something kind

238 29 0
                                        

Idę na zajęcia ze współczesnych cywilizacji z pewną ulgą, że wreszcie odpocznę od tych wszystkich ludzi, którzy mają jakiś większy wpływ na moje życie, albo mniej poważnie, na mój nastrój w dniu dzisiejszym. Sala jest jeszcze pusta, do końca przerwy zostało kilka minut. Napawam się chwilą wolną od Harry'ego, Patricii, Cloe, Josha i pani Harolds. Staram się zapomnieć o pomocy, jaką może mi dać psycholog szkolny, o całej tej wizycie w ogóle.

Jestem rozdrażniona. Pełna lęku, ale jednocześnie nadziei, że to, co stało się rano było tym, czym faktycznie było. Niczym mniej, niczym pomiędzy. Dosłownie, a nie tym, co mój przewrażliwiony umysł dostrzegł. A to, z czego śmiała się Cloe i to, co mówił Josh na korytarzu, gdy ich mijałam, nie miało żadnego związku ze mną.

Przyglądam się z rozleniwieniem, jak sala powoli się zapełnia. Odruchowo opuszczam wzrok, gdy wchodzi Zack. Sądziłam, że raczej poczęstuje mnie ignorancją jak to zwykł robić, bo on jako jedyny z całej tej grupy, uczęszcza na zajęcia z cywilizacji. On jednak zdaje się szukać mnie wzrokiem, bo zauważam kątem oka jego butny uśmiech. Moje ciało napina się, gdy orientuję się, że idzie w moim kierunku, choć jego ławka jest tuż przy drzwiach.

Siada obok mnie równo z dzwonkiem, więc nie słyszy mojego głośnego westchnięcia. Nie wiem, czemu to robi, ale ogarnia mnie złość. Cokolwiek chce mi powiedzieć, mam to w nosie. Odsuwam się, jakby to miało mnie od niego ochronić.

– Co tam? – pyta, żując głośno gumę i wyjmując na ławkę zeszyt. Widocznie zamierza zagrzać miejsce obok mnie na dłużej. Widzę ciekawskie spojrzenia kilku osób i to mnie martwi. Nie chcę plotek.

– Okay – odpowiadam, bo na dobrą sprawę nie powinnam żywić do niego urazy. Nie licząc tamtej nocy, gdy dopiekłam Cloe, nie miałam innych powodów.

– U mnie też – mówi cynicznie, uśmiechając się szeroko i ukazując rząd równych białych zębów. Muszę przyznać, że ma całkiem ładny, gwiazdorski uśmiech. Gdyby tylko nie był taki arogancki w każdym calu. – Nie masz ochoty przyjść na domówkę? Organizuję w ten weekend.

– Nie, dziękuję. – Moja cierpliwość się kończy, ale staram się być wobec niego grzeczna.

Nauczycielka wciąż się nie pojawia, więc i rumor w klasie staje się głośniejszy. Dlaczego akurat dzisiaj musi się spóźniać?

– Na pewno? Jeszcze nie miałaś okazji imprezować z naszą klasą. Uwierz mi, że imprezy z Harrym są sto razy mniej udane i prestiżowe.

Zaprzeczam kolejny raz, już mniej grzecznie, a wtedy Zack podnosi mi ciśnienie i mam ochotę walnąć go w te białe ząbki. Na szczęście mam odrobinę klasy i kontroli nad sobą. A przynajmniej tak mi się zdaje.

– Oj nie udawaj takiej świętoszki. Wiem, że lubisz zaszaleć. Słyszałem, że jesteś dobra w te klocki. – Ostatnie zdanie wyszeptuje mi do ucha przeciągle, co przyprawia mnie o mdłości.

Liczę w myślach do dziesięciu, jednocześnie zastanawiając się, czy ma na myśli imprezę u Anniki, czy może też dzisiejszy poranek. Czuję, jak łzy podchodzą mi do oczu, więc mrużę je, udając, że nie mam pojęcia, o czym mówi. Nagle przychodzi mi do głowy głupia myśl, że być może jestem ofiarą jakiegoś głupiego zakładu. Może i zanim dowiedzieliśmy się, że chodzimy do tej samej klasy, łączyło nas coś specyficznego, ale niby skąd mam mieć pewność, że to wszystko nie jest jedną wielką mrzonką? Josh podchwycił ich plotki i postanowił się mną zabawić. To do niego nie pasuje, ale może wcale go nie znam? Zaczynam się już w tym sama gubić. Wyłączam myślenie.

– To jak, Grace? Skusisz się?

– Daruj sobie, nie jestem zainteresowana. Naprawdę. – Mój głos się łamie, wręcz go nie poznaję.

piąta ranoOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz