"Odesłałem go do domu jak pieprzonego kundla."

5K 533 233
                                    


Louis wbiegł na oddział ze zdenerwowaniem i łzami w oczach. Wzrokiem odszukał recepcję, przy której siedziała kobieta około trzydziestki i porządkowała dokumenty. Podszedł do niej szybkim krokiem i przetarł twarz, pozbywając się łez.

– Dzwonił do mnie jakiś William... Williams... – próbował przypomnieć sobie odpowiednie nazwisko.

– Wilson?

– Tak! Gdzie go znajdę?

Kobieta wskazała wysokiego bruneta, idącego właśnie korytarzem z kubkiem kawy i rozmawiającego przez telefon. Przeprosił osobę po drugiej stronie i pożegnał się.

– Ja jestem Louis Tomlinson, rozmawialiśmy chwilę temu. – Szatyn zmarszczył brwi, a lekarz pokiwał głową. – Mogę go zobaczyć?

– Najpierw chciałbym z panem porozmawiać, panie Tomlinson. Nie zajmę dużo czasu, obiecuję.

Lou siedział jak na szpilkach, obserwując Wilsona, który zajął krzesło naprzeciwko. Na jego biurku leżała teczka, którą otworzył, a szatyn zauważył nazwisko ukochanego. Jego serce zakuło, a łzy znowu się pojawiły.

– Pan Styles został przewieziony do nas tej nocy po wypadku samochodowym. Przeprowadzona została operacja, zatamowaliśmy krwotok wewnętrzny, ale zmuszeni byliśmy usunąć śledzionę.

– Ale... ale żyje, tak?

– Utrzymujemy go w śpiączce, bo jego obrzęk mózgu jest naprawdę rozległy. Nie ukrywam, że jego czaszka pękła, a...

Louis czuł łzy spływające po jego twarzy i zupełnie nie dbał, by je powstrzymać. Zanosił się płaczem, próbując złapać oddech i odebrać dzwoniący telefon. Anna wybierała jego numer, jadąc do Londynu z mężem, gdy dotarła do niej informacja o wypadku syna.

– Tak bardzo przepraszam, Lou – zaszlochała, próbując przeprosić za obudzenie. Nie była w stanie wydusić z siebie słowa i to Robin przejął komórkę.

– Ja już wiem, proszę pana – powiedział cicho Lou, kierując się pod odpowiednią salę. – O mój Boże – szepnął, na nowo wybuchając płaczem, gdy zobaczył ukochanego podłączonego do aparatury, która pomagała mu oddychać. Rozłączył się, opadając na krzesło i nie wiedząc jak się zachować. Ciało Stylesa pokryte było zadrapaniami, klatka piersiowa podłączone miała kable, a jego usta zajęte były przez rurkę. – Tak cholernie przepraszam, kochanie – załkał, łapiąc go za policzki i patrząc na zamknięte oczy. – Tak cholernie przepraszam za każde słowo, które ostatnio powiedziałem. Ja tak nie myślę, Harry. Ja naprawdę cię kocham. Wstawaj, pójdziemy do domu i jutro będziemy się z tego śmiać. No? Wstajemy?

– Panie Tomlinson – usłyszał za sobą. Opadł na krzesło, skrywając twarz w dłoniach. – Za kilka dni go wybudzimy, obrzęk musi się jedynie zmniejszyć.

Telefon znowu dał o sobie znać, a on nie był w stanie z nikim rozmawiać. To doktor Wilson przejął komórkę i wyszedł na korytarz. Ze stoickim spokojem mówił o obrażeniach i przyznawał, że najbliższe doby o wszystkim zadecydują. Anna obwiniała się o wszystko, słysząc, że w krwi jej syna znaleźli ślady alkoholu i kokainy. Kobieta przeklinała, mówiąc, że już dawno powinna coś zrobić. Robin pocałował wierzch jej dłoni, przyspieszając i zapewniając, że niedługo będą na miejscu.

Louis zanosił się głośnym płaczem, siedząc przy łóżku Harry'ego. Przerywało mu jedynie rytmiczne pikanie maszyn i ich szum. Nie był w stanie patrzeć na ciało pogrążone w medycznym śnie, bo ten widok łamał jego roztrzaskane serce na kolejne milion kawałków. Zupełnie jak serce Anny, która tuż po siódmej padała na łóżko syna z głośnym płaczem. Robin obejmował ją i zapewniał, że Harry z tego wyjdzie. Przywitał się z Louisem, gryząc w język, by tylko nie wypalić żałosnego „Jak się czujesz?", bo wiedział, że szatyn jest tak samo załamany, jak ich cała rodzina. Dopingował tej dwójce i w głębi serca nie mógł doczekać się ślubu ukochanego syna, który do szczęścia potrzebował jedynie męża i tego życzył sobie na wszystkie możliwe okazje.

Be my MedicineOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz