Rozdział pięćdziesiąty trzeci

64 7 0
                                    

Wiatr rozwiewa moje długie włosy, a prószący śnieg moczy je oraz całe moje ciało. Zaczynam drżeć z zimna i dopiero teraz orientuję się, że nie mam na sobie kurtki ani innych potrzebnych akcesoriów zimowych. Zatrzymuję się na uboczu i zakładam zapomniane części garderoby. O wiele cieplej. Powracam do drogi, ponieważ czeka mnie jeszcze bardzo długa podróż. Właściwie to nawet nie wiem gdzie jestem, ani dokąd mam iść.

~*~

Znajduję się już kawał drogi od psychiatryka, ale wciąż nie mam  pojęcia, gdzie konkretnie jestem.   Rozglądam się wokół, nadal wieje delikatny wiatr, a śnieg nieco mocniej sypie. Nie odstrasza mnie ta pogoda, wiem czego chcę i nie odpuszczę zanim nie dopnę swego. Przede mną rozciąga się długa ulica pokryta asfaltem, a po obu jej stronach rosną wysokie drzewa, co prawda pojedyncze, ale i tak wzbudzają poczucie grozy. Przykładam zmarznięte dłonie do ust, a następnie dmucham na nie ciepłym powietrzem, wydychającym z prosto z płuc. Czeka mnie długa droga do celu, obym zdążyła do nocy. Nie mam zamiaru chodzić po zmroku w nieznanym mi miejscu. 

Po dłuższym czasie zauważam jakieś domy przed sobą, są niewyraźne i takie obce, nieznane. Przecieram oczy, ponieważ prószący śnieg spada mi na czerwoną od zimna twarz, zatrzymując się między innymi na rzęsach, co utrudnia mi widoczność. Mrugam kilkukrotnie, a ostrość powraca do normy, dodając mi nieco więcej pewności siebie. No, bo jak można być pewnym, kiedy wzrok zawodzi? 

Idąc dalej przed siebie budynki stają się coraz większe i nabierają potężnego znaczenia, ich barwy są ponure, wyglądają na zabrudzone. Czy ktoś tu w ogóle mieszka? No nic, podążam wciąż na wprost, licząc, że w końcu wydostanę się z tego nieprzyjemnego miejsca. Przechodzą mnie dreszcze na samą myśl, że w ktoś może zamieszkiwać w tak okropnym otoczeniu. Wchodząc głębiej w sferę zamieszkaną nie czuję już tej pewności, która towarzyszyła mi całkiem niedawno. Przyglądam się otoczeniu oraz środowisku, w którym, być może ktoś mieszka, przesiaduje. 

– Kim jesteś? – podskakuję z przerażenia na dźwięk melodyjnego głosu, wykradającego się z ust małej dziewczynki. Gwałtownie odwracam się w jej stronę, skąd ona się tu wzięła? Nawet kroków nie słyszałam, a jednak ziemia wyłożona jest grubą warstwą śniegu. Spoglądam w kierunku, z którego przyszła niewiasta i faktycznie widoczne są ślady maleńkich bucików, stosunkowo świeże. Dziecko patrzy na mnie swoimi dużymi oczyma, które wyrażają zagubienie. 

– Powiesz mi? – dopytuje, a ja zauważam, że mówi dość niewyraźnie, pleniąc sobie. Musi być bardzo młodziutka, ale co robi tutaj sama? Jest tak potężny mróz... 

– Jestem Lotte – mówię po krótkiej przerwie, a dziewczynka przytakuje delikatnie. Znów wieje chłodny wiatr, który rozwiewa nasze włosy. Dziecko ubrane jest w ciemne, podarte spodnie; stare, znoszone buty oraz równie zniszczoną kurtkę, która wręcz wisi na jej drobniutkim ciele. Włosy ma długie, choć poplątane i zwyczajnie tłuste. Nie posiada czapki, czy rękawiczek. Dziewczynka jest niezadbana i przypuszczam, że to nie jest problem kilku dni, a więcej. 

– Jak się nazywasz? – pytam jej, ponieważ chcę nawiązać jakikolwiek kontakt, aby przekonać ją do siebie. 

– Nela – jej głos jest przepełniony niepewnością przez co szkoda mi dziecka. Musi jej być bardzo ciężko żyć w tak lekceważącej rodzinie, o ile w ogóle ją posiada. To takie smutne i niesprawiedliwe. 

– Nie jest ci zimno? – Wskazuję na jej podziurawione spodnie. Przechodzi mnie dreszcz na samą myśl o chłodzie, jaki musi czuć Nela. 

– To normalne – mówi cichutko, ledwie dociera do mnie te dźwięk. 

– Mieszkasz tu? – zadaję kolejne pytanie, ale nieco krępuję mnie już ta rola, czuję się niezręcznie tak dociekając. Dziewczynka jedynie przytakuje głową i spuszcza wzrok na swoje buciki. 

RejectedOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz