„Wtorek z Taco"

71 8 7
                                    

#Ja:
Nie przyjdę dzisiaj. Mam wtorek z tacosem.

#Emo Boi:
Wtorek z tacosem?

#Ja:
To taka tradycja z Evanem i Heidi w roli głównej. Taco to tylko wymówka, by spędzić razem czas.

#Emo Boi:
To chyba fajnie?

#Ja:
Nie jest źle. Głupio mi tylko, że wtorek z tacosem musiał wypaść akurat w naszą miesięcznicę. Możemy spotkać się jutro i to odrobić?

#Emo Boi:
W jaki sposób chcesz to odrabiać?

#Ja:
Jak tylko chcesz. Jestem jutro twoja i tylko twoja.

#Emo Boi:
Brzmi dobrze.

#Ja:
Przepraszam za dziś.

#Emo Boi:
Jutro się odrobi ;)

#Ja:
Też cię kocham. Do jutra~! ;*

~Emo Boi's POV

#Love of My Life:
Też cię kocham. Do jutra~! ;*

Uśmiechnąłem się do siebie i schowałem telefon do kieszeni, wychodząc ze swojego pokoju. Zza drzwi obklejonych tęczowymi naklejkami dobiegała moich uszu melodia grana na gitarze i cichy, dziewczęcy głos, ale postanowiłem się na tym nie skupiać.
- Dobrze ci idzie! - krzyknąłem tylko, przechodząc obok. Zoe momentalnie zamilkła. Zaśmiałem się i zbiegłem po schodach.
- Hej, mamo - mruknąłem, wchodząc do kuchni, gdzie zastałem rodzicielkę. Szorowała blat, jak zwykle do przesadnej czystości i blasku.
- Cześć, kochanie! Jak ci minął dzień w szkole? - zapytała, unosząc głowę znad ‚brudnego' blatu i posyłając mi szczery i szeroki uśmiech.
- Było w porządku - kiwnąłem głową i wzruszyłem ramionami, nalewając sobie świeżo zaparzonej herbaty z dzbanka.
- Jakaś praca domowa? Może potrzebujesz pomocy? Zoe z pewnością mogłaby-
- Nie trzeba - uciąłem jej zdanie, po czym przyłożyłem kubek do ust i zacząłem powoli pić. Zamknąłem oczy i skrzywiłem się. Jak można słodzić herbatę?!
- Coś nie tak? - Cynthia uniosła brwi. - Wszystko w porządku?
- Nie jestem dzieckiem specjalnej troski. Nie musisz nade mną czuwać i pilnować, żeby zupka nie była za słona - przewróciłem oczami, a ona spuściła wzrok.
- Po prostu się martwię, Connor - powiedziała cicho.
- Niepotrzebnie. Wszyscy martwicie się niepotrzebnie - mruknąłem, odkładając kubek. Dość tego paskudztwa. Za dużo cukru.
- Wziąłeś leki? - zapytała, a ja zaśmiałem się ironicznie.
- Nie. Nie wziąłem ich. Zabrzmiałaś mi palić, ale odurzające tabletki musujące mam brać? - spojrzałem na nią ze złością. - Nie pomagały.
- To co może pomóc, Connor?! - uniosła głos, a ja zamarłem. W jej oczach wezbrały się łzy. - Co mam zrobić, jakie leki, jaką terapię, co mam zrobić, żeby ci pomogło?!
Przypomniało mi się wszystko, co powiedziała w szpitalu tamtego dnia. O złości w moich oczach. O wszystkim, co jest w stanie dla mnie zrobić. Spuściłem wzrok i wziąłem głęboki wdech — podszedłem do niej i wtuliłem się w nią, zamykając oczy. Cynthia chwilę stała rozkojarzona, ale szybko owinęła wokół mnie swoje ramiona i przytuliła mnie mocno.
- Bez przesady, bo mnie udusisz - wymruczałem, a ona zaśmiała się, ocierając łzy z policzków.
- Oj, Connor... Doprowadzisz mnie kiedyś do paranoi - westchnęła teatralnie, a ja przewróciłem oczami i również się zaśmiałem.
- Potrzebujesz pomocy z tym blatem? - zapytałem nagle.
Uniosła głowę i wzruszyła ramionami. - Z blatem nie, ale trzeba pozmywać. Nie musisz-
- Jasne, spoko - podszedłem do zlewu i zacząłem zmywać pierwsze talerz. - Mamo?
- Hm?
- Dlaczego kurczak przeszedł przez ulicę?
Cynthia uśmiechnęła się i uniosła głowę znad WCIĄŻ BARDZO BRUDNEGO blatu. - Dlaczego?
- Bo nie umiał latać.
Usłyszałem śmiech, więc momentalnie spojrzałem na mamę. Jednak to nie ona się śmiała. Odwróciłem się w stronę salonu i zobaczyłem Zoe, patrzącą na mnie z uniesionymi brwiami.
- Twoje żarty są coraz gorsze, Connor - stwierdziła, wciąż śmiejąc się pod nosem.
- Rozbawiłem cię - zauważyłem, wracając do mycia naczyń.
- Tylko przez to, że twój żart był zwyczajnie głupi. Mnie śmieszą głupie rzeczy.
- Zauważyłem - przewróciłem oczami, a ona weszła do kuchni.
- Pomóc wam? - zapytała z uśmiechem.
- Wyście się zmówili na bycie dobrymi dziećmi, czy co? - Cynthia pokręciła głową. - Zwariowali! Obydwoje!
- Zoe... Masz za dobry humor - spojrzałem na nią podejrzliwie. - Co się stało?
- Idę na randkę. Jutro - wyrzuciła to z siebie, po czym uśmiechnęła się szeroko (jak wariatka) i zaczęła pomagać mi w zmywaniu.
Cynthia nawet tego nie skomentowała. Z wielkim uśmiechem na ustach szorowała nieistniejące plamy na blacie.

~Lena's POV

- Gotowa na przygodę życia? - Evan wszedł do mojego pokoju i skoczył na moje łóżko.
- Gotowa jak nigdy - sturlałam się na niego i wtuliłam się w brata.
- Co jest? Nigdy nie miałaś takiej... nagłej potrzeby przytulania - Evan mruknął podejrzliwie, obejmując mnie ramionami. Moja twarz wylądowała w zagłębieniu jego szyi, przez co było mi przytulnie i cieplutko.
- Kocham cię - szepnęłam, a on zachichotał.
- Boże, Lena... Nie rozumiem ciebie i twoich humorków - stwierdził wciąż nieźle rozbawiony.
Do pokoju weszła Heidi, która najwyraźniej przez cały czas nas szukała.
- Nie jesteście głodni? - zapytała, jakby chciała się upewnić.
- Nie - Evan pokręcił głową. - Możemy taco zrobić później?
- Jasne! Poszukam jakiegoś filmu, co wy na to? - jej entuzjazm był wręcz słyszalny, nawet pomimo tego, że moja głowa tkwiła w szyi brata.
- Brzmi super - odpowiedział Evan, a później słyszałam już tylko kroki na korytarzu. Heidi poszła do salonu.
Evan pocałował mnie w czubek głowy i westchnął. - Wstawaj, idziemy oglądać film jako rodzina!
Zaśmiałam się i przewróciłam oczami, podnosząc cztery litery z wygodnego łóżka. Powoli ruszyłam do drzwi, ciągnąc za sobą odrobinę wyższego brata. Odrobinę? Dokładnie jedenaście centymetrów... Odrobinę.
Poczułam wibracje mojego telefonu w tylnej kieszeni, więc niechętnie wyciągnęłam go i przeczytałam wiadomości.

#Alalalana:
Zgadnij kto ma jutro randkę!

#Ja:
Napewno nie ty.

#Alalalana:
Ups, nie zgadłaś. Właśnie, że ja!

#Ja:
W szkole opowiesz mi szczegóły. Kto jest tym szczęśliwcem?

#Alalalana:
W szkole opowiem ci szczegóły. Na razie masz tyle: Alana Beck idzie na randkę!

#Ja:
Brzmi równie nierealnie, jak to: Lena Hansen zda maturę.

#Alalalana:
Marzenia się spełniają, kochana.

Two Friends, True Friends | Dear Evan HansenOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz