Rozdział 29

2.2K 59 2
                                    

- Wolałabym, żebyś był trzeźwy, kiedy będziemy rozmawiać - odpowiedziała Shy, po czym zostawiła mnie pod klatką i poszła w drugą stronę.

- Poczekaj! - jakoś zdołałem ją dogonić na chwiejnych jeszcze nogach.

- Alec, jesteś pijany - wywróciła oczami, niemal mnie odpychając.

- Nie tak bardzo - chwyciłem ją za rękę i z powrotem znaleźliśmy się pod drzwiami.

- Pozwól mi odejść.

- Nie! - zaprotestowałem, przyciskając ją do ściany obok domofonu i mocno całując w usta.- Już nigdy nie pozwolę ci odejść - spojrzałem jej w oczy.

- Zobaczymy się niedługo, na zajęciach - tym razem to ona mnie pocałowała i muszę przyznać, że kolana mi zmiękły, tym razem jednak nie od nadmiaru alkoholu.

- Shylene... - położyłem dłoń na jej policzku. Było dość ciemno, ale w jej oczach dostrzegłem niesamowity blask. Oczywiście, że chciałem czegoś więcej. Takie myśli rodziły się w mojej głowie już po naszych pierwszych zajęciach, jednak nawet w takim stanie stwierdziłem, że to musi się wydarzyć w wyjątkowym czasie i miejscu. Zdecydowanie nie pod moim blokiem, gdy jest noc, a ja jestem dość pijany.

- Doktorze Martin... - ewidentnie próbowała ostudzić mój zapał, używając tego zwrotu. Wiedziała, jak bardzo mnie tym irytuje.

- Jesteś cudowna - wyznałem mimo to.

- Powinieneś wracać do domu i odpocząć - wyjęła mi z kieszeni klucz i otworzyła drzwi na klatkę.

- Uważaj na siebie - długo nie chciałem jej puścić, a potem przez chwilę patrzyłem, jak się oddala. Boże, jakim ja jestem szczęściarzem...

***

Następnego dnia obudziłem się w świetnym nastroju. Śniadanie przygotowywałem, podśpiewując pod nosem i dzięki temu całkiem spaliłem naleśniki, na które miałem taką ochotę.

Jakoś wieczorem w mojej głowie pojawiła się wizja romantycznego spotkania. Może to trochę za wcześnie, ale wolałem być przygotowany i zacząłem rozmyślać, jak to wszystko zorganizuję.

- Shylene, zapraszam cię na romantyczną kolację... - powiedziałem sam do siebie, stojąc przed lustrem w przedpokoju.- Albo nie. Brzmisz jak jakiś amant z lat 50. Martin, ogarnij się. Wyluzuj przede wszystkim.

- Shy, może skoczymy do mnie? - mrugnąłem zalotnie do własnego odbicia, dodatkowo wymierzając palcem wskazującym.- Nie. To jest jeszcze gorsze.

- Tak bardzo cię kocham, że moglibyśmy...

- Alec, wszystko w porządku? - z tego teatrzyku wyrwał mnie nagle głos Sama. Nawet nie zauważyłem, kiedy pojawił się w moim mieszkaniu.

- Jasne, że tak - odpowiedziałem trochę zbyt wyluzowanym tonem, patrząc na przyjaciela stojącego przy komodzie.- Długo tu jesteś?

- Wystarczająco długo, żeby się dowiedzieć o twoich ćwiczeniach przed pójściem do łóżka z Shy - prychnął, otwarcie się ze mnie nabijając.

- Ej! - wkurzyłem się.

- No co?

- Nic. Po prostu to prywatne sprawy. I nikt nie powiedział, że zamierzam to zrobić.

- Bo widać, że zamierzasz.

- Ledwie ją znam i ona mnie też - próbowałem jakoś z tego wybrnąć.

- E tam, przeczysz sam sobie, ale rób co chcesz - Sam machnął ręką i udał się do kuchni zapewne po to, żeby przejrzeć zawartość mojej lodówki.- Czemu nie masz żadnego browara?

- Bo ostatnio wszystko wypiłeś - podszedłem i przytrzymałem srebrne drzwi, żeby się biedaczyna nie zmęczył zbytnio.

- Samo wino. Alec, jesteś jak baba!

- To idź i coś kup.

- A żebyś wiedział, że pójdę. W końcu jest co świętować - prześlizgnął się koło mnie tanecznym krokiem i już zaczął ubierać buty.

- Może i jest, ale to moja sprawa.

- Pewien student powiedział mi kiedyś, że trzeba brać, jak dają i zamierzam wziąć to sobie do serca - wziął z komody mój portfel i zniknął, trzaskając drzwiami.

***

Niedługo później miały miejsce ostatnie zajęcia przed przerwą świąteczną, a dokładniej mówiąc ostatnie zajęcia z Shy, bo reszta nie miała dla mnie większego znaczenia.

Przez cały ranek snułem się po korytarzach wydziału, nie mogąc się doczekać, aż się z nią zobaczę. Miałem nadzieję, że zostanie na chwilę po zajęciach i będziemy mogli porozmawiać. W końcu wiele się ostatnio między nami wydarzyło...

- Witam państwa na naszych ostatnich zajęciach przed przerwą świąteczną - przywitałem moją ostatnią grupę, wzrokiem wypatrując Shy, której o dziwo nie było.

- Doktorze Martin, kiedy będzie kolokwium? - spytał chłopak w okularach z pierwszego rzędu. Lubiłem go, ale czasami zdawał się być aż nadto ambitny.

- Przed sesją napiszemy sobie kolokwium sprawdzające państwa pracę przez pierwszy semestr. Nie będzie miało ono wpływu na ocenę końcową. Właściwe kolokwium odbędzie się w kwietniu, jak wspominałem na początku roku.

- Przepraszam za spóźnienie - wtedy w drzwiach pojawiła się Shy, cała w śniegu. Na ten widok moje serce przyspieszyło, a w sali nagle zrobiło się odrobinę za gorąco. Najchętniej mocno bym ją przytulił i kupił herbatę w automacie, żeby się ogrzała, ale niestety nie było takiej opcji.

- Nie szkodzi, proszę siadać - machnąłem ręką i wróciłem do prowadzenia zajęć, pilnując się, żeby za często nie zatrzymywać na niej wzroku. Bałem się, że ktoś się może domyślić tego, co jest między nami. Od początku wiedziałem, jak wiele ryzykuję, zakochując się w niej.

- A co z pana doktora fakultetem? - spytała jakaś blondynka mniej więcej w połowie zajęć.

- Dotyczy on mojej pracy doktorskiej. Zajęcia będą w drugim semestrze. Zapraszam na nie wszystkich, którzy są zainteresowani transitional justice i chcieliby dowiedzieć się na ten temat czegoś więcej.

To półtorej godziny zleciało niesamowicie szybko. Ani się obejrzałem, a moi studenci już się pakowali i zbierali do wyjścia, a ja próbowałem szybko wyłapać, kto się dzisiaj najwięcej odzywał i wpisać należne plusy.

- Panno Wilson, proszę zostać na chwilę. Porozmawiamy o pani licencjacie - skłamałem i wymownie na nią spojrzałem.

- Ale panie doktorze... - ku mojemu zdziwieniu próbowała się z tego wywinąć, ryzykując, że ktoś nas rozgryzie.

- Nalegam - dodałem krótko, a potem sprawdziłem, czy wszyscy wyszli i zamknąłem drzwi na klucz.

- Alec, za godzinę mam ostatni autobus do domu - rzuciła, ubierając kurtkę.

- Mieliśmy porozmawiać.

- Wiem, ale dzisiaj nie dam rady. Obiecuję, że po świętach się spotkamy poza wydziałem - wyjaśniła, a ja aż zamarłem na słowa „poza wydziałem".

- No dobrze. W takim razie wesołych świąt - podszedłem i pocałowałem ją w usta, jednocześnie obejmując w talii.

- Tobie też wesołych świąt - odwzajemniła pocałunek, zaraz potem wracając do zbierania swoich rzeczy.

- Uważaj na siebie - chwyciłem ją jeszcze za rękę, gdy była już przy drzwiach. Cieszyłem się na nadchodzące święta, ale jednocześnie przerażała mnie myśl o prawie trzech tygodniach bez widzenia Shy. Oby tylko po takiej przerwie nic się między nami nie zmieniło. Zbyt długo się o nią starałem, żeby teraz coś poszło nie tak.

Ponad prawem || ZAKOŃCZONEOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz