„Nie obudzisz się, to nie sen"

138 19 0
                                    

Z każdym dniem spędzałam trochę mniej czasu na wpychaniu łyżek pełnych różnych wykwintnych (domowych, lecz często coraz bardziej wymyślnych) dań. Czasami dawałam radę zmusić go do zjedzenia dwustu gram nawet w dwadzieścia minut. Coraz bardziej się z tego cieszyłam, zapisywałam wyniki i obserwowałam, jak chłopak dobrzeje na moich oczach. Stawał się jakby coraz mniej blady, nabierał na sile. Nie był już słaby przez głodówki i wymioty - nareszcie przestał pozbywać się wszystkiego, co mu dałam zaraz po wyjściu z gabinetu. Cieszyłam się z każdego jego maleńkiego sukcesu. Starałam się rozmawiać z nim otwarcie, lecz nie narzekać na swoje oceny czy inne przygnębiające mnie sprawy. Chłopak miał wystarczająco dużo swoich problemów, moich już nie potrzebował. Dlatego właśnie byłam kim byłam, w miarę schowana i skryta, choć według niego rozgadana i otwarta.

Tak i tego dnia, jak zawsze siedziałam przy biurku, czekając na spóźniającego się już dziesięć minut Connora. Gdy minęło następne pięć zaczęłam się martwić. Stukałam paznokciami w blat, wsłuchując się w głosy dochodzącego z korytarza i przygnębiające tykanie zegara. Dwadzieścia minut spóźnienia to był mój absolutny limit. Wstałam i wyszłam z gabinetu rozglądając się po korytarzu. Na mojej twarzy zagościło przerażenie - nikogo tam nie było, pustka. Zaczęłam zaglądać do klas, lecz również tam nikogo nie znalazłam. To wszytko wyglądało jak koszmar. Uszczypnęłam się, a jedyne co poczułam to nagły przeszywający ból.
- Nie obudzisz się, to nie sen - usłyszałam znajomy głos i odetchnęłam z ulgą. Odwróciłam się i posłałam Connorowi przyjazny uśmiech.
- Cześć. Miło cię widzieć - powiedziałam spokojnie i rozejrzałam się. - Co się stało? Gdzie są wszyscy?
- Czyli nie tylko ja nie zostałem poinformowany? - uniósł brew, a ja zmarszczyłam brwi.
- O czym?
- To chyba oczywiste - prychnął złośliwie. - Skoro mnie nie poinformowali to nie wiem, tak?
Skarciłam się w myślach za głupie pytanie i westchnęłam, starając się nadrobić głupotę uśmiechem.
- No jasne, racja - przytaknęłam i wzięłam głęboki wdech. - Czyli... Nikogo nie ma w szkole, więc zgaduję, że oczekujesz zwolnienia z dzisiejszego spotkania?
Chłopak rozejrzał się i wzruszył ramionami. Zdziwiła mnie jego reakcja. Nie chciał wrócić do domu wcześniej? Odpocząć i zrelaksować się, porobić to, co lubił? Dziwne...
- Dobrze, odpuszczę ci jeden dzień - uśmiechnęłam się i sięgnęłam do torby. - Ale weź to. Domowe risotto z łososiem i warzywami na parze. Powinno ci smakować - podałam mu małą śniadaniówkę z zestawem plastikowych sztućców. Zmierzył je wzrokiem i schował do swojego plecaka bez słowa.
Zdziwiło mnie jego zachowanie. Sądziłam, że już się dogadujemy i nie musimy trwać w niezręcznej ciszy. Okazało się, że jednak musimy. Postanowiłam więc ją przerwać szybkim:
- To do jutra!
Po czym ruszyłam do drzwi frontowych żwawym krokiem. Chciałam już mieć to za sobą. Rozmowa zaczynała być coraz mniej przyjemna i nie chciałam stracić w oczach mojego jak na razie jedynego... przyjaciela? Czyżby?
Westchnęłam. Nie miałam nawet pojęcia, jak go nazywać. Był dla mnie zbyt ważny, by nazywać go „pacjent". Poza tym brzmiało to bezsensownie i głupio. „Przyjaciel"? Tak naprawdę nie wiedziałam czy jest moim przyjacielem. Wolałam więc nazywać go „Connor". I tak starałam się go nazywać. I nieważne ile razy ludzie nazywali go inaczej, ja wciąż nazywałam to w ten sposób.

Connor.

Two Friends, True Friends | Dear Evan HansenOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz