i am ready to suffer

294 28 3
                                    

Budzę się o piątej piętnaście i czuję, jak mój żołądek wywraca się do góry nogami. Biegnę do toalety i pochylam się nad klopem, ale czuję tylko pustkę w żołądku, która ciągnie go i kurczy. Wkładam nawet palce do gardła, ale wypluwam jedynie ślinę, więc z zaszklonymi oczyma, siadam na podłodze, opierając się o zimny kaloryfer. Słyszę, jak deszcz uderza w szybę i robi mi się zimno.

Myję zęby i twarz, a potem szukam w szafie czegoś do ubrania. Wiem, że już nie zasnę. Wciągam czarne legginsy i wyjmuję odruchowo czarną bluzę. Tę, która należy do Josha. Wciąż mu jej nie oddałam. Przez jakiś czas stanowiła coś w rodzaju narzuty na moją pościel, ale pewnego dnia matka postanowiła ją wyprać i już nim nie pachnie. Przez moment siedzę z nią na ziemi i ściskam ją w dłoniach jak największy skarb. Potem ubieram, pozbywając się skrupułów i schodzę do kuchni.

Nasypuję do kubka kawy, ale jej zapach przyprawia mnie o mdłości, więc z powrotem przesypuję ją do słoja, wrzucam torebkę z herbatą i nastawiam czajnik. Wyjmuję z lodówki cytrynę i już nie mogę się doczekać, kiedy kwaśny smak napoju ogarnie mój język oraz podniebienie i zlikwiduje wczorajsze wspomnienia.

Wszystko, co się wydarzyło jest dla mnie irracjonalne. Chciałabym, żeby to był tylko sen. Znowu chce mi się płakać. Potrzebuję rozgrzeszenia. Wychodzę z gotowym napojem, który paruje mi prosto w twarz, do oranżerii i patrzę na swoje roślinki. Mokre, potargane przez wiatr. Nie wiem, czy z nich coś będzie. Deszcz pada już mniej intensywnie, słychać radosny świergot ptaków, więc uchylam drzwi i zauważam go.

Josh odwraca się na dźwięk otwieranych drzwi jakby wyrwany z zamyślenia. Zaciąga się papierosem i spogląda z powrotem przed siebie. Uśmiecham się do niego z opóźnieniem i mam ochotę zawrócić, ale on się odzywa:

– Paskudna pogoda.

Nie odpowiadam. Patrzę na jego lekko wilgotne włosy. Nie stał tutaj długo, wciąż ma suche ubranie. Mam taką beznadziejną pustkę w głowie, że wiem, że zanim przyjdzie mi coś sensownego do powiedzenia, to Josha już dawno tutaj nie będzie. Nie spodziewałam się go.

– Napijesz się herbaty? – pytam więc, bo to jedyne pytanie jakie krąży mi po głowie.

Josh odwraca się, gasząc papierosa. Jest zaskoczony, jakby spodziewał się, że to już nigdy nie nastąpi. Przez moment na jego twarzy pojawia się lekki uśmiech. Prawie niezauważalny.

Podchodzi do płotu i chwyta dłońmi za górną krawędź tak silnie, że aż jaśnieją mu knykcie. Patrzy na mnie z wahaniem, ale po chwili jest już po mojej stronie. Wpuszczam go, a on siada na starym krześle bujanym w oranżerii, mówiąc:

– Zaczekam tutaj na ciebie.

Drżącymi rękoma przygotowuję mu herbatę. Woda wciąż jest gorąca, więc nie zajmuje mi to zbyt wiele czasu. Ten Josh, którego uwielbiłam i znienawidziłam jednocześnie, siedzi teraz i czeka na mnie, a ja w to nie wierzę. Pomimo tego, co nas rozdzieliło, siedzi tam ze spokojem na twarzy i czeka. Kładę kubek na szklanym stoliku i siadam na skrzynce po drugiej stronie.

– Dziękuję, Grace.

Żadne z nas nie przeprasza, tak jakby tamte ciężkie dni nie istniały. To może tylko kolejne jego wyobrażenie mnie, może w poniedziałek znów będę jego wrogiem i lękiem. Zresztą, po tym, co powiedziałam Cloe, bez wątpienia będę należeć do znienawidzonych osób jej paczki, ale teraz mnie to nie interesuje. Teraz siedzę tutaj z nim, jest przyjemnie i lekko.

– Josh? Może powinieneś popracować nad swoimi spóźnieniami na lekcje? – pytam delikatnie, bez dezaprobaty w głosie.

Wzrusza ramionami i obejmuje kubek zimnymi dłońmi.

piąta ranoOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz