#1 Problem nie jest problemem.Problemem jest twoje podejście do tego problemu.

16.6K 485 261
                                    

   Z takiego założenia wychodziłam.Dlatego moje "problemy" różnie kończyły.Upite w drogich barach.Przepalając ostatnie pieniądze.Mamione słodkimi słówkami.Budząc się w łóżku w zapachem damskich perfum na pościeli.Wcale się nie budząc.A czasami tysiące kilometrów ode mnie zastanawiając się gdzie wcięło ich nowo poznaną koleżankę.

   Mówiłam co chcieli,wyglądałam jak chcieli i zachowywałam się jak chcieli.Żeby potem rozpłynąć się w powietrzu ,a czasem w akcie dobroci zostawić pierścionek zaręczynowy na stole z karteczką typu: miło było.

   W końcu byli tylko informatorami bądź odskocznią od godzin spędzanych przed laptopem.

   Relacje między ludzkie nigdy nie były moją mocną stroną.Traktowałam je bardziej jako zabawę.

   Teraz siedziałam w czarnym jaguarze zagryzając czerwoną wargę i mrugając uparcie żeby przyzwyczaić wzrok do światła dziennego.Godziny w ciemnym apartamencie mi nie służyły.

   Uderzając palcami w kierownicę wjechałam na główną i włączyłam radio.Na światłach wręcz uderzyłam głową o kierownice stwierdzając że nie długo będę potrzebowała okularów.W dodatku miałam wrażenie że czegoś nie zrobiłam.

   Stanęłam na awaryjnych wypuszczając powietrze ze świstem.Wyjęłam służbową komórkę i przejrzałam ją zatrzymując się na adresie bazy Hydry.Oblizałam wargi w myślach licząc nadłożone kilometry.

   Jedno jest pewne.Zbankrutuję na benzynie.

***

   Stałam przed bagażnikiem zapinając na sobie liczne szelki z bronią.Nałożyłam maskę mającą za zadanie chronić mnie przed dymem i włożyłam do uszu słuchawki dokładnie w chwili gdy w bazie zaczął się szum oraz alarm.

   Weszłam do bazy od razu odłączając ją od prądu.Omijając ludzi ,którzy przez gaz z wentylacji popadali jak muchy zaczęłam swoje małe zwiedzanie labiryntu jakim były te korytarze.

   Moja torba po brzegi wyładowana papierami,pendrive'ami i innymi możliwie interesującymi pierdołami.

   Gdy przetrząsałam jedno z biur znalazłam nawet informacje o człowieku ,który w przyszłości mnie zabije.Dokładniej  przyjrzałam się tylko czerwonemu notatnikowi i dwóm nieśmiertelnikom na długim łańcuszku.Wsadziłam to do torby odwracając się z zamiarem opuszczenia pomieszczenia.

   Stanęłam w progu zachłystując się powietrzem.Brunet podpierając się o ścianę kierował się w moją stronę zanosząc kaszlem.Jego oczy mętne od nawdychanego dymu zatrzymały się na mnie.Zatrzymał się chwilę chyba próbując łączyć fakty.

-Pomocy...-wychrypiał tylko zanim padł nieprzytomny na betonową podłogę.

   Zacisnęłam powieki widząc w głowie jego upadające ciało.Podeszłam do niego i kucnęłam patrząc na niego oceniająco.

   Zimowy żołnierz.Mój kat i szansa na dłuższe życie w jednym  leżał u moich stóp.I co najciekawsze przed upadkiem nie przejawiał żadnych chęci zakończenia mojego życia.

   Oblizałam wargi.

   Taki głupi nawyk.

   Nie pytajcie mnie jak zaciągnęłam ponad stu kilowego faceta do samochodu.Co miałam w głowie decydując się na to.Ani co działo się w niej obecnie.

   To było głupie,impulsywne i nie przemyślane.

   I chuj.

   Zdjęłam z siebie niepotrzebne ustrojstwo rzucając je na tylne siedzenie.Przebrałam się  po czym usiadłam za kierownicą.Odpaliłam silnik ruszając z piskiem opon.

*****

Robię piąte podejście do tego ff.

I w  sumie chyba pierwszy raz jestem w miarę zadowolona z efektu.

Komuś się podoba?



Destroyed //Bucky BarnesOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz