Południe jest tak gorące i duszne, że kiedy wracam z zakupów, jestem cała mokra, czuję się słabo, a reklamówka werżnęła mi się w rękę i zostawiła purpurowy ślad na nadgarstku. Wchodzę do domu, mając wielką ochotę na coś zimnego do picia. Matka siedzi w kuchni, przy szeroko otwartym oknie i pali papierosa. Długie blond włosy ma związane w kok na tyle głowy, a jej zielone oczy są lekko przymknięte. Mam wrażenie, że schudła, jej wydatne kości policzkowe są jakby za bardzo widoczne, a wąskie usta blade. Patrzę na nią i wiem, że jeśli nic nie zrobię ze swoimi włosami i ich kolorem, to kiedyś będę wyglądać jak ona. Nawet gdybym chciała, nie wyparłabym się jej, bo jesteśmy do siebie zbyt podobne. Mam tylko bardziej pyzate policzki. I akurat tych kości policzkowych jej zazdroszczę.
Bywały czasy, kiedy ludzie myśleli, że jest moją starszą siostrą. Cieszyło mnie to, czasami. Nigdy nic więcej z matką mnie nie cieszyło. Była, bywała w domu. A wtedy zawsze miała własne zajęcia. Nie pamiętam, czy kiedykolwiek byłyśmy gdzieś razem bez przymusu.
Kładę torbę na wolnym krześle. Matka lekko drgnęła, ale nawet nie otworzyła oczu.
– Nie powinnaś palić w domu – zagaduję, a ona kwituje to bezgłośnym śmiechem.
– Naprawdę? – Śmieje się, a potem zerka na mnie i na torbę z zakupami.
– Naprawdę – odpowiadam ze złością, choć wiem, że nie oczekuje mojej odpowiedzi. Ma ją w nosie. – Ostatni właściciel nie był z tego powodu zadowolony. Jeśli chcesz tutaj dłużej pomieszkać, może zacznij dostosowywać się do ich zasad. Wszystko będzie śmierdzieć.
– W zasadzie nie wiem – mruknęła, unosząc dłoń z papierosem w powietrze. – Wszędzie stąd daleko. Zwłaszcza do pracy. I chyba za dużo tutaj dla nas miejsca. Mieszkanie byłoby tańsze.
Otwieram ze zdumienia usta. Myślałam, że jej się tutaj też podoba, że w końcu zapragnęła normalnego domu.
– To po co to w ogóle było? – pytam płaczliwym głosem. – Zmieniłam szkołę. Specjalnie. Żeby nie musieć dojeżdżać do miasta.
– Chyba dla ciebie to zrobiłam, tak jak zawsze chciałaś – mówi bez emocji, a potem znowu zaciąga się papierosem. – Kupiłaś roślinki.
Czasami mam wrażenie, że ona zawsze będzie mnie traktować jak małą dziewczynkę, z której można sobie pożartować i doprowadzić do płaczu. Zawsze to robiła, jakby dawało jej to przyjemność. Nieco skłamałam, bo przeprowadzka była tylko wymówką do zmiany szkoły. Wcale nie przeszkadzałoby mi dojeżdżanie pół godziny do centrum, gdyby tylko to się nie wydarzyło. Potrzebowałam ucieczki od tamtych ludzi.
– Kupiłam – odpowiedziałam dobitnie, a potem wstałam i bez słowa zaczęłam przygotowywać lemoniadę. Zaschło mi w gardle.
Kupiłam wreszcie kawę, ale teraz kiedy popołudnie jest parne i duszne, nie mam nawet ochoty, by wreszcie się jej napić. Pokroiłam cytrynę i wcisnęłam resztę do dzbanka, dolewając wody i dodając trochę cukru oraz wrzucając kilka kostek lodu.
– A tak w ogóle, kiedy zamierzasz zacząć chodzić do szkoły? Nie chcę żebyś miała problemy – mówi, wypuszczając chmurę dymu z ust. Wiem, że chciałaby powiedzieć: biorę na ciebie zasiłki przez czas twojej edukacji.
– Od poniedziałku – odpowiadam, przykładając zimną szklankę do czoła. – Nie martw się, mam ugadane wszystko z dyrekcją. Dali mi czas na ogarnięcie się po przeprowadzce.
Przytakuje z aprobatą, jakby zaskoczona moją zaradnością, ale prawda jest taka, że świetnie daję sobie radę już od dawna, a ona nie ma pojęcia o wielu moich małych sukcesach. Zawsze powtarzała, że ze swoją nieśmiałością wystawiam się na pożarcie światu, ale zmieniłam się. Wcale nie tak dawno. Po śmierci babci zrozumiałam, że mam tylko siebie i muszę być silna. Popełniłam kilka błędów, ale teraz mogłam zaczynać od nowa. O ile świat nie był zbyt mały.
– Idziesz dziś do pracy?
– Idę – odpowiada cicho, wyciągając ręce ku górze i prostując kości. Jest już zmęczona, ale wcale jej nie współczuję. To jej wybór.
Co ty tam w ogóle robisz? – pytam swobodnie, co sprawia, że matka obrzuca mnie lodowatym wzrokiem. Nigdy, ale to nigdy, nie rozmawiałyśmy o jej pracy.
– Pracuję. – Jej głos jest pełen cynizmu. – Pytasz, jakbyś podejrzewała mnie nie wiadomo o co. – Odpala kolejnego papierosa.
– Bo nie wiem. – Wzruszam ramionami. – Ludzie mówią różne rzeczy, a ja nawet nie mogę się bronić. Bo sama nie znam prawdy – wyrzucam z siebie słowa, których nigdy nie odważyłam się jej powiedzieć. Czuję jednocześnie lekkość na duszy i strach.
Matka wybucha śmiechem, a jedyne co teraz czuję, to zmieszanie.
– Ludzie od zawsze plotkowali i będą plotkować. Nie powinnaś się tym przejmować ani im tłumaczyć. A jeśli chcesz wiedzieć, to bar mojego przyjaciela. Pomagam mu w sprawach papierkowych i czasem stoję za barem barze. Nic więcej.
Nie odpowiadam jej. I nawet jeśli mówi prawdę, to nie zmienia faktu, że wiem, jakie ma nastawienie do mężczyzn. Zawsze się nimi bawiła i kiedyś zmieniała ich tak często, jak przysłowiowe rękawiczki. I nawet jeśli kłamała, to ja chciałam jej wierzyć. Bo bardzo chciałam, żeby w tym domu wreszcie zaczęło być normalnie. Na tyle, na ile jeszcze może być normalnie między nami, póki mieszkamy razem.
– Ktoś gra na gitarze – oznajmia wraz z pierwszym dźwiękiem, strzepując popiół do czarnej popielniczki. – Mamy sąsiada muzyka. Super, ale oby nie grał, kiedy śpię. – Jej radość jest niewymuszona.
Nie odpowiadam jej. Na początku nie daje po sobie poznać, że mnie to obchodzi. Nawet nie mam pewności, czy dochodzi to z domu Josha i czy to w ogóle on. Kiedy matka gasi peta w popielniczce i znika w salonie, wychodzę na zewnątrz.
W ogrodzie obok nie ma nikogo. Unoszę głowę i widzę, że okno nad dachem tarasu jest otwarte na oścież. Muzyka dochodzi właśnie stamtąd. Nie jest to idealne. Dźwięki są urywane, nie melodyjne, czasami przypominają tylko szarpanie struny, tak że bolą uszy. Trwa to może kilka minut, a potem słyszę coś jak trzask. Jakby właśnie rzucił gitarą o ścianę, tylko dlatego, że nie wychodziło mu granie.
Wsłuchuję się jeszcze przez moment, opierając się o drzwi oranżerii, ale słychać tylko ciszę. Ciszę, która powinna odgonić ode mnie myśli o Joshu, a jednak tak się nie dzieje. Czekam jeszcze kilkanaście minut, ale cisza wciąż wplata się pomiędzy myśli. Jest kimś obcym. Kimś nowym, pierwszym w moim nowym rozdziale. Kimś, kto daje nadzieję w ludzi i jednocześnie budzi setki wątpliwości. Jakiś głos w tyle głowy mówi mi, że wcale nie powinnam prowokować naszych spotkań. Że Josh może być tylko kuszącą pułapką.
Nie pojawia się, więc wracam do domu. Spoglądam na matkę, która beztrosko wpatruje się w telewizor i nie mam pojęcia, co ze sobą zrobić. Jest za gorąco, by zajmować się teraz roślinami. Josh siedzi mi w głowie i chciałabym, żeby było już rano. Wyjdę wtedy na podwórko i jeśli tam będzie, znów zaparzę mu herbaty. Postaram się go zatrzymać na dłużej, ale wystarczy mi nawet chwila. Chciałabym, żeby znowu tam był. Wcale nie musi czekać, może pojawić się po mnie. Jestem ciekawa. Może znowu się sparzę, ale nie chcę o tym myśleć. Może to tylko naiwna rozrywka dla samotnej dziewczyny bez przyjaciół, a dla niego nic, może za dnia nawet nie myśli o tych dziwnych spotkaniach, ale ja chcę ich więcej. I wcale nie chcę się zakochać. Josh mnie intryguje. Jego tajemnica. Wszystko w nim.
A może chcę się rozczarować. Może to jest w jakimś sensie uzależniające. Takie szukanie czegoś nadzwyczajnego w obcych ludziach, a potem ten spadek z wysokości oczekiwań, bo albo okazuje się, że nie tego szukaliśmy i nie ma nic specjalnego, albo jest tyle, że nie mamy sił tego udźwignąć więc spadamy; albo też: prawda jest tak brzydka i okrutna, że spadamy, bo chcemy. Razem z tym wszystkim na dno.

CZYTASZ
piąta rano
Teen FictionByłam dla niego kimś innym niż dla reszty świata. Pokazałam mu tę część siebie, której nie poznał nikt. Spędzałam z nim tą porę dnia, jaką przez całe moje życie dane było mi spędzać tylko ze sobą samą. On był dla mnie kimś obcym, a jednocześnie przy...