Z takiego założenia wychodziłam.Dlatego moje "problemy" różnie kończyły.Upite w drogich barach.Przepalając ostatnie pieniądze.Mamione słodkimi słówkami.Budząc się w łóżku w zapachem damskich perfum na pościeli.Wcale się nie budząc.A czasami tysiące kilometrów ode mnie zastanawiając się gdzie wcięło ich nowo poznaną koleżankę.
Mówiłam co chcieli,wyglądałam jak chcieli i zachowywałam się jak chcieli.Żeby potem rozpłynąć się w powietrzu ,a czasem w akcie dobroci zostawić pierścionek zaręczynowy na stole z karteczką typu: miło było.
W końcu byli tylko informatorami bądź odskocznią od godzin spędzanych przed laptopem.
Relacje między ludzkie nigdy nie były moją mocną stroną.Traktowałam je bardziej jako zabawę.
Teraz siedziałam w czarnym jaguarze zagryzając czerwoną wargę i mrugając uparcie żeby przyzwyczaić wzrok do światła dziennego.Godziny w ciemnym apartamencie mi nie służyły.
Uderzając palcami w kierownicę wjechałam na główną i włączyłam radio.Na światłach wręcz uderzyłam głową o kierownice stwierdzając że nie długo będę potrzebowała okularów.W dodatku miałam wrażenie że czegoś nie zrobiłam.
Stanęłam na awaryjnych wypuszczając powietrze ze świstem.Wyjęłam służbową komórkę i przejrzałam ją zatrzymując się na adresie bazy Hydry.Oblizałam wargi w myślach licząc nadłożone kilometry.
Jedno jest pewne.Zbankrutuję na benzynie.
***
Stałam przed bagażnikiem zapinając na sobie liczne szelki z bronią.Nałożyłam maskę mającą za zadanie chronić mnie przed dymem i włożyłam do uszu słuchawki dokładnie w chwili gdy w bazie zaczął się szum oraz alarm.
Weszłam do bazy od razu odłączając ją od prądu.Omijając ludzi ,którzy przez gaz z wentylacji popadali jak muchy zaczęłam swoje małe zwiedzanie labiryntu jakim były te korytarze.
Moja torba po brzegi wyładowana papierami,pendrive'ami i innymi możliwie interesującymi pierdołami.
Gdy przetrząsałam jedno z biur znalazłam nawet informacje o człowieku ,który w przyszłości mnie zabije.Dokładniej przyjrzałam się tylko czerwonemu notatnikowi i dwóm nieśmiertelnikom na długim łańcuszku.Wsadziłam to do torby odwracając się z zamiarem opuszczenia pomieszczenia.
Stanęłam w progu zachłystując się powietrzem.Brunet podpierając się o ścianę kierował się w moją stronę zanosząc kaszlem.Jego oczy mętne od nawdychanego dymu zatrzymały się na mnie.Zatrzymał się chwilę chyba próbując łączyć fakty.
-Pomocy...-wychrypiał tylko zanim padł nieprzytomny na betonową podłogę.
Zacisnęłam powieki widząc w głowie jego upadające ciało.Podeszłam do niego i kucnęłam patrząc na niego oceniająco.
Zimowy żołnierz.Mój kat i szansa na dłuższe życie w jednym leżał u moich stóp.I co najciekawsze przed upadkiem nie przejawiał żadnych chęci zakończenia mojego życia.
Oblizałam wargi.
Taki głupi nawyk.
Nie pytajcie mnie jak zaciągnęłam ponad stu kilowego faceta do samochodu.Co miałam w głowie decydując się na to.Ani co działo się w niej obecnie.
To było głupie,impulsywne i nie przemyślane.
I chuj.
Zdjęłam z siebie niepotrzebne ustrojstwo rzucając je na tylne siedzenie.Przebrałam się po czym usiadłam za kierownicą.Odpaliłam silnik ruszając z piskiem opon.
*****
Robię piąte podejście do tego ff.
I w sumie chyba pierwszy raz jestem w miarę zadowolona z efektu.
Komuś się podoba?
CZYTASZ
Destroyed //Bucky Barnes
FanfictionOd początku wiedziała że to był błąd. Po paru dniach wiedziała że nie będzie łatwo. Po paru tygodniach była pewna że będzie ją to wiele kosztowało. Ale czy dwóch równie zepsutych ludzi jest w stanie sobie pomóc? Kwestia definicji.