silent

440 37 12
                                    

Jest czwartek rano. Ten tydzień miał być dla mnie odpoczynkiem, przygotowaniem do nowej szkoły i w mojej głowie na początku istniała wizja niekończącego się lenistwa, a tymczasem weekend zbliżał się wielkimi krokami i zdecydowanie za szybko. Już dziś rano obudziłam się podenerwowana. Może to była zbyt pochopna decyzja. Może powinnam była przeczekać, jakoś to wszystko przemęczyć. Może, tylko kiedy podejmowałam tę decyzję, wierzyłam ludziom, a nie matce. Bałam się kolejnych wyzwisk, jakbym na nie zasługiwała. Teraz wierzyłam jej, nawet jeśli kłamała. To było wygodne.

Zegar wskazuje piątą. Zwlekam się z łóżka mozolnie, bo choć miałam wielkie plany, akurat dzisiaj czuję się ciężko. Oczy wciąż mi się kleją, choć obudziłam się automatycznie sama. W łazience przemywam twarz zimną wodą i wklepuję krem. Przebieram się w dżinsowe szorty i biały top na ramiączkach. Podoba mi się ten gorący początek maja. Gdyby był deszczowy albo zimny, może nawet nie wpadłabym na pomysł wykopania ogródka, a wtedy nie poznałabym Josha. Mieszkalibyśmy obok siebie, nieświadomi swojego istnienia.

Ta myśl napawa mnie energią. Zbiegam do kuchni. Pachnie papierosami i klnę pod nosem na matkę. Otwieram okno i nastawiam wodę w czajniku. Wyjmuję z szafki dwa białe kubki i do jednego nasypuję kawy, a do drugiego wrzucam torebkę herbaty. W napięciu czekam aż woda w czajniku zacznie bulgotać, a gdy napoje są gotowe, muszę policzyć do dziesięciu, żeby uspokoić się i nie wybiec zbyt entuzjastycznie na zewnątrz. Kubek z herbatą zostawiam w oranżerii i wychodzę do ogrodu.

To trudne, ale najpierw omiatam wzrokiem zasadzone krzewy różane. I nawet nie muszę się odwracać, żeby wiedzieć, że on jest. Słyszę, jak wypuszcza dym z płuc. Chwilę trwa, zanim decyduję się na jakikolwiek ruch, bo jego milczenie niemal wyryło mi dziurę w plecach. Uśmiecham się delikatnie, odwracając się, ale on siedzi ze wzrokiem wbitym gdzieś obok mnie i pali papierosa. Przez moment mam wrażenie, że jest nieobecny, jakby w ogóle mnie nie zauważył.

– Cześć – mówię, a mój głos jest ochrypły i przestraszony.

– Cześć – odpowiada, ale jego wzrok wciąż tkwi w tym samym miejscu. Dopiero, gdy przykłada papierosa do ust i zaciąga się, patrzy na mnie. Wprost na mnie. Na moje usta, a potem na oczy. Robi to jakoś niedbale, jakby od niechcenia. Przyprawia mnie to o szybsze bicie serca. I czuję dziwne mrowienie w nogach.

Siadam więc na starej skrzynce i zajmuję się swoją kawą. Nagle przychodzi mi na myśl, że mogę tę skrzynkę pomalować na biało i zrobić z niej doniczkę. Znalazłam ją w szopce, ale chyba właściciel nie będzie miał nic przeciwko. Kupienie gotowych sadzonek powinno było przyjść do głowy laika ogrodowego najpierw, ale cóż. Może coś jeszcze wyrośnie w moim ogródku.

– Nie śpisz – niby pyta, a jednak stwierdza.

– Nie śpię – potwierdzam i wtedy myślę, że w jego głosie słychać było żal. Mógł tu siedzieć już od piątej. Dziś pojawiłam się tutaj wyjątkowo późno. Nie byliśmy umówieni, tylko w mojej głowie, ale to jakoś nagle budzi się w moich myślach, że go zawiodłam. – Jestem porannym ptaszkiem wtedy, kiedy nie muszę wcześnie wstawać.

Przytakuje, ale mam wrażenie, że wcale mnie nie słucha. Gasi papierosa w popielniczce, a potem zeskakuje z dachu. Wysuwa krzesło na środek trawnika i rozkłada się na nim, podpierając kark na splecionych dłoniach. Wcale nie czuję się ignorowana, on po prostu nie jest tutaj dla mnie. Robi mi się przykro, ale przecież mógł tak siedzieć o każdym poranku od jakiegoś czasu, zanim ja się tutaj pojawiłam. Może akurat to, że go obudziłam, było tylko przypadkiem. Przesiadywanie na dachu nie jest czymś, na co wpada się ot tak. Musiał to robić od dawna, może nawet od dziecka.

– Ja zawsze lubiłem spać do oporu. Dlatego moja bezsenność jest irytująca. Pozbawiła mnie największej przyjemności. Wylegiwania się do dziesiątej. Beztroskiego kładzenia się spać o późnych godzinach.

piąta ranoOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz