five am

519 46 2
                                    

Budzę się niespokojna, ale szybko zdaję sobie sprawę, że to tylko sen. Nie straszny ani żaden koszmar. Raczej ten z serii dziwne i dziwaczniejsze.

Spacerowałam po lesie i nagle spotkałam tam ludzi ze starej szkoły. Ławki stały pomiędzy drzewami, nauczycielka angielskiego siedziała na pniu drzewa, które zerwał wiatr. Bawiła się długopisem, a uczniowie pisali klasówkę. Profesorka zauważyła mnie, ale tylko pokręciła głową. Ktoś zaczął się śmiać, a ja udawałam, że mnie tam nie ma, choć wiedziałam, że śmieją się ze mnie. Odwróciłam się i wyrwałam liście paproci razem z korzeniami. Ułożyłam je w bukiet, a wtedy Jane powiedziała, że muszę do nich wrócić. Potrzebują nieudacznicy. Oznajmiłam im, że nie wrócę, ale tylko ruszałam ustami. Patrzyli na mnie oczekująco, a ja męczyłam się na marne, bo z moich ust nie wydobył się żaden dźwięk. W końcu odeszłam, szukając domu. Widok gęstych ciemnych drzew wzbudził we mnie o strach.

I nagle się obudziłam. Wiem już, że to tylko głupi sen. Powtarzam sobie to na uspokojenie. Jest już jasno, nie zasunęłam zasłon, ale robię wszystko, byleby tylko nie otworzyć oczu. Zasłaniam je ręką, bo wiem, że gdy je otworzę, to na pewno nie zmrużę oka. Już nawet nie czuję się senna. Myśli wirują mi po głowie. Rozkopany ogródek. Szum wody pod prysznicem. Tajemniczy sąsiad. Przestaję walczyć z rozbudzeniem i siadam na łóżku, patrząc posępnie za okno. Znów niebo serwuje nam swój piękny błękit. Podchodzę do parapetu i w oddali widzę delikatną mgiełkę na łące.

Wczoraj tam byłam. Przeszłam jakieś siedem kilometrów wzdłuż trasy zaczynającej się za moim domem. Droga prowadzi obok pól rzepakowych, a potem wzdłuż rzeki i łąk. Dookoła są tylko drzewa, trawa i pełno zieleni. Małe domki w oddali wyglądają jak zabawki dla lalek. To stąd ten sen. Wciąż jestem pod wrażeniem, że mieszkam obok tak wiejskich terenów, a dookoła nie ma ceglanych osiedli i fabryk.

Schodzę do kuchni i zaparzam herbatę. Zastanawiam się, co posadzić w ogrodzie. Nie znam się na roślinach, ale chciałabym mieć lilie. Albo niezapominajki. Może paproć. Wychodzę z kubkiem parującego napoju do oranżerii i przeglądam się w szybie. Mam na sobie długą koszulkę z nazwą zespołu Muse. Ściągam skarpety, a potem stąpam po rosie, uznając, że to może być miła tradycja poranna.

– Cześć.

Słyszę za plecami i odwracam się, ale w pierwszym momencie nie zauważam go. Drzwi od tarasu są zamknięte, a ja muszę mieć naprawdę głupią minę, bo słyszę jego śmiech i jednocześnie zauważam go. Zeskakuje z dachu z zadziwiającą zwinnością, bez połamania nóg czy rąk.

– Wow. Cześć – uśmiecham się, wpatrując się w jego potargane włosy. – Bawisz się w Edwarda Cullena? – Rzucam mu cyniczny uśmiech i dostrzegam, że wygląda na wypoczętego. Nie ma zarostu, a jego oczy są okrągłe i niebieskie. Nie wiem, jak wczoraj mogłam nie dostrzec tej intensywnie morskiej barwy.

– Skąd wiesz, że to mój ulubiony bohater z ulubionego horroru? – pyta, opierając się nonszalancko o płot i podpierając brodę na rękach.

– To nie horror – przekomarzam się, nagle czując przypływ wstydu, bo mam na sobie tylko tę koszulkę. Pod spodem czarne majtki w czerwone serduszka i co prawda koszulka sięga mi do połowy ud, ale i tak mam ochotę zapaść się pod ziemię.

– W telewizji zapowiadali to jako horror – odpowiada zgryźliwie, ale uśmiech nie znika z jego twarzy.

Przestaję czuć zawstydzenie, bo mam wrażenie, że Josha i tak interesuje tylko mój kubek z herbatą. Czuję za to dziwne ciepło, nazywając go po raz pierwszy dzisiaj, w myślach, imieniem.

– Jeśli wampir zamiast ukąsić swoją ofiarę w szyję, całuje ją i zabiera na wycieczki, to to jest romans spleciony z fantasy, a nie horror – podsumowuję, a on wydaje się być rozbawiony. – A czy ty jesteś wampirem, który poluje na kubki z herbatą? Widzę jak na niego patrzysz – mówię z rozbawieniem, lekko unosząc napój.

– Rozgryzłaś mnie – mówi z rozczarowaniem. – Za słabo się kamuflowałem. – Wyciąga ku mnie dłoń i patrzy błagalnym wzrokiem. Mam wrażenie, że to ktoś inny niż wczoraj. – Jest coś takiego jak fantasy kulinarne?

– Chyba to stworzyliśmy.

Podaję mu kubek, wpatrując się przy okazji w jego oczy. Są naprawdę piękne. Na tle jego ziemistej cery, ciemnoblond włosów, które bez promieni słonecznych są matowe, to właśnie jego oczy są najjaśniejsze. Uśmiecham się, widząc jak bardzo smakuje mu moja herbata, którą popijam tylko dlatego, że nie mam kawy w domu.

– To najdziwniejsza sytuacja, jaka przytrafiła mi się w życiu – mówię ze śmiechem. Nie wiem, czy to prawda, chyba pierwszy raz wypowiadam takie słowa, opisuję swoje uczucia obcej osobie i w dodatku uśmiecham się jak głupia, ale nie przypominam sobie niczego równie dziwnego i miłego.

Josh oddaje mi pusty kubek, ociera usta dłonią jakby właśnie wypił szklankę zimnego mleka i kręci głową w zastanowieniu. Cofa się i siada na pożółkłym krześle. Patrzy w niebo i odpowiada:

– Zależy, jak rozumieć słowo dziwne. Ale jeśli w tym pozytywnym znaczeniu, to też mogę się pod tym podpisać. Jeszcze nigdy nie piłem herbaty z czyjegoś kubka o poranku. Nie licząc wczoraj, oczywiście – uśmiecha się nonszalancko – ale to liczy się jako jedno. Bo dziwne rzeczy przytrafiają mi się ciągle, ale takie bardzo dziwne, takie, że mam ochotę zamknąć się w pokoju i tylko spać. Ale, o ironio, cierpię ostatnio na bezsenność – śmieje się cierpko, a potem rzuca mi pełne spłoszenia spojrzenie. Jakby właśnie gryzł się w język, jakby chciał mnie przeprosić, że to powiedział. Albo jakby bał się, że spytam o więcej. Bo to zabrzmiało bardzo depresyjnie.

– Życie w ogóle jest dziwne – odpowiadam, żeby rozluźnić atmosferę, starając się brzmieć nadal wesoło, ale to jak kawał na pogrzebie.

Josh wykonuje kwaśny grymas, który zapewne miał być uśmiechem, a potem opuszcza wzrok. Słychać tylko poranny świergot ptaków. Stoję z pustym kubkiem w ręku i pustą głową. Nie mam pojęcia czy powiedzenie czegokolwiek byłoby dobrym pomysłem, bo on już jest w swoim świecie, zamknięty na moje słowa, więc tylko bym mocniej się pogrążyła.

– Co zamierzasz zasadzić w swoim ogródku? – pyta nagle, a ja czuję się zmieszana.

Patrzę na rozkopane grządki i mam ochotę wzruszyć ramionami. Z jakiegoś powodu nie chcę słuchać swojego głosu, boję się, że będzie brzmieć smutno. Biorę głęboki wdech.

– Może lilie. Albo róże. I niezapominajki.

Przytakuje głową.

– To dobry pomysł. Ożywią ten ogród. Każdy, kto mieszkał tutaj wcześniej, miał to gdzieś. Moja mama zawsze nad tym ubolewała – oznajmia, a ja nie mówię nic, tylko okrążam wzrokiem swoje grządki. Jestem ciekawa, czy coś z tego wyjdzie. – Chyba pójdę jeszcze spać – dodaje, po czym wstaje ospale. Znowu czuję to samo. Niby się cieszę, bo jest niezręcznie, a z drugiej strony czuję niedosyt. – Dziękuję za herbatę, Grace.

– Nie ma za co, Josh – mówię smutno, a on zatrzymuje się jeszcze przy drzwiach i rzuca mi uważne spojrzenie.

Mam wrażenie, że chciałby coś powiedzieć. Jego wzrok staje się coraz mniej przenikliwy. Jakby oczy straciły swoją barwę. Mruga mi na pożegnane, jednocześnie lekko unosząc głowę, po czym wspina się po drewnianej pergoli i wchodzi z powrotem przez okno do pokoju. Wygląda to komicznie i jednocześnie smutno. Jak ucieczka. Przede mną, przed nim samym. Przed całym światem.

piąta ranoOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz