this monday

356 34 1
                                        

Było tak, jak przypuszczałam. Obudziłam się nazajutrz z lekkim bólem głowy, kilka minut przed piątą. Nie wyszłam na zewnątrz. Z okna swojego pokoju patrzyłam na jego puste podwórko i pusty dach. Stałam tak przez pół godziny, a gdy się nie pojawił, znów wróciłam do łóżka. Całą niedzielę padał deszcz, więc także się nie widzieliśmy. Rozdzierał mnie smutek, żal i tęsknota. Ogromnie za nim tęskniłam, mimo że znajdował się niemal za ścianą. Chciałam mu pomóc, nawet jeśli to wydawało mu się niemożliwością, lecz ja byłam tylko nieznajomą Grace, z którą pił herbatę i wino.

Teraz, gdy siedzę w kuchni i wciskam w siebie rozmokłe płatki z mlekiem migdałowym, to wszystko wydaje mi się paradoksalnie głupie. Zżera mnie stres przed pierwszym dniem w nowym college'u. Tęsknota za Joshem wydaje mi się durna, zważywszy na to, że mnie olał i że nie pojawił się ani dzisiaj, ani wczoraj, ani w sobotni poranek. Bardzo chciałam komuś powiedzieć o tym, jak denerwuję się nowym college'em. Żałuję, że nie rozmawialiśmy o przyziemnych rzeczach. Myślę, że mógł mnie w jakiś sposób pocieszyć albo odwrócić moją uwagę od zamartwiania się. Nie czuję się oszukana, nie złamał mi serca w ten oczywisty sposób, wszystkim znany.

Złamał mi je swoim smutkiem, rozpaczą, ciszą. Tylko nie chciałam teraz o tym myśleć. Włożyłam niedojedzone płatki do zlewu, a o szorowanie zastygłych resztek w misce będę martwić się później. Dobrze będzie mieć jakiś błahy problem, kiedy wrócę do domu po ciężkim dniu. Odciągnie jakoś myśli o szkole. Taką mam nadzieję.

Ubieram się w miarę elegancko, ale niezbyt szykownie. Podwijam rękawy białej bluzki na guziki i wsuwam ją za luźne dżinsy w kolorze nieba. Włosy związuję w ciasny kucyk, a usta przejeżdżam bladoróżową pomadką, którą zlizuję zanim jeszcze wychodzę z domu. Nie mam nastroju na to wszystko, więc próbuję wyobrazić sobie, że idę do starej szkoły i wszystko jest jak dawniej. Przed domem spotykam matkę Josha, nieśmiało mówię jej dzień dobry. Ma takie same niebieskie oczy, cienkie blond włosy związane w kok na dole głowy, a na sobie brązową sukienkę o ołówkowym kroju i sandałki na małym koturnie. Wygląda sympatycznie, ale poza oczami łączy ich też ten zamglony wzrok, który sprawia, że kobieta nawet gdy się uśmiecha, wygląda smutno.

Gdy znika w samochodzie i odjeżdża, robię krok w tył i sprawdzam ich skrzynkę na listy. Juliette i Andy Rhodes. A więc Josh Rhodes. Jego obraz wcale się nie zmienia. Nazwisko nic mi nie mówi, ale wrzyna mi się w pamięć. Być może sprawdzę go na Facebooku po zajęciach, choć nie wiem, czy to fair i czy bardziej nie odpowiada mi ta tajemnicza aura wokół niego.

Kiedy dochodzę do szarego budynku college'u, który posiada jedynie ciemnozielony emblemat z nazwą szkoły, czuję, że z udawania nici. Nie znam tego budynku. Wiem jedynie, gdzie jest dyrekcja i recepcja, a w dodatku, kiedy tam byłam, już dawno skończyły się zajęcia. Spoglądam na swój plan lekcji dyskretnie, by nie rzucało się w oczy moje zdenerwowanie i sam fakt, że jestem nowa. Najpierw język angielski z panią Harolds w klasie numer dwadzieścia jeden B. Przypomina mi się, jak szczupła kobieta z ustami czerwonymi jak krew, mówiła mi, że szkoła dzieli się na dwa budynki, więc szukam jakiejś wskazówki. Przy wejściu na recepcję widzę ogromny znak. Budynek B w lewo. Oddycham z ulgą, ale ogarnia mnie kolejna panika, bo nie mam pojęcia, czy powinnam wejść do klasy, czy zaczekać na nauczycielkę.

Kiedy docieram na miejsce z wymiętoszonym przez spocone dłonie planem lekcji, garstka osób siedzi już w klasie. Dyskretnie staję naprzeciwko wejścia i czekam na panią Harolds. Ktoś wbiega do klasy, ale panuje tam cisza, więc może to dobry znak. Może nawet nie wiedzą, że będą mieli nową koleżankę.

Dzwonek na lekcje rozlega się zbyt głośno, aż podskakuję i mam nadzieję, że nikt tego nie zauważył. Nie mam odwagi jednak rozglądać się dookoła. Po kilku minutach, ciszę na korytarzu przerywa stukot obcasów, a gdy unoszę głowę, widzę drobną kobietę w bladoróżowym garniturze i beżowej, prostej bluzce pod nim. Czarne włosy ciasno związała w kucyk. Mam nadzieję, że to pani od angielskiego, bo wygląda przyjacielsko i chciałabym, żeby każdy tak wyglądał w mojej klasie. Zauważa mnie i uśmiecha się, ale mam wrażenie, że widzę coś w rodzaju rozczarowania. Jakby właśnie sobie przypomniała, że jej obowiązkiem będzie przedstawienie mnie klasie.

piąta ranoOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz