Czekam na Harry'ego w przedsionku college'u. Do zajęć zostało jeszcze sporo czasu, a mnie nie udało się do niego wczoraj dodzwonić. Zostałam zignorowana przez wszystkich. Nawet Patricia nie odpisała na moją wiadomość. Nieznajomy numer także na razie zaprzestał dręczenia mnie niecenzuralnymi słowami, choć to akurat mnie cieszyło. Matka miała wolny wieczór, a i tak wyszła z domu. Nie mówię już o Joshu, który zachowywał się jak mój wróg w szkole, a nie pojawił się rano w ogrodzie. Z jednej strony potrzebowałam samotności i spokoju, ale z drugiej – ta cisza wywołuje zbyt wiele niedopowiedzeń.
Stoję już tak z pięć minut, co chwilę zerkając w stronę drzwi. Harry się nie pojawia, co jest dziwne, bo zazwyczaj jest wcześnie w szkole. Wzdycham głośno i w tym momencie na schodach prowadzących na pierwsze piętro pojawia się Josh. Zbiega szybko, ale gdy mnie dostrzega, zatrzymuje się na sekundę i schodzi znacznie wolniej. Patrzy na mnie, ale nie mówi nic. Ja także milczę.
Mogłabym zachować się tak, jak zrobiłaby to większość dziewczyn w takiej sytuacji, czyli: nakrzyczeć na niego, spytać, co sobie wyobraża i dlaczego udaje, że nic się nie stało, oczywiście wszystko to z nieukrywanym żalem, a nawet złością, ale zamiast tego patrzę na niego błagalnie. Czuję, że moje oczy zaczynają się szklić. Nic nas nie łączy w tym świecie. Może popełnię kolejny, zbyt wielki błąd, jeśli się do niego odezwę.
Kiwa mi głową na powitanie i wyciąga paczkę papierosów z kieszeni, choć nie powinien się tak z tym obnosić na terenie szkoły. Może chce mi dać do zrozumienia, że idzie zapalić, ale nie bardzo potrzebuję jego niemych znaków, skoro nie odważy się powiedzieć krótkiego cześć na pustym korytarzu. Odwracam wzrok, zagryzając wargę i słyszę tylko odgłos zamykanych drzwi.
Moje serce znowu rozpada się na milion maleńkich kawałków. Dziwię się mu, że jeszcze potrafi pracować normalnie. Biorę głęboki wdech i zaczesuję włosy za ucho. Jeśli nie umrę w tej szkole na zawał serca, to będzie jakiś pieprzony cud. Dzieje się zbyt wiele, w zbyt krótkim czasie. Potrzebuję oddechu, chociażby jednego nudnego dnia.
Zanim udaje mi się złapać Harry'ego, do budynku wchodzi pięć osób, dwie zakochane pary i pan Floods, który na szczęście mnie nie zauważył.
– Harry, cześć – wołam za nim.
– Cześć, Grace. – odpowiada zdawkowo i odwraca się. Idzie tak szybko, że aż dostaję zadyszki, wchodząc za nim po schodach.
– Możemy pogadać? Widzę, że coś się dzieje.
Harry zatrzymuje się na środku korytarza i lustruje mnie wzrokiem. Wiem, że wyglądam dziś fatalnie. Włosy upięte mam w luźny kucyk, czerwona koszula leży na mnie niedbale, a czarne sprane dżinsy tylko zdradzają, że mój strój nie był starannie dopasowany. Nie mówię już o braku jakiegokolwiek makijażu i zaczerwienionych oczach. On za to wygląda dziś na wyspanego, ale wciąż czymś strapionego. Świadczy też o tym zbyt duży zarost i sprana koszulka Metallicy. Jest jak Harry z pierwszego dnia.
– Nie ważne, Grace. U mnie i tak dzieje się mniej niż u ciebie.
– Skąd ten wniosek? – Unoszę brwi.
– Nie widziałaś się w lustrze? – Parska śmiechem. Nie jest to miłe, choć zdaję sobie z tego sprawę. – Poza tym, czuję się zdradzony – oznajmia, ruszając w kierunku sali.
– Jeśli masz na myśli Zacka, to nie chcę się tłumaczyć, ale sam się przysiadł. A wtedy pani Smith nakazała nam pracować w parach. Chciał mnie zaprosić na domówkę – podkreślam absurdalność jego prośby podniesionym głosem.
Harry wydaje się być tym faktem rozbawiony, ale prycha jedynie w odpowiedzi.
– Może się powtarzam, ale uważaj na niego.
CZYTASZ
piąta rano
JugendliteraturByłam dla niego kimś innym niż dla reszty świata. Pokazałam mu tę część siebie, której nie poznał nikt. Spędzałam z nim tą porę dnia, jaką przez całe moje życie dane było mi spędzać tylko ze sobą samą. On był dla mnie kimś obcym, a jednocześnie przy...