrzebnie. Kobieta siada obok mnie na krześle.

  – Lepiej się już czujesz?  

  – Tak, już dużo lepiej  – odpowiadam, na co rodzicielka uśmiecha się. 

  – Chociaż tyle. 

Nagle do pomieszczenia wchodzi Marcus, nie wiedząc że rodzice już dotarli. 

 – Lotte, przyniosłem ci...– chłopak zaniemówi, gdy dostrzega moich gości. Spoglądam na niego. W jego prawym ręku paruje gorąca czekolada. – Czekoladę – dokańcza po chwili, wciąż zaskoczony. Po wyrazie twarzy ojca, mogę stwierdzić, że to niedobra pora na odwiedziny przyjaciela. 

– Jeszcze jego tu brakowało – komentuje i wywraca oczami. Oh, niczym dziecko. 

  – Spokojnie  – polecam mężczyźnie. Nie chcę tu kolejnych kłótni, ale sądzę, że to nieuniknione. 

  – Spokojnie  – prycha niedowierzająco. – Pewnie to on namówił cię, żebyś poszła do szkoły chora – zarzuca, spoglądając na chłopaka. 

  – Mylisz się  – odpieram, zamykając na chwilę oczy. Mam już tego dość. Nie mogę zrozumieć, dlaczego on go tak nie trawi. 

  – Jesteście siebie warci  – komentuje i zwyczajnie wychodzi zostawiając towarzystwo. 

Wzdycham przeciągle, mama także. Rozglądam się po wnętrzu. Nawet nie wiem kiedy wyszła pielęgniarka, widocznie byłam zbyt zajęta zawziętą rozmową. 

  – Nie przejmuj się ojcem  – nagle odzywa się kobieta, spoglądając na mnie. Uśmiecham się do niej jedynie. Marcus podchodzi bliżej i podaje mi napój. 

  – Skąd wiedziałeś, że lubię?  – pytam, chwytając go. 

  – Jak bym mógł nie wiedzieć co lubi moja przyjaciółka?  – zadaje pytanie retoryczne. Ponownie na mojej twarzy gości uśmiech. Mama także promienieje. Dostrzega dobro, jakie Marcus kryje w sobie. Chociaż ona, bo na ojca nie mam co liczyć. 

  – Żebyś widziała minę kolesia od historii, jak zemdlałaś  – śmieje się chłopak, wspominając tamto wydarzenie.  – Zresztą każdy miał minę, jakby świat się walił. 

  –  Nie dziwię się – odpieram zamyślona. Dopiero teraz dociera do mnie cała sytuacja. Pamiętam dlaczego straciłam przytomność. Te głosy... ja je słyszałam tak doskonale. 

  – A najlepsze, że nikt nie wiedział co ma robić  – dalej nawija przyjaciel, lecz ja średnio go słucham. Bardziej błądzę myślami, po wcześniejszym wydarzeniu. 

  – To nie był przypadek. 

  – Co nie było przypadkiem?  – pytam zdziwiona, gdyż nie rozumiem. Marcus patrzy na mnie nie wiedząc o co mi chodzi, mama podobnie. 

  – Co? Mówiłem, że dobrze, że tam byłem akurat. 

  – Em, no tak.  – Jestem aż tak roztargniona czy znów coś się ze mną dzieje? 

  – Charlotte  – ponownie słyszę ten sam, znany mi już głos. Gwałtownie podnoszę się do pozycji siedzącej, przez co moi goście patrzą na mnie zszokowani. 

  – Lotte, wszystko dobrze?  – pyta mama, która wstaje z krzesła, wciąż wypatrując we mnie odpowiedzi. 

  – Ktoś tu jest  – stwierdzam zestresowana. 

  – Dziecko, nie ma tu nikogo, oprócz nas  – odzywa się mama, ale ja wiem dobrze, że ktoś tu jeszcze jest. 

  – Masz rację, Charlotte  – znów ten sam głos. Popadam w panikę. Nerwowo rozglądam się po całym pomieszczeniu, ale nikogo nie zauważam. Nagle na moich oczach, okno otwiera się. 

  – Mówiłam, że ktoś tu jest!  – podnoszę ton z przerażenia, jakie panuję w moim mózgu. 

  – To tylko wiatr, spokojnie  – Marcus próbuje mnie opanować. Zamyka okno i z powrotem  wraca do mnie. Nagle widzę białą postać, dokładnie dziewczynę. Ujawnia mi się, stojąc obok wcześniej wspomnianego okna. Zaczynam krzyczeć, nie mogę przestać. Jestem spanikowana. 

  – Marcus! Zawołaj lekarza!  – krzyczy mama, ale sama nie wie co mi się dzieje. Postać nie rusza się, uważnie skanuje całe moje ciało. Jej wzrok mnie paraliżuje. 

Do pomieszczenia wchodzi doktor z przyjacielem. Mężczyzna podchodzi do mnie. 

  – Charlotte, wszystko w porządku?  – zadaje pytanie, a ja tępo wgapiam się w zjawę. – Na co tak patrzysz? 

  – Nie widzisz jej?  – nie silę się na zwroty grzecznościowe, nie w takiej sytuacji. Mężczyzna spogląda w kierunku okna, lecz kiwa przecząco głową. Jak to możliwe? 

  – Tam nikogo nie ma, uspokój się  – mówi do mnie, a ja przenoszę wzrok na niego. W tym właśnie momencie jego twarz zamienia się w demona. Pamiętam to skądś... mój sen. 

– Odejdź ode mnie! Nie dotykaj mnie! – krzyczę przerażona, dlaczego otaczają mnie same demony? Doktor wyciąga dłoń w moją stronę,  a ja w obawie przed najgorszym zaczynam go bić. Odpycham go ode mnie z całych sił. Odpinam od siebie wszystkie kabelki i zwyczajnie skaczę z wysokiego, szpitalnego łóżka. Każdy próbuje mnie zatrzymać, lecz jestem szybsza. Odwracam się, aby spojrzeć na postać. Nie widzę jej. Gdzie ona jest? Mój umysł przeszywa kolejna fala lęku i intrygi. Nagle drogę zagradza mi przyjaciel, który łapie mnie w swoje silne ramiona. Staram się mu wyrwać, robię wszystko co mogę, lecz bez skutku. 

  – Dobra robota  – chwali go lekarz, który podchodzi do mnie. W jego ręku zauważam strzykawkę, wypełnioną jasnym płynem. 

  – Nie! Odejdź! Zostaw mnie!  – wciąż wrzeszczę bez opamiętania. Czuję przeogromny strach, a zarazem bezsilność. Przyjaciel nie reaguje, choć dobrze widzi co mężczyzna trzyma w dłoni. Nagle czuję ukłucie, a następnie obraz zaczyna być mniej wyraźny. Głosy zamieniają się w szepty, a chwilę później całkowicie przestaję je słyszeć. Tracę kontrolę nad swoim ciałem. Moment później wszystko znika mi sprzed oczu, a ja ląduję w ramionach Marcusa. 

~~~~~~~~~~~~

Nie będę wymuszać na was komentowania czy gwiazdkowania, ale jeśli podoba ci się to zapraszam. Dzięki temu widzę, że ktoś to czyta i mam większą motywację do pisania. Z chęcią przeczytam także wasze opinie na temat opowiadania, jak i samą krytykę. Miłego pożegnania weekendu. (Już miesiąc szkoły za nami, już niedługo...) ^^ 


RejectedOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz