– Skończę jutro pracę i przyjadę pod halę – powiedział Louis, kończąc przygotowywanie kolacji i denerwując się, że jego syn znowu przerywa robienie zadania. Od dziecka nauczony był, że najpierw obowiązki, a potem zabawa, więc zadania nigdy nie zostawiał na weekend. Nawet gdy piątek był naprawdę ciężki.
– Dobra, to pójdę rano i zajmę nam miejsca.
– Naprawdę sądzisz, że będzie aż tyle osób?
– Hello, tato! To Harry Styles. – Trzynastolatek przewrócił oczami i westchnął, jakby jego ojciec właśnie zapytał o jakąś najgłupszą rzecz pod słońcem.
Louis westchnął, wyjmując talerze. Już jutro Tim miał spełnić swoje największe marzenie, a Lou nie mógł doczekać się, gdy ten skończy, chociaż szesnaście lat i nie będzie musiał zabierać starego ojca na koncerty. Chociaż z drugiej strony Tomlinson i tak nie puściłby go samego aż do trzydziestki. Zwłaszcza po akcji z koncertem Ariany Grande. Jeśli mieliby zginąć to razem, bo śmierć Tima i tak byłaby zabójstwem szatyna.
– Mogę zostawić matmę na niedzielę? – zapytał nastolatek i spojrzał na ojca błagalnie.
– Ale siadasz do tego od rana, a nie o dziesiątej w nocy.
– No jasne! – Wcisnął zeszyt do plecaka i z radością chwycił widelec.
Louis patrzył na syna i zauważał wszystkie zmiany, które ostatnio nabierały tempa. Chłopak już nie chciał spędzać czasu z ojcem i wolał towarzystwo przyjaciół, prezenty częściej przybierały formę pieniędzy niż puzzli czy roweru, a oczy szatyna ciągle wbite były w telefon, na którym często wyświetlało się zdjęcie dziewczyny.
Przynajmniej tego po mnie nie przejął – pomyślał kiedyś Lou, gdy Tim przypadkowo wygadał się o kinie z Emily, prosząc o gotówkę. Wiedział, że związek z dziewczyną wiąże się z nieprzyjemnymi rozmowami dotyczącymi seksu i jego konsekwencji w młodym wieku. To przerażało Louisa, bo czuł się hipokrytą. Kiedyś sam chciał zasmakować seksu z płcią przeciwną i ten jedyny raz skończył się jej ciążą i jego ojcostwem. Samotnym ojcostwem, bo dziewczyna postawiła mu warunek, że albo aborcja, albo dom dziecka, bo ona nie ma zamiaru bawić się jeszcze w pieluchy. I tak oto siedemnastoletni wówczas Louis wstawał kilka razy w nocy, by zapełnić brzuch rozkrzyczanego niemowlaka, a potem szedł do szkoły, zostawiając Tima z babcią. Niejednokrotnie płakał po nocach, czując nienawiść do siebie i całego wszechświata za swoją głupotę. Jego rodzice mieli nadzieję, że orientacja syna zmieniła się i byli źli, gdy wyznał całą prawdę. I teraz był trzydziestoletnim homoseksualnym ojcem dorastającego nastolatka i nie łudził się już, że znajdzie prawdziwą miłość, bo każdy mężczyzna zostawiał go prędzej czy później, dowiadując się o dziecku. Na szczęście z pomocą rodziny skończył studia i mógł zacząć dorosłe, odpowiedzialne życie.
– Tatoooo – głos syna wyrwał go z zamyślenia. – Jezu, na mnie krzyczysz, że ciebie nie słucham, a sam masz mnie w dupie.
– Nie mów tak, Tim, po prostu się zamyśliłem.
– Jasne. Dasz na kino? Idę ze znajomymi.
– Przecież dostałeś kieszonkowe.
– Kazałeś mi je odkładać na telefon.
– Albo telefon, albo kino, Tim. Oszczędzanie tak nie działa.
– Aha, to czekaj, powiem Em, że nie idę, bo mi ojciec każe oszczędzać – powiedział ironicznie.
– Nie mam pojęcia, po kim jesteś taki wredny – mruknął, wyjmując portfel i odliczając banknoty.
– Babcia mówi, że po tobie. Dzięki. – Zerwał się z krzesła, zostawiając talerz na stole.
CZYTASZ
Be my Medicine
FanfictionLouis Tomlinson to trzydziestolatek samotnie wychowujący dorastającego nastolatka. Trzynastoletniemu Timowi wreszcie udaje się namówić ojca na koncert idola jakim jest Harry Styles. Stojąc w pierwszym rzędzie, chłopak wygrywa zaproszenie na scenę, j...