– Nienawidzę tej szkoły i zabiję się, jeśli będę musiał dalej do niej chodzić – zagroził Tim, którego było już słychać od korytarza. Kopnął niechlujnie buty, odwieszając kurtkę na wieszak i ruszył do kuchni, gdzie Louis właśnie karmił Puffy'ego. Mężczyzna spojrzał z uśmiechem na Stylesa, który odbierał nastolatka. Mijał właśnie pierwszy tydzień szkoły, a Timmy już jej nienawidził. – Zabiję się, zobaczysz, tato.
– Nie mów tak, Tim – westchnął.
– Ale taka prawda! Wiesz, co ta suka na hiszpańskim zrobiła?!
– Tim, słoik jeszcze ma miejsce. Wakacje się skończyły, luz się skończył i nie chcesz szlabanu od września, uwierz mi.
– Nie da się być spokojnym z tymi debilami w klasie!
– Znowu Emily coś zaczyna?
– Nie, ma jakiegoś tam chłopaka. – Machnął ręką. – Oni są po prostu niedojrzałymi amebami i...
– Tim... – westchnął Louis. – Przebierz się, a potem pogadamy, tak?
– O szóstej ląduje Zo, pamiętasz?
– Tak, synku, pamiętam. Ciekawe czy przy niej też będziesz się tak zachowywać.
– Nie wiem, o co ci chodzi.
– Dzieciaki. – Harry teatralnie przewrócił oczami, obejmując ukochanego. Pocałował go, wspominając o jutrzejszym koncercie. Louis naprawdę nie chciał na niego iść i próbował przekonać, by to Styles poszedł na występ Sivana, a on miał zostać w domu i poczytać książkę. Szatyn argumentował chęć wspólnego koncertu krótkim „Kochanie, ale to będzie idealnie rok po tym, jak się tam spotkaliśmy pierwszy raz!". – Cieszysz się na jutro? – zapytał, jakby czytał mu w myślach.
– Źle się czuję, Harry. Chyba gardło mnie boli.
– Przepraszam, kochanie, następnym razem nie będę pchał tak mocno, dobrze?
– Nie chciałem tego słyszeć – powiedział Tim, krzywiąc się. Wrócił przebrany i teraz miał ochotę wydrapać sobie uszy, bo sprośne teksty od ojców nie były czymś, czego chciał doświadczyć.
– Idź z psem.
– Zadzwonię, jak będę wracać, bo nie chcę wpaść na coś... ohydnego.
– Z psem! – Louis wyciągnął rękę w stronę drzwi, gdzie Puffy już siedział, czekając na zapięcie smyczy. – Co za podła kreatura – dodał ciszej.
– Ciekawe po kim – mruknął Harry, udając, że kaszle.
– Sądząc po twoich tekstach, to po tobie!
– No kochanie, wiem, że to lubisz. – Przycisnął go biodrami do szafki i zaczął całować. Ściskał jego pośladki, słysząc przyjemne mruczenie i czując uśmiech podczas pocałunku. Harry to uwielbiał. Uwielbiał czuć, że kąciki ust szatyna idą do góry, gdy brunet przygryza jego wargę.
– Oh – mruknął Tomlinson, gdy został posadzony na szafce. W tej samej chwili Styles prychnął ze śmiechem, a mężczyzna oderwał się od ukochanego, marszcząc brwi.
– Przypomniał mi się taki mem.
– Mem?
– Był taki obrazek i było, że kto zajmuje miejsce na szafce w kuchni. No i były napisy: „Wino", „Gej", „Mała osoba". – Harry próbował powstrzymać śmiech, a Louis, uderzył go w tył głowy, zeskakując.
– Pieprz się.
– No ale widzisz?! Musiałeś zeskoczyć!
– Będziesz coś chciał!
CZYTASZ
Be my Medicine
FanfictionLouis Tomlinson to trzydziestolatek samotnie wychowujący dorastającego nastolatka. Trzynastoletniemu Timowi wreszcie udaje się namówić ojca na koncert idola jakim jest Harry Styles. Stojąc w pierwszym rzędzie, chłopak wygrywa zaproszenie na scenę, j...