epilogue

532 37 31
                                        

Deszcz odbija się z echem od dachu oranżerii. Spływa po szybach, tworząc melancholijny pejzaż. Idealnie jesienny. Popijam kawę z dużego, białego kubka, czując każdy mięsień, gdy przykładam napój do ust. Udało mi się przekonać matkę do przeprowadzki, chociaż była zszokowana. Musiałam jej o wszystkim opowiedzieć, żeby zrozumiała moją decyzję, a koniec końców sama stwierdziła, że przeszkadza jej odległość do pracy. Po raz pierwszy od dawna dogadałyśmy się przy pierwszym podejściu.

Wracałyśmy więc do miasta.

Ostatni miesiąc przetrwałam tylko dzięki pracy w magazynie z owocami. Całymi dniami stałam przy taśmie, pakując produkty do worków i słuchając paplaniny ludzi. Nie miałam czasu na myślenie. W wirze pracy moją głowę wypełniała pustka. Po powrocie do domu kładłam się do łóżka i zasypiałam jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki. Ostatnie dwa dni segregowałyśmy rzeczy i przewoziłyśmy do nowego lokum. Znowu było to mieszkanie, ale tym razem z balkonem, całkiem zadbane i bez grzyba. W nowej, spokojnej dzielnicy. To stąd też wynikało moje potworne zmęczenie.

Zerwałam niemal z wszystkimi. Nie widywałam Josha, co okazało się wyjątkowo łatwe, a może gdzieś wyjechał na czas wakacji; tak czy siak, to wiele ułatwiało. Patricia przez jakiś czas męczyła mnie spotkaniem, ale nie miałam na to najmniejszej ochoty. Nie chciałam jej wybaczać. Może kiedyś, dla spokoju duszy, ale teraz nie byłam na to gotowa. Serce wciąż było pokryte świeżymi ranami. Wkrótce wyjeżdżałam na studia do Plymouth i to także było postanowione. Zack także próbował utrzymywać ze mną kontakt, ale oprócz kilku wiadomości na Messengerze, nie wydarzyło się nic więcej. Podziękowałam mu za wsparcie, ale nie chciałam tego kontynuować. Nie chciałam budować nowej relacji na zgliszczach starych. Nadal przyjaźniłam się z Harrym, ale on pracował u ojca w firmie transportowej. Mieliśmy zbyt mało czasu na spotkania, ale byliśmy w kontakcie. Wybaczył mi zdradę tajemnicy, ale doskonale mnie rozumiał. Także nie miał nic do stracenia.

Zrywam się jak poparzona, gdy dostrzegam rozmytą sylwetkę za szybą. Moje ruchy są zbyt gwałtowne, więc moje obolałe ciało daje o sobie od razu znać. Josh puka do drzwi, moknąc w deszczu. Długo się waham, ale przecież mnie widzi. Nie mogę udawać, że jestem niewidzialna. Chociaż na to właśnie zasługuje.

– Cześć, mogę? – pyta, podczas gdy wpatruję się w krople deszczu opadające z jego mokrych włosów na idealną twarz. Na twarz, na której widnieje intrygujący spokój. Przenika mnie na wskroś.

Wpuszczam go bez słowa. Rozgląda się dookoła, zauważając zapewne kilka kartonów z rzeczami, które mamy zabrać jeszcze jutro. Ma idealne poczucie czasu, bo właściwie dzień później zastał by ciszę i pusty dom. Wygląda także na rozczarowanego.

– Wyprowadzacie się?

– Jak widać. – Mój głos jest oschły, uraza wymyka się z ciemnego zakamarka mojej duszy mimowolnie.

Przez moment jeszcze omiata wzrokiem pomieszczenie, jakby przypominał sobie wszystkie wspólne chwile. Zatrzymuje spojrzenie na kubku, a potem na fotelu wiklinowym. Czuję ucisk w dole brzucha, który przemienia się w palący ból w klatce piersiowej. Kaszlę, żeby zlikwidować to uczucie.

– Zobaczymy się jeszcze kiedyś?

– Nie wiem, wyjeżdżam na studia – odpowiadam, uśmiechając się cierpko. – Myślałam, że widziałeś samochód do przeprowadzek i przyszedłeś się pożegnać.

– Właściwie nie – oznajmia zmieszany, drapiąc się po skroni. – Chciałem ci powiedzieć, że jest mi przykro, że to się tak skończyło. Chodzę na terapię i dużo rzeczy sobie uświadomiłem. Wiem, jak namieszałem.

