Mrok spowija ogródek, z dala czuć chłodne powietrze. Zgasły światła, cisza wypełnia całą okolicę. Mam wrażenie, że cała natura zasnęła, choć niebo nade mną ma jeszcze kolor zgaszonego błękitu. Może po zachodniej stronie widać jakieś ślady po zachodzącym słońcu. Może to właśnie ta cisza, od której można zwariować. Może to moja pustka w głowie zagłusza wszystkie detaliczne dźwięki. Stukam paznokciami w pusty kubek po czekoladzie i patrzę w ciemność, z którą powoli się oswajam.
Myślę o ciemnozielonej sukience, którą dziś kupiłam z Patricią na bal. Myślę o niej, choć to błaha czynność, bo kiedy ją zobaczyłam, pomyślałam, że w ramionach Josha wyglądałabym w niej jak krzew kwitnący po ciężkiej zimie. Jak jego prywatny kwiat, który pozwala mu oddychać. Oczyma wyobraźni widziałam, jak sunie dłonią po moim udzie pomiędzy głębokim rozcięciem. Chwilę potem odwiesiłam ją z powrotem, a Patricia nieświadoma moich myśli, zaciągnęła mnie z nią do kasy, mówiąc:
– Wcale nie jest taka droga, a widzę jak na nią patrzysz. I wiem też, że będziesz w niej wyglądać nieziemsko.
Nawet jej nie przymierzyłam. W domu okazało się, że pasuje idealnie. Nie mam powodów, żeby ją oddać. Mnie samej się podoba.
Teraz otulam się mocniej bluzą Josha, którą mam na sobie. To zbyt długo bez naszych poranków i czasem mam wrażenie, że one naprawdę były wytworem mojej wyobraźni. Nie powinnam się już łudzić, że między nami coś się jeszcze wydarzy, bo to tylko mnie wypala od środka. Dwa dni temu minęło dokładnie trzy lata od zaginięcia Hazel. Jego rodzice dzięki przychylności jakiegoś bogatego sponsora, mogli kontynuować poszukiwania. Nie miałam odwagi obejrzeć ich wystąpienia w mediach. Smutny, pozbawiony nadziei wzrok pani Juliette jest sumą cierpienia ich całej rodziny.
Na moment zamieram, gdy słyszę dźwięk otwieranego okna, a potem ten charakterystyczny odgłos stóp lądujących na trawniku. Moje serce przyśpiesza i nawet się nie odwracam, bo pewnie mam już omamy. Gdyby to naprawdę był on, odezwałby się. Albo, co bardziej oczywiste, zignorowałby mnie, jak robił to od ponad tygodnia.
Josh jednak siada naprzeciwko mnie przy szklanym stoliku, który matka kupiła kilka dni temu. Patrzę na niego, przełykając ciężko ślinę, ale w jego spojrzeniu nie ma niczego, co sprawiłoby, że mogłabym się uśmiechnąć. Mam wrażenie, że przyszedł mi powiedzieć coś stokroć bardziej przykrego niż dotychczas sobie wymilczeliśmy. Obserwuje mnie z nonszalancją, zatrzymuje wzrok na swojej bluzie, a mnie robi się wstyd. Mimo to pozwalam mu patrzeć na siebie tym aroganckim spojrzeniem. Przyjmuję na siebie każdą bolesną sekundę.
– Co u ciebie? – pytam łamiącym głosem, choć wcześniej musiałam się ugryźć w język, żeby nie zadać mu bezczelnego pytania w stylu: po co tu przyszedłeś; dlaczego się tak zachowujesz albo mam tego dosyć.
Josh wzrusza ramionami, a ja krzywię się lekko. Jeśli tak to ma wyglądać, chcę, żeby sobie poszedł. Może nie rozumiem jego tragedii, może jestem zbyt egoistyczna, ale przecież sam mówił, że nie chce głaskania po głowie, że chce żyć bez tego kamienia, który ciąży mu na sercu. Chce żyć normalnie.
– To głupie pytanie, wiem – kwituję opryskliwie.
Josh błądzi spojrzeniem po swoich dłoniach, nie wygląda jakby chciał rozmawiać.
– Tak po prostu się poddaliśmy? – pytam szeptem, czując jak mój oddech staje się płytki.
Blondyn podnosi gwałtownie głowę, jakby nie rozumiał. Jakby dla niego to była tylko tymczasowa pauza, a kiedy wróci do dawnego siebie, pójdziemy dalej. Tylko, że ja już dłużej nie mogę udawać, że to, co się dzieje pomiędzy nami na co dzień mnie nie boli. To jest zbyt męczące. Jakbym codziennie biegała w maratonach.
![](https://img.wattpad.com/cover/170043058-288-k895294.jpg)
CZYTASZ
piąta rano
Genç KurguByłam dla niego kimś innym niż dla reszty świata. Pokazałam mu tę część siebie, której nie poznał nikt. Spędzałam z nim tą porę dnia, jaką przez całe moje życie dane było mi spędzać tylko ze sobą samą. On był dla mnie kimś obcym, a jednocześnie przy...