Rozdział 23

2.2K 60 8
                                    

Jakoś tak od tamtej chwili nie mogłem się ogarnąć. Snułem się wieczorem po mieszkaniu, nie wiedząc, co ze sobą zrobić. Wczoraj Agnes na dobre się wyprowadziła i miałem święty spokój, ale jednak czułem pustkę. Bo co z tego, skoro nie wiem właściwie, na czym stoję. Shy wydawała się być wczoraj jakaś taka dziwna. I to jej nagłe wyjście... Nie. Już sam nie wiem, co o tym myśleć. Beznadzieja. Wiedziałem, że w końcu będę musiał ją spytać, co zdecydowała, ale cholernie się tego bałem. Z tego wszystkiego nie wziąłem z domu drugiego śniadania i właśnie stałem w kolejce po kanapkę w naszej kafejce.

-A ty co? - spytał Sam, podchodząc do mnie.- Weź się może uśmiechnij albo coś, bo wszyscy patrzą na ciebie z politowaniem.

-Łatwo ci mówić... - mruknąłem pod nosem, ignorując wewnętrzne poczucie beznadziejności własnego życia.

-Dzisiaj z nią porozmawiasz, prawda? - spytał, kupując za mnie dwie kanapki, a chwilę później prowadząc mnie do stolika.- Tego się boisz?

-Tak - potwierdziłem.

- Nie wiem, co ona powie i to jest najgorsze.

-Alec, będzie dobrze. Zobaczysz - poklepał mnie po ramieniu i zaczęliśmy jeść.

Jednak nawet ten charyzmatyczny logik nie był w stanie poprawić mi humoru. Umówiłem się z Shy, że zostanie w sali po zajęciach, ale bardzo się stresowałem. Chyba nawet bardziej niż przed obroną doktoratu.

- Moi państwo, na dzisiaj to wszystko - oznajmiłem, zamykając prezentację.

Z tego wszystkiego zdążyliśmy zrobić dużo mniej niż planowałem, ale już trudno. Nie moja wina przecież.

- Jutro wyślę zadania domowe na następne zajęcia. Życzę wszystkim udanego weekendu - pożegnałem moją grupę, udając, że się pakuję, żeby nie musieć patrzeć na Shy.

- Możemy już? - spytała, gdy zamknąłem drzwi i przekręciłem zamek.

- Tak. Właściwie tak - usiadłem na przeciwko niej.

- O jaką sprawę chodzi? - zaczęła bawić się telefonem, jak gdyby nigdy nic.

-Wiesz dobrze, Shylene.

- Właśnie tak nie do końca, panie doktorze.

- Czy możesz zostawić ten telefon? - w pewnym momencie całkiem się wkurzyłem i niemal wyrwałem go jej z rąk. - I w końcu zacząć ze mną rozmawiać?

- Tak - westchnęła, przeczesując ręką włosy. Uwielbiam, kiedy to robi.

- Zadam ci tylko jedno jedyne pytanie. Czy przemyślałaś to, o czym ostatnio rozmawialiśmy? - powiedziałem wolno, cały czas utrzymując z nią kontakt wzrokowy.

- Tak - odpowiedziała poważnym tonem.- Myślę, że tak.

- Więc? Czy możesz dać mi odpowiedź?

- Mogę - mruknęła.- Moja odpowiedź brzmi nie - dodała, a ja zamarłem.

Aż poczułem, że moje serce staje i nie jestem w stanie się ruszyć.

- Dlaczego?

- Po prostu nie mogę.

- Ale jaki jest powód? Bo jestem twoim wykładowcą? O to chodzi, tak? O ten pieprzony tytuł i wszystko z tym związane?

- Między innymi - zauważyłem, że jest lekko poruszona moimi słowami.

- Czyli?

- Nie mogę i koniec. To wbrew zasadom.

- Przecież wiem, że czujesz coś do mnie. Czy to jest powód, żeby nic z tym nie zrobić.

- Nie wiem, ale mam też inny powód - dodała.

- Jaki? Co może być jeszcze takiego, że...

- Kocham Jasona - wypaliła nagle i mnie zatkało.

Świetnie, po prostu świetnie. Brawo, Alec! To naprawdę koniec. Teraz nie masz nawet co próbować. Ona kocha innego.

- Rozumiem - powiedziałem łagodnie, w środku aż wrzeszcząc. Jeszcze nigdy nie czułem się tak bezradny.

- Muszę już iść - mruknęła, po czym wstała.

Niezwykle szybko zabrała swoje rzeczy i wyszła, a ja poczułem się jak ostatni kretyn. Nawaliłem. Po co to wszystko było? Po co tak bardzo się starałem? Wszystko poszło na marne. Teraz zostałem z niczym. Dosłownie. Po wyjściu Shy posiedziałem jeszcze chwilę w pustej sali. Potrzebowałem chwili spokoju, ale właściwie to nie wiem po co. Przecież już i tak nic nie da się zrobić.

SMS do: Sam

To koniec

SMS od: Sam

Czekaj pod wydziałem. Zaraz po ciebie przyjadę

Kocham go. Naprawdę go kocham.

Ponad prawem || ZAKOŃCZONEOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz