Rozdział 5

3.1K 77 11
                                    

Niebawem przyszedł czas na mój dyżur. Był to piątek, godzina dwudziesta. Wybrałem ten dzień z dwóch powodów: po pierwsze, wcześniej miałem wykład dla studiów niestacjonarnych, a poza tym byłem ciekawy, czy znajdą się jacyś studenci, którzy będą w stanie przybyć na wydział o tak nieludzkiej porze. W końcu w piątek niby powinno się imprezować. Niby.

Ku mojemu zdziwieniu, ktoś był w stanie pojawić się na wydziale. Shylene siedziała na krzesełku na korytarzu, robiąc coś w telefonie.

-Dzień dobry - przywitałem się z nią, niosąc kubek z kawą, którą zakupiłem w pobliskim automacie.- Zapraszam - uchyliłem drzwi do sali i wpuściłem ją pierwszą.- Przepraszam za spóźnienie, ale przedłużyły mi się zajęcia ze studiami niestacjonarnymi.

-Nie szkodzi - mruknęła pod nosem i usiadła obok mnie. Ubrała się dość klasycznie, w sweter i szare spodnie, ale stwierdziłem, że i tak jej w tym do twarzy.

-Z czym pani do mnie przychodzi? - spytałem, odchrząkując, bo tak się jakoś złożyło, że jak usiadłem to nasze kolana się zetknęły. Shylene na ten gest odsunęła się lekko.

-Z podstawami podstaw - mruknęła pod nosem, maskując cień uśmiechu na twarzy.- Jeśli można oczywiście.

-Oczywiście - przytaknąłem, biorąc nową kartkę papieru.- No więc zaczniemy od normy kompetencyjnej... - zacząłem tłumaczyć. Szło nam nieźle. Shylene z grubsza wszystko rozumiała.- Wszystko jasne? -spytałem w pewnym momencie, nawiązując z nią kontakt wzrokowy. Nasze twarze znajdowały się bardzo blisko siebie. Widziałem, że jest lekko speszona moją osobą. Ja jej też byłem, ale nie dałem tego po sobie poznać, żeby nie narobić nikomu żadnych podejrzeń. Muszę być bardzo ostrożny. Inaczej źle to się skończy.

-Tak, tak - mruknęła, spuszczając wzrok na kartkę. Czułem, że atmosfera lekko zgęstniała, ale nie było wyjścia. Musiałem kontynuować wyjaśnianie pozostałych zagadnień. W końcu to dyżur, a nie spotkanie towarzyskie. Shylene to moja studentka, nie koleżanka. Tej granicy nigdy nie przeskoczymy.

Materiału nie było zbyt wiele, więc uwinęliśmy się w niecałą godzinę. Muszę powiedzieć, że minęła mi ona bardzo szybko. Zdecydowanie za szybko.

-To by było na tyle, jeśli chodzi o materiał z ostatnich zajęć. Jeśli będzie miała pani jeszcze jakieś wątpliwości, proszę napisać maila lub spytać mnie o to na przyszłych zajęciach - uśmiechnąłem się przyjaźnie.

-Jeszcze raz dziękuję, panie doktorze - rzuciła, chowając swoje rzeczy do torby.- A kartkę to mogę sobie wziąć?

-Przykro mi, ale niestety nie. Taki jest protokół - wyjaśniłem smutno, zabierając papier ze stołu. Naprawdę chciałem jej dać te notatki, jednak jeśli ktoś by się dowiedział, to miałbym przerąbane. Wolałem więc nie ryzykować.

-No trudno. Do widzenia - pożegnała się i wyszła. Odprowadziłem ją wzrokiem aż do samych drzwi, po czym podszedłem do okna i oparłem się o parapet. Co tak właściwie się wydarzyło? Czy ze mną jest coś nie tak?

Przez ten dyżur byłem jakiś taki nieobecny. Jednak trzeba było wracać do domu. Miałem nadzieję, że w końcu sobie odpocznę i może odpalę jakiś serial. Ten tydzień był szalony i niezwykle męczący.

-Alec, ja cię chyba zabiję! - w drzwiach powitała mnie Agnes, od razu wrzeszcząc na całe mieszkanie.

-Ale... - nagle poczułem się zagubiony. O co jej znowu chodzi?

-No co tak się patrzysz? Biegiem zmieniaj koszulę i jedziemy! - krzyknęła, ubierając w przedpokoju szpilki.

-Gdzie? - wytrzeszczyłem oczy, walcząc z tym, żeby nagle się nie zamknęły.

-No jak to gdzie? Zapomniałeś? Dzisiaj są urodziny Blair, idioto! - wyjaśniła nerwowym głosem, odsyłając mnie do garderoby.- Mówiłam ci tydzień temu, że Chuck organizuje jej przyjęcie niespodziankę i jesteśmy zaproszeni. Dzwonił do mnie już trzy razy. Jesteśmy spóźnieni!

-Już idę - westchnąłem z rezygnacją. Czułem się fatalnie, ale nie było mowy, żebym nie pojechał z nią na te głupie urodziny.

Ponad prawem || ZAKOŃCZONEOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz