Weszłam do kuchni obejmując go od tyłu i wtulając policzek między jego łopatki.Znieruchomiał odkładając talerz do zlewu po czym wytarł ręce w ścierkę leżącą obok.Patrzenie na to jak lawiruje po kuchni z wrodzoną gracją robiąc prozaiczne czynności było hipnotyzującym zajęciem ,ale nie po to przyjechałam wcześniej do miasta żeby siedzieć w domu.
-Ufarbowałaś się-stwierdził patrząc na mnie przez ramię.
-Tak-przytaknęłam-Nie podobają ci się?-spytałam.
-Nie-zaprzeczył marszcząc nos-Po prostu nie jestem przyzwyczajony.Zmieniłaś wygląd i styl nie wiem czy kiedykolwiek mógłbym się przyzwyczaić do takich rzeczy-mruknął.
-Czyli najlepiej wyglądam sprana z koloru w twojej koszulce ?-spytałam ironicznie.
-Nie-ponownie się zmarszczył-Od zmiany temperatury rumienią ci się ramiona i policzki.Na mój widok też często dostajesz koloru...
-I przyśpieszonej akcji serca,libido mi skacze,staję się nie ostrożna...-wymieniłam prowokując u niego śmiech-Ubierz się bo wychodzimy za dziesięć minut.
-Gdzie?-uwolnił się z moich objęć ,a mi zrobiło się zimno bez jego ciała obok.
-Nie ważne później ci powiem-uśmiechnęłam się słodko odwracając żeby nie patrzeć na to jak w drodze do sypialni ściąga koszulkę.
Do kurwy! Ile ja mam lat ,hę?
Syknęłam niemal boleśnie zaciskając powieki i spięłam loki w kolorze szampana w niechlujnego koka długimi wsuwkami ozdobionymi biało złotymi kwiatami.Parsknął widząc moje samozaparcie.
Z niemal obscenicznym ociąganiem nałożył na siebie poprzecierane spodnie,bluzkę z szerokim dekoltem.Z bólem dupy już narzucił na ramiona granatową bluzę i płaszcz.Kolejnym za to pretekst do przygryzania wargi w bezczelnym uśmiechu dało mu ubieranie butów.
Oh , słodki boże.
-Możemy iść-stwierdził po chwili stając przede mną szczerząc się łobuzersko.
-Dupek-skwitowałam łapiąc tylko jasny płaszcz i wypadając z pomieszczenia żeby móc zwalić mój kolor polików na temperaturę.
-I tak mnie ko...Uwielbiasz-szybko się zreflektował zbiegając za mną po schodach i w między czasie spinając włosy.
***
Staliśmy na korytarzu czekając na przemiłą pielęgniarkę ,która właśnie sprawdzała numer pokoju Margaret Elisabeth Carter.Kiwałam się na na palcach czekając aż wróci ,a Barnes po raz enty nic nie rozumiejąc wbijał we mnie wzrok domagając się wyjaśnień.
-Po co tu przyszliśmy?-zmarszczył brwi.
-Chciałam ci pokazać twój nowy dom-odparłam w pełni poważnie-Wiesz takie stare okazy jak ty z demencją i zespołem stresu pourazowego ...-prawie się przewróciłam ,gdy pielęgniarka wystraszyła mnie swoim nadejściem.
Posłałam mu srogie spojrzenie ,ale on tylko wzruszył niewinnie ramionami.Przekazał mi nieme "przepraszam ,ale takie stare okazy mają słaby refleks" po czym skupił się na informacjach przekazywanych przez czarnoskórą kobietę.
Potem wdrapaliśmy się na 2 piętro ,a ja pchnęłam go lekko do drzwi.
-Idź no!-szturchnęłam go.
-Nie znam jej-warknął.
-Ale ona zna ciebie-wywróciłam oczami-Nie chcesz dowiedzieć się czegoś o swoim życiu?
-Doceniam twoje starania ,ale na tą chwilę to dla mnie praktycznie obca osoba-przypomniał.
-Nie możesz izolować się od świata i tego co jest,było i będzie-złapałam go za rękę wciągając go mimo oporu do pokoju.
Podszedł ze mną sztywno do łóżka kobiety ,która na wpół leżała w białej pościeli.
-Dzień dobry-uśmiechnęłam się promiennie-Pani Peggy Carter ,tak?
-Tak ,a pani kim jest?-spytała słabo wodząc za mną oczami.
-Nazywam się Carmen-podałam jej dłoń ,którą ta słabo uścisnęła-Przyprowadziłam do pani kogoś-pociągnęłam do siebie zmieszanego Barnesa-Znała pani Jamesa Buchanana Barnesa?
-Bucky Barnes -przytaknęła przymykając oczy jakby wspominała jego twarz-Tak ,ale to było lata temu...On nie żyje.Spadł z pociągu po misji...
-On żyje proszę pani-przerwałam jej-Przeżył to.
-Nie ,tylko Steve ,ale tylko dlatego że...-urwała w końcu patrząc na skamieniałego bruneta-Nie to niemożliwe przecież...Ale Steve...
Wyciągnęła kruche dłonie w jego stronę ,a on nie miał innego wyjścia jak pochylić się do niej nieznacznie.Ujęła jego twarz w dłonie przyglądając się uważnie jego rysą.Jej oczy się zaszkliły,dolna warga zadrżała ,a James pierwszy raz postawiony w tak niekomfortowej sytuacji zdobył się tylko na przykrycie jej dłoni swoją.
-To niemożliwe...Tyle ze Stevem przepł...-po jej policzkach poleciało kilka łez ,ale mimo wszystko uśmiechała się sentymentalnie.
-Możliwe pani Carter-uśmiechnęłam się delikatnie-Tym samym sposobem co Steve-powiedziałam nie chcąc jej martwić ani denerwować-Tylko że on nie pamięta nic z czasów przed wypadku.Byłaby pani tak miła i opowiedziała mu nieco?-spytałam przysuwając mu krzesełko.
-Mój Bucky...-wyszeptała ocierając łzy-Tak...Oczywiście.
-To ja dam wam trochę prywatności-pochyliłam się całując wciąż wstrząśniętego mężczyznę w czubek głowy-Wrócę niedługo ,nie panikuj.
*****
Zdziwiliście mnie ,wiecie?
Serio.
Napisałam go przez to w niecałe dwie godziny ,ale jestem nawet zadowolona więc huh.
I tak czuję jakbym spieprzyła ,bo poszło zbyt łatwo.
Nie lubię świąt więc na dniach może pojawić się kolejny ;)
CZYTASZ
Destroyed //Bucky Barnes
FanfictionOd początku wiedziała że to był błąd. Po paru dniach wiedziała że nie będzie łatwo. Po paru tygodniach była pewna że będzie ją to wiele kosztowało. Ale czy dwóch równie zepsutych ludzi jest w stanie sobie pomóc? Kwestia definicji.