Niebo ma kolor przydymionego błękitu. Gdzieniegdzie widać małe, zmęczone chmurki, które tkwią w miejscu. Słońce wkrótce zajdzie, więc postanawiam wrócić do domu. Patrzę jeszcze chwilę w spokojny nurt rzeki i rozglądam się dookoła. Wciąż nie wierzę, że mam takie miejsce na wyciągnięcie dłoni. W oddali widzę nasz dom, dom Josha i inne, ale nie tak wyraźne, zbyt obce.
Wstaję z lekko wilgotnej ziemi i ocieram spodnie. Jest ciepło, ale wczorajsza burza przegnała gorące powietrze. Kieruję się powolnym krokiem do domu, wdychając zapach natury i wsłuchując się w każdy dźwięk. Nie chcę, żeby ten tydzień się kończył. Czuję, że odzyskuję równowagę. Co prawda, chwile spędzane z Joshem mi ją zabierają, bo nie wiem, do czego zmierza nasza relacja. Widzę, ile się we mnie zmienia. A obawiam się, że w poniedziałkowy poranek wszystko runie. Jeśli tylko coś pójdzie nie po mojej myśli, wiem, że znowu stanę się niespokojnym huraganem.
Otwieram drzwi. Wita mnie cisza i bucząca lodówka w oddali. Włączam swoją depresyjną playlistę w telefonie zwaną new sad place, ale zastanawiam się, czy nie powinnam zmienić nazwy na coś w rodzaju new secret place, secret home albo mysterious Josh. Na samą myśl o nim serce zaczyna bić mi szybciej, a moje dłonie zaczynają drżeć i nie potrafię tego opanować. Nie umówiliśmy się na jutro. To nieco mnie zasmuca, żywię się nadzieją, że kiedy w sobotni świt wyjdę boso na rosę, on będzie czekał, ale... Jest weekend. Może w weekendy jest normalnym człowiekiem, bawi się w klubach i tańczy z dziewczynami. Pije alkohol i dużo się śmieje. Czuję lekkie ukłucie zazdrości. Jakby już należał do mnie, a przynajmniej w te poranki. A może w weekendy należy do innego świata. Może jest zupełnie innym Joshem.
Skubię wysuszonego croissanta, ale ledwo przechodzi mi przez gardło, więc otwieram słoik nutelli i zanurzam w nich kawałek rogala. Jest o niebo lepszy, a i mój nastrój się polepsza. Zabieram telefon i butelkę wody i siadam w oranżerii. Nie mam odwagi wyjść na zewnątrz. Cokolwiek mnie tam spotka, czy cisza i pustka, czy Josh na dachu tarasowym, to i tak sprawia, że moje serce wariuje. Bo jeśli tam go nie będzie, ani dziś, ani jutro rano, to znaczy, że musi być całkiem normalnym człowiekiem, musi mieć inne życie, a jeśli jednak będzie – to może znaczyć, że jest większym dziwakiem niż ja.
Słucham jak Lewis Capaldi śpiewa o tym, że był kimś kogo kiedyś kochała. Jego głos rozdziera mi, i tak już nadszarpaną, duszę. Moje dni już nie krwawią, ale są swędzącymi bliznami. Czuję kluchę w gardle, kiedy myślę o tym, co opuściłam. O tym, co zakończyłam, od czego uciekłam. O ile. Bo co, jeśli świat jest mały? Na tyle mały, by wszyscy dookoła wiedzieli o moim potknięciu. Tak delikatnie to nazywam od jakiegoś czasu. Problem tkwił w tym, że moje potknięcie nie było tylko moje. A problem stawał się jeszcze większy, bo to ja zostałam zrównana z ziemią. Ja i tylko ja. On nie.
Mrok ogarnia wszystko dookoła i nagle podskakuję, gdy uświadamiam sobie, że gdyby nie stara lampa w kącie, byłoby już ciemno. Przechodzą mnie ciarki, bo nawet nie zauważyłam, kiedy dzień przeistoczył się w noc. Lewis Capaldi zaczyna mnie drażnić, więc naciskam na pauzę. Jutro nadal będę uwielbiać jego głos, ale teraz mam ochotę tylko na ciszę. Na tę straszną ciszę. Przymykam powieki, wciąż czuję tę obcość miejsca, czuję zapachy, których nie znam, słyszę dźwięki, których nie jestem pewna. Niepewność jest strasznie zimna, aż przechodzi mnie dreszcz.
Dreszcz staje się bardziej realny, gdy podskakuję na dźwięk powolnego, rytmicznego pukania w szybę. Przez moment nie widzę nic, serce niemal wyskakuje mi z piersi, bo drzwi oranżerii są niezamknięte. Wstaję odruchowo i pierwsze co rzuca mi się w oczy, gdy mój wzrok przyzwyczaja się do światła, to jego uśmiech. Potem biała koszulka, a następnie orzechowe fale na głowie. Wypuszczam z siebie powietrze, chcąc się uspokoić i odsuwam drzwi na oścież.
![](https://img.wattpad.com/cover/170043058-288-k895294.jpg)
CZYTASZ
piąta rano
Teen FictionByłam dla niego kimś innym niż dla reszty świata. Pokazałam mu tę część siebie, której nie poznał nikt. Spędzałam z nim tą porę dnia, jaką przez całe moje życie dane było mi spędzać tylko ze sobą samą. On był dla mnie kimś obcym, a jednocześnie przy...