Gdy się obudziła nie było go, była sama po raz pierwszy, odkąd się obudziła była sama, nie powinno to być nic niezwykłego, powinna być do tego przyzwyczajona, jednak zaczęła panikować. Jej serce waliło coraz szybciej, zaczynała tracić oddech, próbowała sobie wytłumaczyć, że to irracjonalny strach, że była bezpieczna, że wszystko jest dobrze. Wtedy przypomniała sobie, że nie jest, nie jest dobrze, nic nie jest dobrze, umierała, nie wiedzieli na co, ani kiedy to się stanie, wiedziała jednak, że tym razem nie ma ucieczki, nie ucieknie teraz, to był koniec. Nie mogła się poruszyć, nie mogła złapać oddechu, nie mogła nic zrobić...
S: Nat! – do pokoju wbiegł Steve, natychmiast do niej podbiegł- Nat, spokojnie oddychaj, jesteś bezpieczna, jestem tu Nat! Oddychaj, proszę oddychaj- trzymał jej twarz w swoich dłoniach i kazał oddychać razem z nim. Zrobiła to, serce zaczynało zwalniać, zaczynała oddychać, uspokajała się. Spojrzała na niego- Jestem tu Nat, ty jesteś tu...
N; Steve...- wyszeptała łzy zaczynały jej napływać do oczu, nie była w stanie ich powstrzymać
S: Ciii.... Jestem tu...
N: Boje się...- Powiedziała jeszcze ciszej- Boję się Steve, nie chce umierać...
S; Wiem Nat, wiem....- sam również próbował powstrzymać łzy- też się boję...
N: To nie sprawiedliwe- łkała Natasza łkała, nie pozwoliła sobie na to od lat, nie pamiętała w zasadzie, kiedy ostatnio tak płakała.
S: Wiem, Nat, wiem- pozwolił jej płakać, głaskał ją po głowie i całował czoło, dopóki nie przestała, nie wiedział co więcej może powiedzieć, nie wiedział, jak ją może pocieszyć, gdy i jemu pękało serce. Więc milczeli, przytuleni do siebie, pozwolili sobie na słabość, tak jak jej obiecał niczego nie ukrywali, nie kryli się za żadną z masek. Byli sobą.
Wieczorem wszyscy siedzieli przy kolacji, rozmawiali, śmiali się, jedli, pili, żyli. Steve zauważył, że Natasza przez większość wieczoru milczy, obserwuje wszystkich, a w szczególności Lillę, dziewczynka co chwila o coś ją pytała, Natasza na każde z pytań cierpliwie odpowiadała, Steve nie mógł wyjść z podziwu jak Nat zachowywała się przy niej, nie było w niej nic ze słynnej Czarnej Wdowy, była delikatna, czuła, Steve sam nie wiedział, kiedy odpłynął myślami, jaką Natasza była by matką. Wiedział, że nie było to możliwe, to co ją spotkało w przeszłości, gwarantowało jej to, a to co działo się teraz...
Po kolacji poszli do pokoju, Laura i Wanda pomogły Nat w kąpieli, gdy pomogły jej się przebrać, Steve przeniósł ją do łóżka, kobiety pożegnały się z nimi i zostawiły ich samych. Steve tym razem nie czekał na zaproszenie Nat, po prostu położył się obok niej, leżeli wtuleni w siebie w ciszy, gdy Nat powiedziała:
N: Miałam córkę...- ta informacja była dla niego jak cios prosto w serce, spojrzał na nią- wiele lat temu, myślę, że miałam około 16 lat... nie było to dzieło miłości jak pewnie się domyślasz...
S: Nie mówisz mi o tym mówić, jeżeli nie chcesz... - wyszeptał cicho, głaszcząc ją po głowie.
N: Nigdy o tym nie mówiłam, tylko James wie...
S: Czy...? – spojrzał na nią bojąc się odpowiedzi
N: Nie, to był jeden ze strażników, nawet nie znałam imienia. Zniknął zraz po tym jak dowiedzieli się, że jestem w ciąży.
S: Co się z nią stało, jeżeli mogę...
N: Zabrali mi ją, najpierw kazali urodzić, później zabrali i zabili na moich oczach, żebym wiedziała co nie jest dla mnie, że nie zasługuję na rodzinę, nie mogę mieć nic ważniejszego od misji...
S: Nat...
N: James, był wtedy moim trenerem, kilka dni po tym kazali mi wrócić do treningu, jednak ja nie byłam w stanie, James mnie krył, nie wiedziałam czemu, ale mnie krył. Pewnej nocy do mnie przyszedł i kazał iść z nim, myślałam, że to kolejna część treningu, więc poszłam. Wyszliśmy przez jedno z okien, poszliśmy do pobliskiego lasu, pokazał mi miejsce, w którym ją pochowali, zapytał jakbym ją nazwała, Rose- zaśmiała się cicho na te wspomnienie- byłam młoda, a ona była śliczna, uważałam, że pasowało by do niej...
S: To piękne imię...
N: Czasami się tam wymykałam, żeby chociaż chwile z nią pobyć...później zadbali o to, żeby ta sytuacja się nie powtórzyła, z jednej strony jestem im za to wdzięczna, nie dałabym rady przeżyć tego drugi raz. – nie wiedział co ma jej powiedzieć, więc tylko przytulił ją mocniej- Ale czasem zastanawiam się, jakby to było, być czyjąś mamą, uczyć ją, bawić...ale to bez znaczenia czego ktoś taki jak ja mógłby nauczyć dziecko, byłabym fatalną matką.
S: Myślę, że byłabyś fantastyczną mamą- spojrzała na niego jakby próbowała wychwycić kłamstwo- mówię poważnie, widziałem jak zachowujesz się przy dzieciach Clinta, Lila kocha cię, Cooper też, jestem pewien że Nataniel też kochałby swoją ciocię Nat.- uśmiechnął się do niej- zresztą jesteś świetną nauczycielką, patrz ilu rzeczy nauczyłaś mnie.
N: Nie nauczyłam Cię jeszcze jednej rzeczy- powiedziała wstając z łóżka, próbował zrozumieć co robi.
S: Nat, co robisz, nie powinnaś wstawać- zanim mógł ją powstrzymać wstała, powolnym krokiem podeszła do stołu na którym leżał jej telefon, włączyła piosenkę, Steve stanął za nią, odwróciła się do niego i spojrzała głęboko w oczy.
N: Muszę nauczyć cię tańczyć- powiedziała delikatnie, sięgając po jego dłoń, spojrzał na nią, uśmiechnął się- nie mogę cię zostawić bez lekcji tańca...
Muzyka zaczęła grać, powolną piękną piosenkę, Steve jej nie znał, ale wiedział, że to jego nowa ulubiona piosenka, trzymał ją delikatnie, byli tak blisko siebie, serce waliło mu jak młot, patrzył na nią, była taka piękna, jej zielone oczy, delikatny nos, i tak piękne usta, kochał ją i wreszcie otrzymał jego taniec, taniec na który czekał tyle lat, myślał, że ten taniec przeznaczony był dla Peggy, ale teraz wiedział, że nie, to nie Peggy była mu przeznaczona, tylko Natasza. A teraz ją straci, znowu straci kobietę którą kochał. Na tą myśl opuścił wzrok na swoje stopy.
N: Nie chciałabym, żebyś tańcząc ze swoją wymarzoną dziewczyną patrzył na stopy. Masz na nią patrzeć- Steve spojrzał jej w oczy
S: Właśnie patrzę- nie zastanawiał się, nie wahał, nie myślał o kolejnym dniu liczyło się tylko tu i teraz, liczyli się tylko oni. Pocałował ją, pocałował ją tak jak zawsze chciał, na początku czuł, że ją zaskoczył, jednak po chwili odwzajemniła pocałunek, na chwile zastygli pozwalając by poruszały się tylko ich usta, jednak ona włożyła rękę w jego włosy, przysuwając go do siebie, pogłębiając pocałunek. Podniósł ją w swoich ramionach, wrócili na łóżko, leżeli przytuleni, nie odrywając od siebie ust. Całowali się, dopóki brakowało im tchu, gdy przerwali nie było niezręcznie, nie uciekali przed swoimi spojrzeniami, pocałował ją w czoło, uwielbiała jak to robił, czuła się wtedy tak bezpiecznie. Była bezpieczna, dzięki niemu nawet teraz czuła się bezpiecznie. Zasnęła w jego ramionach, chciała zasypiać w jego ramionach, dopóki mogła.

CZYTASZ
One last Time.
Short StoryPo raz kolejny straciła wszystko. Po raz kolejny została sama. Wiedziała, że po nią wrócą, znowu zrobią z niej potwora. Jednak tym razem stanie się to na jej warunkach, jeżeli zrobi to dobrze będzie wolna, nareszcie wolna, musiała podjąć to ryzyko.