– To świetnie – oznajmiam szczerze. Ta informacja sprawia, że odczuwam nagły przypływ ulgi. Josh zaczął żyć, a przynajmniej taką mam nadzieję.

– Jest lepiej. – Lekko się uśmiecha, ale jego wzrok wciąż jest pełen rozczarowania. – Z Cloe też nic mnie już nie łączy – wyznaje ciężko, jego głos jest zduszony i ochrypły.

– Och – wymyka mi się odgłos zaskoczenia, ale ta wiadomość nie jest mi potrzebna. – Wszyscy musimy od siebie odpocząć. Dorosnąć. Może spotkamy się za kilkanaście lat na jakimś szkolnym spotkaniu, pomachamy sobie na przywitanie i będziemy śmiać z tych naszych rozterek, ale pewnie i tak nie dostanę zaproszenia. A jeśli nawet, to nie wiem, w jakim momencie życia będę.

Josh zaciska wargi i opuszcza wzrok.

– Naprawdę przepraszam, Grace. Złamałem ci serce.

Macham ręką, śmiejąc się, ale czuję jak moje gardło zaciska się w ciasny supeł, a ciało omiata bolesny dreszcz.

– Już mi przeszło, daj spokój. Najważniejsze, żebyś wyszedł na prostą. Żeby było dobrze.

Przytakuje ruchem głowy i przez moment patrzymy na siebie. Mam wrażenie, że wyrzucamy z siebie cały ból, żal, słowa, które nas uwierały, bolesne wspomnienia. Wszystko, co doprowadziło nas do tego stanu.

– Wybaczam ci, Josh. To wszystko już minęło, nie cofniemy czasu, ale pożegnajmy się w zgodzie. Jakby wszystko było już w porządku.

Obejmujemy się i trwamy tak przez moment. To dziwne uczucie. Jest mokry od deszczu i jego zimno przenika mnie. Wcale mi to nie przeszkadza. Jest piąta po południu, a niebo płacze. Tylko tyle mogliśmy dla siebie jeszcze zrobić. Wybaczyć sobie, zanim znikniemy. Zanim nasza rzeczywistość nabierze innych barw, innego tempa. Zanim piąta rano zacznie być tylko godziną, a nie wspomnieniem gorzkim jak herbata. Zblednie jak niebo w upalny dzień. Spali się w naszych głowach jak papieros.

♥️

    Hej!
    Biegnę do Was z małym sprostowaniem. Może się wydawać, że niektóre wątki zostały pominięte i wymagają rozwinięcia. Jednak już wyjaśniam.
    Opowiadanie powstało bardzo spontanicznie i zainspirował mnie do tego mój sen. Swego czasu dosyć dużo czytałam o zaginięciach młodych ludzi. Spędzałam sporo czasu na śledzeniu tych przykrych i niewyjaśnionych historii. Od zawsze lubowałam się w detektywistycznych książkach i filmach. Zaginięcie Hazel miało być więc tylko tłem dla uczucia Grace i Josha. To tylko zwrócenie uwagi na to jak wiele ludzi ginie bez śladu, jak wielu ludzi szukawciąż miliony rodzin i nie ma dowodów ani na to, że żyją ani na to, że umarli. To przykre, ale to się wydarza każdego dnia. Gdzieś pomiędzy domami w naszych sąsiedztwach, na ulicach obok...
    Osobiście lubię szczęśliwe, albo dobre zakończenia książek, ale w tym przypadku to byłoby mydlenie oczu. Czasami tak po prostu się dzieje. Kto z nas nie poznał osoby, o której myśli do dziś – co by było gdybyśmy jednak byli wtedy razem? Co by było, gdybyśmy pokonali pewną przeszkodę? Gdzie bylibyśmy dziś...
    Osoby jak Josh wymagają terapii, pomocy innych ludzi, zwłaszcza w tak młodym wieku.
    Nie śmiem twierdzić, że nastoletnie miłości są mniej ważne, ale z czasem rozumiemy, że bolesne rozstania były potrzebne i nie warte łez. Na pewno wielu z nas darzyło kogoś takim uczuciem, które było dla niego lekcją, a nie wspomnieniem bratniej duszy.

Życzę Wam dużo miłości, do samych siebie szczególnie, troski o przyjaciół i troszczących się o Was przyjaciół.
♥️

piąta ranoOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz