Kiedy budzę się rano, głowę mam ciężką od łez i wczorajszych słów. Zakrywam oczy kołdrą i próbuję spać dalej, ale potem przypominam sobie, że przecież dzisiaj jest piątek, a nie sobota. Nie wstaję jednak od razu, a jedynie wpatruję się w sufit.
Wczorajsze słowa Josha były na swój sposób pożegnaniem. Zakończeniem naszej znajomości. I choć martwiłam się o niego tak samo, a nawet jeszcze mocniej, wiem, że nie mam powodów do obaw. On po prostu wrócił do swojej beznadziejnej egzystencji, ale porzucił życie naprawdę. Zrezygnował ze mnie, bo jeszcze kilka tygodni temu, ja naprawiałam mu głowę, a to groziło czymś więcej niż tylko męczącą wegetacją.
Biorę prysznic i doprowadzam się do porządku. W szkole pojawiam się dosyć wcześnie, ale powtarzam materiał z historii, bo dzisiaj mamy ostatni sprawdzian w tym roku. Myślę, że to rozstanie z Joshem przyszłoby mi łatwiej, gdybyśmy nie musieli razem chodzić na zajęcia, a może gdybym nie zmieniła szkoły, dzisiaj rano także delektowalibyśmy się smakiem gorzkiej herbaty. Przełykam ciężko ślinę i dopiero teraz chyba zaczyna dochodzić do mnie to wszystko, co mi powiedział. Wiem, że jeśli go zobaczę dzisiaj, moje oczy pokryją się szklistą mgłą powstrzymywanych łez.
Wszyscy są już w klasie i rozbrzmiewa dzwonek. Widzę, jak Harry spogląda na mnie porozumiewawczo, a potem wpatruje się w puste miejsce Josha obok Cloe. Nie zwracam na to uwagi, tylko wpatruję się w pustą tablicę i jej zieleń przywodzi mi na myśl moją sukienkę. Może nawet jej nie ubiorę.
Pani Dawson rozpoczyna zajęcia i wtedy drzwi się otwierają. Josh przeprasza wzrokiem nauczycielkę, a ona ruchem ręki nakazuje mu usiąść. Cloe uśmiecha się do niego serdecznie, ale nawet mnie to nie rusza, bo jego widok sprawia, że moje serce pęka. Josh wygląda paskudnie. Jakby zerwał się z łóżka i od razu pobiegł do szkoły. Jego włosy są w nieładzie, koszulka pomięta i może to nawet ta sama, którą miał na sobie wczoraj. Zagryzam wargi, bo nie podoba mi się ta wersja Josha. Może mówić, że jest inaczej, ale ja wiem, że bardziej do twarzy mu z tym leniwym uśmiechem.
A może bajki przytrafiają nam się też w życiu? I dlatego właśnie te lekkie chwile z Joshem zdawały się być takie naturalne i łatwe, mimo że nie miały niczego wspólnego z rzeczywistością. Oddycham głęboko i wpatruję się w okno. Widok Josha mnie boli, a jednocześnie uświadamiam sobie, że brakuje mi go bardziej niż do tej pory sądziłam.
•••
W przerwie na lunch zamierzam udać się na trybuny, ale wcześniej wstępuję po kawę, kupuję ją w szkolnej maszynie. Nie sądzę, żeby zredukowała moje zmęczenie, ani w jakikolwiek sposób pomogła, ale na dworze dzisiaj nie jest tak upalnie, a ja potrzebuję jakiejś nadziei na poprawę.
Ku mojemu nieszczęściu przy maszynie siedzi Cloe i choć na pierwszy rzut oka mnie nie zauważa, bo rozmawia przez telefon i jednocześnie ogląda swoje długie różowe paznokcie, to na dźwięk wrzucanej monety, spogląda w moim kierunku zołzowato i nie odrywa wzroku. Przytakuje komuś, słuchając nieustannej paplaniny i gapi się na mnie, aż czuję mrowienie na karku.
Wybieram kawę americano ze sporą dawką cukru i czekam aż kubek się napełni i będę mogła odświeżyć umysł, ale mam wrażenie, że jak na złość, maszyna działa jakoś wolniej. Stukam palcami o ekranik wskazujący poziom przygotowania napoju i chcąc, czy nie, słyszę Cloe bardzo dobrze.
– Przepraszam, ale wczoraj nie mogłam. Josh był u mnie do północy, spędziliśmy całe popołudnie razem... tak, chyba coraz lepiej... dobrze, pozdrowię go. Całuski, Annika.
Wzdrygam się, ale jednocześnie parskam śmiechem. Przecież o dwudziestej drugiej rozmawialiśmy razem w moim ogrodzie. Jej kłamstwo jest tak nieudane, że zaczynam podejrzewać, że wcale nie rozmawiała z Anniką, a ze samą sobą i tylko czekała, aż nawinie się ktoś, komu będzie mogła przypadkiem wcisnąć urocze kłamstewko. Moja kawa jest już gotowa, więc delikatnie ujmuję kubek w dłonie.
– Masz jakiś problem, Grace? – pyta, ocierając ekran telefonu z nadmiaru fluidu.
– Nie, skądże – odpowiadam. – Mam nadzieję, że dobrze się wczoraj bawiliście.
Twarz Cloe zalewa się purpurą, ale i tak uśmiecha się pobłażliwie, bo nie ma pojęcia, że sama sobie strzeliła bramkę. Musi jej być głupio i zapewne żałuje swojego kłamstwa, ale pewnie ma też nadzieję, że to się jej upiecze.
– Nie twój interes – prycha, poprawiając nieistniejące kosmyki włosów na czole. – Nie jest ci przykro, że tym razem ci się nie udało?
– Przykro mi, bo nie wiem, o czym mówisz – stwierdzam z udawaną goryczą. – Za to gratuluję ci tej świetnej akcji ze specjalnie kupioną kartą SIM. Twoje wiadomości były naprawdę oryginalne i żaden Sherlock nie domyśliłby się, że to ty – dodaję, a moje słowa ociekają sarkazmem.
Cloe uśmiecha się litościwie, pogłębiając kolor purpury na swojej twarzy, choć zdaje się usatysfakcjonowana, po czym otwiera usta, żeby coś powiedzieć, ale w tym samym momencie po schodach zbiega Zack i zatrzymuje się obok nas. Jest ewidentnie zaskoczony moją osobą, a może widzę też ulgę, że nie natknął się na nas, podczas gdy rwiemy się za włosy i wydłubujemy sobie oczy.
– Hej – zwraca się do nas obu, a potem spogląda na Cloe i pyta: – Idziesz na zewnątrz?
– Czekam na Josha – stwierdza dobitnie, a potem zarzuca pretensjonalnie torbę na ramię i wstaje.
– Jest w palarni – odpowiada jej z niezidentyfikowaną emocją, coś na wzór żalu, że ją zna i że się w niej zakochał; a potem pyta mnie: – W porządku, Grace?
Cloe prycha na to pytanie, ale ja nie zwracam na nią uwagi, tylko odpowiadam pogodnie:
– Jasne, Zack. Rozmawiałyśmy tylko.
Może nie powinnam mu się tłumaczyć, bo może nawet nie oczekiwał moich wyjaśnień, ale chcę wzbudzić w Cloe złość. Chcę jej pokazać, że mam z Zackiem dobre relacje. I udaje mi się, bo Cloe mija mnie z rozpędem, tak że muszę unieść kawę nad jej głową, bo pewnie wylądowałaby na mojej białej bluzce.
– Spokojnie, Cloe. Przecież Grace nie powiedziała niczego złego. – Zack jest oburzony jej zachowaniem, mam nawet wrażenie, że jego irytacja osiągnęła apogeum. Kąciki jego ust drżą mu lekko i chyba nigdy nie widziałam go tak rozzłoszczonego, choć dotąd wydawało mi się, że jest jednocześnie najbardziej uśmiechniętym i złośliwym chłopakiem w klasie.
– Przecież nie zrobiłam tego specjalnie. Nie zniżyłabym się do jej poziomu – kwituje, po czym rusza przed siebie, nie czekając na Zacka.
– Wybacz – szepce, obrzucając mnie gorzkim spojrzeniem.
Kiwam tylko w odpowiedzi głową, że nic się nie stało i rzucam mu pokrzepiający uśmiech. Jeśli dotąd miałam go za głupka, teraz jest mi go żal, że marnuje czas dla takiej dziewczyny jak Cloe. Czasami rozumiem jej zachowanie i wyobrażam sobie jej cierpienie zmieszane z odrzuceniem, ale wcale nie musi w tym tkwić. Wtedy może cała ich trójka byłaby szczęśliwsza.
I pewnie parę tygodni temu jej zachowanie by mnie uraziło, ale dzisiaj wiem już, że jej podchody mnie już bardziej nie ściągną na dno. Stanowiły sumę tego wszystkiego, ale dzisiaj było mi wszystko jedno.
Idę na trybuny i czuję lekką ulgę, że jestem tu dziś sama. Popijam słodką kawę i faktycznie nie jest mi lepiej. Widzę w oddali Josha. Niby nie rożni się niczym od pozostałych ludzi, ale rozpoznaję go od razu i może to czyni go wyjątkowym. Widzę jego pomiętą koszulkę w kolorze spranego khaki i włosy w nieładzie. Nic go nie obchodzi, po prostu stoi i patrzy w dym unoszący się nad jego sylwetką.
Jest ciszą w tym harmidrze i jednocześnie wielkim niepokojem wśród tych spokojnych, wyluzowanych twarzy. Nikt nie zwraca na niego uwagi i to nadal czyni go moim. Myślę, że choć rozum mi podpowiada, że lepiej odpuścić i przestać się starać mu pomóc, to myślę też, że moje serce tak łatwo go nie zapomni. Zbyt wiele pęknięć na nim zostawił, zbyt wiele chwil uwieczniłam w swojej głowie i nigdy już ich nie wymażę. To się zaczęło tak nierozważnie, tak szybko i tak pięknie jednocześnie, że zawsze będę mieć go w swoim umyśle.
Widzę, jak gasi butem peta i wsuwa dłonie w kieszenie. Zaraz zniknie w tłumie obcych ludzi, spotkamy się jako tacy właśnie na zajęciach, ale nie rusza się. Odwraca się nonszalancko i mam wrażenie, że patrzy wprost na mnie. Dopiero potem robi to, czego się spodziewałam. Być może to labirynt mojej wyobraźni mnie zmylił, ale jego spojrzenie pali mnie w klatce piersiowej.
Nic nie będzie łatwe, nic.
![](https://img.wattpad.com/cover/170043058-288-k895294.jpg)
CZYTASZ
piąta rano
JugendliteraturByłam dla niego kimś innym niż dla reszty świata. Pokazałam mu tę część siebie, której nie poznał nikt. Spędzałam z nim tą porę dnia, jaką przez całe moje życie dane było mi spędzać tylko ze sobą samą. On był dla mnie kimś obcym, a jednocześnie przy...