you don't know me

301 36 4
                                    

To nie był zwykły dzień. Coś wisiało w powietrzu. Po powrocie z zajęć zjadłam obiad w pośpiechu. Matka nigdy nie była fanką gotowania, ale dzisiejszy makaron z sosem serowym czekający na mnie w kuchni naprawdę mnie zszokował. Trochę wzruszył. To jakby chciała mi pokazać, że w jakimś sensie ją obchodzę, że po wczorajszym ciężkim dniu pomyślała o mnie. Nie liczyłam jednak na żaden cud w postaci poprawy relacji z matką.

Kiedy powietrze staje się bardziej rześkie, wychodzę z domu. Idę trasą wzdłuż rzeki, odgarniając niesforne źdźbła trawy, słaniające się na wydeptaną ścieżkę. Siadam nad brzegiem rzeki, który w tym miejscu jest dosyć wysoki. Ziemia jest sucha, popękana, jakby to był środek lipca w Arizonie, a nie w północno-zachodniej Anglii. Trawa trzeszczy w moich palcach, a sypka wiecha tymotki łąkowej drapie we wnętrze dłoni.

Patrzę w niebo. Ma blady niebieski kolor, wypłowiały, jakby było zmęczone. Jakby chciało, żeby choć na chwilę przykryły je chmury. Błądzę myślami wokół wydarzeń z całego dnia, ale zatrzymuję się na francuskim. Kiedy weszłam spóźniona na zajęcia, pani Blair od razu mnie skarciła, ale to nie jej wzrok przykuł moją uwagę najpierw. Josh patrzył na mnie jakby jednak miał nadzieję, że już nigdy więcej się tam nie pojawię. Jakby był zły, że znowu jestem.

Usiadłam wtedy spłoszona obok Harry'ego, który trzymał mi miejsce. Czułam, jak wzrok Josha parzył mnie w plecy. I nie zrobiłam nic, choć bardzo chciałam go zapytać: dlaczego? Co takiego mu zrobiłam?

I teraz wiem, że dobrze zrobiłam, że o to nie zapytałam. To byłoby durne. Nie było żadnego problemu. Albo to on sobie coś wymyślił, albo ja. I wniosek z tego jest taki, że rzeczywistość jest gorzka jak czekolada z zawartością kakao w siedemdziesięciu procentach, a o naszych porankach powinnam zapomnieć. Tak właśnie.

Przytakuję głową swoim myślom, ale gdy przełykam ślinę, czuję gorzki smak porażki i żalu. Wiem już, że spotkało go coś tak cholernie przykrego, że nie potrafię nawet sobie wyobrazić, co może czuć, ale czy to daje mu pozwolenie na bycie tak chłodnym? Ciepły wiatr smaga mnie po twarzy, więc przymykam oczy. Trawa szumi za moimi plecami, jakby głośniej niż nurt rzeki. Zbyt głośno i wiem, że to nie tylko trawa, ale nim oglądam się za siebie, serce podchodzi mi do gardła i słyszę:

– Dlaczego mi nie powiedziałaś?

Głos Josha sprawia, że strach się ulatnia, zostawiając jedynie lekkie mrowienie na karku, ale brzmi tak antypatycznie, że staję się kłębkiem nerwów. Sama nie wiem, czy chciałam takiego obrotu sprawy, czy chciałam jeszcze go spotkać. Świadomość, że mnie obserwował, że szedł za mną, a ja byłam taka nieostrożna, że niczego nie zauważyłam, przyprawia mnie o zawrót głowy. To mógł być ktokolwiek. Lekko się odwracam i pytam zdławionym głosem.

– O czym?

To było znaczące pytanie, bo o wielu rzeczach mu nie powiedziałam, tak samo jak i on mnie.

– O tym, że zmieniłaś szkołę – odpowiada z urazą w głosie. – Że to ta szkoła.

– Bo nie pytałeś. – Wzruszam ramionami, ale to nie do końca właściwa odpowiedź. Bo chciałam mieć jego iluzję na co dzień, bo chciałam mieć kogoś, kto nie zna tej brzydkiej części mojego życia, bo tajemniczość wydawała mi się fundamentem naszej znajomości. – Nie pytaliśmy o wiele rzeczy, Josh. A gdybyś to wiedział, to co by to zmieniło? – pytam już bardziej stanowczym głosem, ale nie odpowiada.

Patrzy w strumień rzeki, jakby odkrył coś mocno interesującego. Mruży lekko oczy, jakby wcale nie przyszedł tutaj ze mną rozmawiać, tylko patrzeć w przejrzystą wodę. Irytuje mnie, ale jego twarz nagle staje się spokojniejsza, a ja się rozczulam. Znów widzę tego zagubionego Josha, teraz znam powód jego szaleństwa w oczach i mam ochotę go przytulić.

– Raczej nic – odpowiada. – A może właśnie wiele.

– Nie otworzyłbyś się przede mną, gdybyś wiedział? Nie przychodziłbyś rano i nie pokazywałbyś swojej ukrytej, słabszej strony, gdybyś wiedział, że jestem osobą z twojego codziennego otoczenia? – pytam, zaskakując samą siebie. Te słowa wypłynęły ze mnie z dziwną łatwością, same sklejając się w zdanie. Mam ochotę ugryźć się w język, bo Josh wzdryga się, jakby chciał na mnie nakrzyczeć i wyśmiać mnie jednocześnie.

– W ogóle się przed tobą nie otworzyłem. Nic o mnie nie wiesz – mówi ze złością, ale jest w tym coś tragicznego, że robi mi się go żal. Kłamie.

– Ale zdołałam poznać tę stronę twojej osoby, której pewnie nie zna nikt – stwierdzam zaczepnie. Jego arogancki ton budzi we mnie natychmiastową chęć odparcia ataku. Chcę się bronić i walczyć jednocześnie. – Może to nie czyni mnie wyjątkowej, może to nic specjalnego, bo to tylko ty nieprawdziwy, niecodzienny, ale założę się, że pewnie bardzo chciałbyś, żebym okazała się jedynie twoim wyobrażeniem. Może nawet wierzyłeś, że będę w twoim życiu tylko w te ciężkie poranki.

Josh parska pustym śmiechem. Ten śmiech to jeden z tragiczniejszych, jakie słyszałam w swoim życiu. Nie mówi nic, więc uznaję to za potwierdzenie. Zagryzam wargę i czuję metaliczny smak w ustach. Mam wrażenie, że w rozmowie z normalną osobą ośmieszyłabym się tym patetycznym wyznaniem, ale między nami nie ma teraz żadnej niezręczności. Te słowa są prawdziwe i oboje o tym wiemy. Jest mi przykro i jednocześnie nie, bo przecież sama tego chciałam. Wyimaginowanego Josha z domu obok, który przyniesie lekkie rozmowy i miłe chwile. Nic z tego. Jesteśmy zbyt skomplikowanymi duszami.

Rzeka płynie tak samo wolno jak przed momentem. Nic się nie zmieniło, z pozoru. Niebo nadal wygląda na zmęczone. Wciąż siedzimy obok siebie. Wciąż pomiędzy nami bucha jedno wielkie nieporozumienie i setki pytań, których żadne z nas nie miało odwagi zadać. Nagle Josh kładzie się na plecach i splata dłonie za karkiem. Mruży boleśnie oczy.

Spoglądam na niego bezkarnie, a on mi na to pozwala. Przyglądam się jego zaciśniętej szczęce, lekkiemu zarostowi na brodzie i bladym ustom. Jego długie rzęsy rzucają cień na policzki. Znowu zatrzymuję się na jego ustach, które on zaciska, a potem mówi, nadal na mnie nie patrząc:

– Masz rację. Myślałem, że sobie ciebie wyobraziłem. A wiesz, że ci wyimaginowani przyjaciele często okazują się tymi najlepszymi? – Uśmiecha się szeroko i prawdziwie, ale w jakimś sensie mnie nie udziela się jego nagła radość. – Tylko że ty jesteś prawdziwa – dodaje bez żalu. Właśnie dlatego nie podzielam jego radości.

Odwracam się, wpatrując się z powrotem w nurt rzeki. Mam wrażenie, że gramy w ping-ponga. Odbijamy piłeczkę, co rusz zaskakując siebie. Dobijając się słowami. Postanawiam na tym zakończyć. Nie chcę w to grać. Nie mam więcej do powiedzenia. Prawda jest zbyt oczywista. Oczekiwaliśmy cudu niczym z baśni, ale to tylko życie. Gorzkie, rozczarowujące życie.

Jego wahania nastroju zaczynają zaburzać obraz Josha z pierwszego dnia. Nie wiem, czy to dobrze, czy może nawet lepiej, bo łatwiej będzie mi odpuścić znajomość z nim. Z doświadczenia wiem, że chodzenie na te same zajęcia wcale nie zmusza do bycia znajomymi i wymienienia ze sobą choćby kilku zdań przez dwa lata. Do końca roku nie zostało dużo czasu, będzie łatwiej. Mimo to, postanawiam zadać mu ostatnie pytanie:

– Zamierzasz się do mnie nie odzywać w szkole?

Josh na chwilę wstrzymuje oddech. Widzę to po jego klatce piersiowej, która nieruchomieje na kilka sekund, a potem znowu unosi się i opada, jakby spał głębokim snem.

– Hmm. Tak jakby nie znam cię w prawdziwym życiu.

– To jest to samo życie, Josh. To samo, pieprzone życie – odpowiadam rzewliwie, a potem wstaję, potykając się o własną stopę i ruszam do domu.

Idę, nie przejmując się, że nie trzymam się wydeptanej ścieżki. Trawa muska mnie po kostkach, czasem czuję drapiące chwasty, ale mam to gdzieś. W którymś momencie czuję łzy na policzkach, więc ścieram je pośpiesznie, w razie, gdyby Josh mnie dogonił, ale gdy się odwracam, karcę się za tę myśl.

On wciąż tam siedzi. I ma mnie gdzieś. Dla niego naprawdę nie istnieję. Jestem tylko jego wyobrażeniem.

piąta ranoOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz