"Nazywają to gniazdowaniem się czy jakoś tak."

4.3K 370 240
                                    

Louis kręcił się na niewygodnym plastikowym krześle, czekając na rozpoczęcie gry. Obserwował Tima, rozmawiającego z trenerem i uśmiechał się, widząc koszulkę z ich nazwiskiem na białym stroju. Nastolatek wyglądał na skupionego, a szatyn był dumny. Pisał z Harrym, który żałował, że omija go pierwszy mecz syna i obiecał sobie, że już nigdy nie opuści żadnego występu chłopaka.

– Okej, Tim, skupienie i mocne odbicia, tak? – Trener spojrzał na młodego podopiecznego, który był naprawdę zdolnym uczniem. Początkowo nieco speszony teraz z pokorą przyjmował jego rady i obiecywał, że da z siebie wszystko.

Zacięta rywalizacja podnosiła mu ciśnienie i zaciskał zęby, tracąc kolejne punkty. Czuł się źle, przegrywając pierwszą poważną rozgrywkę i z żalem spojrzał na ojca, który obgryzał paznokcie i wstrzymywał oddech, patrząc na syna. Wiedział, że Tim go potrzebuje i bez chwili namysłu zbiegał z trybun w stronę szatyna, który już zajmował miejsce z poczuciem porażki.

– Byłeś cudowny, Timmy! – powiedział, obejmując go.

– Oszczędź sobie, spieprzyłem to.

– Nie, Timmy, to twój pierwszy mecz!

– Chcę już do domu, i tak nie wygram drugiego. – Spuścił wzrok i wbił go w rakietę, która z brzdękiem uderzyła o podłoże.

– Wygrasz, pokażesz wszystkim co znaczy Tomlinson.

– Dobra, idź na trybuny, bo robisz mi siarę.

– Jesteś moim malutkim synkiem, titititi. – Pocałował go teatralnie w głowę jakby miał przed sobą pięcioletniego syna, który był jego tulącą się Bubą z ulubionym miesiem pod pachą.

– Jezu, tato. Idź zapalic czy coś, bo zaczyna być z tobą źle.

– Już nie palę! – powiedział Tomlinson z dumą.

– Jasne, fajki wczoraj ci wypadły z kurtki jak brałem swoją. Harry wie, że kłamiesz?

– Nie mów mu, Tim, ja naprawdę rzucam. Ale nie mogę tak od razu.

– Jasne – przeciągnął wyraz na znak ironii i wskazał na wyjście, które prowadziło na zewnątrz, gdzie było wyznaczone miejsce do palenia.

– Ja naprawdę nie palę, Tim.

– Tak, tak, a ja bzykam się z Zoey.

Louis westchnął, wracając na swoje miejsce i opisując Stylesowi przegrany mecz. Mężczyzna czuł się źle, że nie jest blisko i kolejny raz zapewniał, że następnym razem będzie dopingował nastolatka, który nie powinien poddawać się po jednym przegranym meczu.

– Jak przygotowania? – zapytał Tomlinson, wychodząc na chwilę przed budynek, gdy organizm zmusił go na małą dawkę nikotyny, bo nerwy sięgnęły zenitu, gdy widział smutnego syna, którego pocieszał trener.

– Siedzimy sobie w Kalifornii, pogoda jest cudowna, ale o mój Boże, Louis, to ranczo jest przepiękne! Po prostu mam ochotę zarezerwować najbliższy termin dla nas.

– Robią imprezę na ranczo?

– To taki pałac ślubów, możesz wrzucić w Google La Cuesta Ranch i też się zakochasz. Wziąłem namiary do kobiety od ślubów, bo jej pomysły są genialne, a ma naprawdę napięty grafik.

– Czyli pobieramy się?

– Zgadnij co mam na palcu, a potem sobie odpowiedz.

– Nosisz go?

– Oczywiście, mam tutaj bliskie osoby i raczej nikt się nie wygada. Jutro próbujemy torty i już nie mogę się doczekać! Dzisiaj pomagałem w kwiatkach i Sarah będzie miała taki cudowny bukiet! Pokażę ci zdjęcia, jak wrócę. I bardzo, bardzo za wami tęsknię.

Be my MedicineOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz