Kładę się do łóżka wyjątkowo wcześnie. Słoneczny dzień został przegnany przez ciężkie chmury i teraz deszcz bębni o szyby. Gdzieś w oddali słychać grzmoty, a błyskawice momentami rozjaśniają ciemność w pokoju. Zapalam świeczkę i próbuję przeglądać program nauczania, który dostałam od dyrekcji, żeby zobaczyć, czy mam coś do nadrobienia, ale nie mogę się na tym skupić. Myślę o jutrzejszym poranku i o tym, że spotkanie może nie wyjść, jeśli będzie padać. I na pewno tak będzie, bo zazwyczaj jeśli coś planuję i nie mogę się tego doczekać, to okazuje się klapą. Tym bardziej, że nie zaplanowałam tego sama.
Czuję tak silne podekscytowanie, że podchodzę do okna. Widzę, jak krzewy kołyszą się w rytm wiatru. Spoglądam w stronę ogródka Josha, mam nawet dobry widok. I zamieram.
On tam stoi. Stoi na środku ogrodu, pozwalając, żeby deszcz zmoczył go do suchej nitki. Jego biała koszulka przylega mu do ciała, włosy zupełnie ściemniały. Widzę tylko jego plecy, ale mrugam kilka razy powiekami, żeby upewnić się, że to nie moje wyobrażenie.
Narzucam na siebie szarą bluzę z kapturem i zbiegam na dół. Szarpię się z drzwiami od oranżerii, bo jak na złość teraz nie działają tak łatwo. Stoję wciąż w środku, zasłaniam twarz kapturem, bo zimne krople smagają mnie po twarzy. Jest ciemno, wciąż jeszcze ciepło paruje z ziemi. Nie słyszy mnie, przez moment myślę, że nie powinnam się wtrącać, ale mimo to pytam:
– Josh? Wszystko w porządku?
Widzę, jak jego ciało się napina. Palce zamykają w dłoniach. Chwilę trwa zanim się odwraca, więc nie mam pewności, czy mnie usłyszał. Robi to jednak, na jego twarzy rysuje się dziwny grymas. Jakby starał się uśmiechnąć, ale wcale nie miał na to ochoty.
– Jasne – mówi ze skrępowaniem, a potem podchodzi do płotu i omiata mnie wzrokiem. Wiem, że wyglądam jakbym miała na sobie tylko tę bluzę, kiedy zatrzymuje wzrok na moich udach.
Nie potrafię wykrztusić z siebie ani słowa. Jestem jak sparaliżowana. Josh odgarnia mokre kosmyki z czoła, odsłaniając swoją smukłą, błyszczącą od deszczu twarz. To jest jak jakiś sen. Nagle wspina się na płot i po chwili staje obok mnie. Opiera się o futrynę drzwi, niespecjalnie starając się ukryć przed deszczem, a jego mokre spodenki dotykają mojej nogi. Przechodzi mnie chłodny dreszcz. Odchyla głowę do tyłu i śmieje się bezbarwnie, a ja słyszę bicie swojego serca. Jeszcze szybsze, po tym jak pojawił się obok. Nie mogę się uspokoić. To ja powinnam się śmiać, nie on. Patrzę na niego. Jego mokre rzęsy są zlepione, oczy wyglądają jak pełne łez, ale wiem, że to deszcz. Chyba jestem ich pewna, a może nie. To obcy Josh. Przyglądam się mu zbyt długo, więc wyjaśnia ze spokojem:
– Czasem lubię sobie zrobić taką krzywdę. Kiedyś nawet wychodziłem i szedłem przez deszcz, a potem wracałem do domu, myśląc, że wcale nie mam tak najgorzej, że mogę czuć się jeszcze podlej. To odwraca uwagę od wszystkiego, co złe. Wiesz, o co mi chodzi?
Chyba wiem, przytakuję głową, ale mimo to nie potrafię się uspokoić. Staram się go zrozumieć, czuję lekką ulgę gdzieś głęboko, bo widzę, że zmieszanie znikło z jego twarzy, jego oczy przestają mrugać nerwowo, nie zagryza już czerwonych warg. Przed chwilą to wyglądało tak tragicznie, a teraz on stoi obok i wmawia mi, że jest okay, że to normalne.
– Przepraszam, że ci przeszkodziłam. – Silę się na uśmiech. – Wystraszyłeś mnie.
Marszczy czoło, ale mam wrażenie, że to go zadziwia. Że dziwi go moja troska, ale ją przyjmuje, podoba mu się.
– Dlaczego?
– Nie wiem. – Wzruszam ramionami. – Nie potrafię wyjaśnić, dlaczego.
Wiem, dlaczego. To wyglądało jak z cholernie smutnego filmu. Nadal tak wygląda. Mam ochotę otulić jego twarz dłońmi i zetrzeć krople deszczu z jego nosa i brody. Udaje zaskoczonego, żeby wmówić mi, że nie było w tym niczego nadzwyczajnego.

CZYTASZ
piąta rano
Teen FictionByłam dla niego kimś innym niż dla reszty świata. Pokazałam mu tę część siebie, której nie poznał nikt. Spędzałam z nim tą porę dnia, jaką przez całe moje życie dane było mi spędzać tylko ze sobą samą. On był dla mnie kimś obcym, a jednocześnie przy...