Rozdział 15

2.5K 58 5
                                    

Nie wiem jakim cudem, ale udało mi się dorwać tego idiotę jeszcze w ten sam dzień, zaraz po jego zajęciach. Szedł sobie, jak gdyby nigdy nic, w jednej ręce trzymając kawę, a w drugiej papierosa. Nie chciałem robić scen na korytarzu, więc tylko złapałem go za rękaw i niemal siłą zaciągnąłem do kantorka na szczotki. Na szczęście akurat był otwarty.

-Sam, do jasnej cholery, co ty sobie wyobrażasz?! - wrzasnąłem, po czym zabrałem mu papierowy kubek i wylałem zawartość na śnieżnobiałą koszulę.

-Alec, zwariowałeś?! To parzy! - zaczął gorączkowo dotykać materiału.- O co ci chodzi? - wlepił we mnie pytające spojrzenie.

-Powinieneś się domyślać... - mruknąłem, dając mu czas na zastanowienie.

-Eee... Nie? Chodzi o... Ostatnie spotkanie naszych katedr? A może o... Wiem! Wczoraj kupiłem w stołówce ostatnią kanapkę z kurczakiem. Wiem, że je uwielbiasz.

-Nienawidzę cię! - popchnąłem go lekko.

-Stary, co jest? To przestaje być śmieszne.

-Shylene - rzuciłem, będąc w stanie coraz to większej furii.

-Aa! To trzeba było tak od razu - zaczął się śmiać, denerwując mnie tym jeszcze bardziej.

-Dlaczego do jasnej ciasnej poszła do ciebie na dyżur? Widziałem was!

-I?

-Czy tak się umawialiśmy? Miałeś mi pomóc, a nie tłumaczyć jej logikę, bałwanie!

-Alec, sama przyszła. To był jej świadomy wybór. Wyluzuj.

-Widzę, że ty wyluzowałeś aż za bardzo - obdarzyłem go wściekłym spojrzeniem.

-Nic nie zrobiłem, ok? Jak następnym razem przyjdzie to odeślę ją do ciebie, dobra? Tylko już tak się nie wpieniaj na mnie. Tym sposobem nic nie osiągniesz, a już na pewno nie wyrwiesz gorącej studentki - wyjaśnił, biorąc z półki jakiś dziwny czyszczący proszek i nakładając go ręką prosto na koszulę.

-Nie zamierzam nikogo wyrywać!

-Jeszcze się okaże - stwierdził tajemniczo, po czym wyszedł, klnąc pod nosem na zniszczone ubranie. To przecież nie moja wina.

Wieczorem emocje trochę już ze mnie uszły. Na tyle, żeby przypomnieć sobie o Agnes. Ciekawe, czy dzisiaj też będzie taka miła? Ostatnio zupełnie jej nie poznaję. Zachowuje się podejrzanie, ale nie mam teraz czasu na zajęcie się tym tematem.

-Hej, Alec! - krzyknęła z pokoju, w którym znajdował się jej salon, gdy tylko przekroczyłem próg mieszkania.

-Hej - mruknąłem pod nosem, zdejmując buty i chowając płaszcz do szafy.

-Mógłbyś tu na chwilę przyjść? - spytała. Nie miałem nic lepszego do roboty, jako że zjadłem na uczelni, więc leniwym krokiem udałem się do jakże pompatycznej i ogromnej siedziby firmy mojej dziewczyny.

-Oo, masz klientkę - jakaś blond kobitka siedziała na krzesełku, a Agnes ją malowała. Wokół leżało w cholerę dziwnych kosmetyków, których przeznaczenia nawet nie będę próbował zgadywać.

-Tak. Musisz nam pomóc - zaprosiła mnie bliżej.

-Nam?

-Meredith pozna dzisiaj rodziców swojego narzeczonego. Oboje są radcami prawnymi. Musi wyglądać pięknie, ale też subtelnie i elegancko. Powiedz mi, która pomadka lepsza?

-Eee... - spojrzałem i nie wiedziałem, co powiedzieć, bo według mnie oba kolory były takie same.

-Czy w ogóle prawnicy patrzą na takie szczegóły? Nie chcemy, żeby przyszli teście uznali ją za dziewczynę lekkich obyczajów.

-Hmm... - wytężyłem umysł jeszcze bardziej udając, że naprawdę się zastanawiam.- Ta - wskazałem na pierwszą lepszą pomadkę.

-Też o niej myślałam. Jesteś genialny! - ucieszyła się i Meredith też.

-No widzisz - zacząłem się śmiać.

-W lodówce masz makaron, który trzeba podgrzać. Poradzisz sobie?

-Jasne - rzuciłem, będąc w szoku, że znów czeka na mnie jakiś posiłek.

-To świetnie. Niedługo do ciebie dołączę - oznajmiła i wróciła do malowania klientki, a ja udałem się do kuchni, będąc w stanie jeszcze większej konsternacji. Co się do cholery dzieje? Może to jej siostra bliźniaczka, czy co?

SMS od: Sam

Nie sprało się. Wisisz mi stówkę

***

W następne dni też tak było. Agnes nadal miła, a ja nie wiem o co chodzi i snuję się po domu, rozmyślając o jej podejrzanym zachowaniu. Dotrwałem tak aż do moich ulubionych zajęć, jak się można domyśleć - tych z Shylene. Prawdę mówiąc to nie mogłem się doczekać, aż ją zobaczę. Ciekawe, co robiła przez ten tydzień? Tego się niestety nie dowiem.

-Dzień dobry, drodzy studenci - przywitałem moją grupę. Shy już przyszła, ale jak na złość, znowu siedziała na telefonie. Powinienem jej to wypomnieć? Czy może udawać, że nie widzę?- Zapraszam, zapraszam - zachęciłem do wejścia do sali jakiegoś wysokiego blondyna.- Niech pan siada, bo zaraz zaczynamy.

-Panie doktorze, a jak z kolokwium? - spytał student z pierwszego rzędu.

-Kolokwium odbędzie się w kwietniu. Szczegóły podam bliżej terminu. Proszę się nie bać, bo nie ma czego - uśmiechnąłem się do nich przyjaźnie.- Jest punktualnie piętnasta piętnaście, więc zaczynamy. Otóż dzisiaj przybliżymy sobie zagadnienia znajdujące się w rozdziale jedenastym. Będą to...

-Panie doktorze, czy to będzie na kolokwium? - spytał po jakimś czasie chłopak, który zawsze siedzi obok Shy.

-Nie. To dodatkowe pojęcie. Wprowadziłem je, bo często przydaje się na zajęciach z prawa cywilnego.

-Dobrze. Dziękuję - mruknął i wrócił do zabawy długopisem. Dzisiejsze zajęcia były dla mnie szczególne. Shylene otwarcie mnie ignorowała i nie przestawała pisać z kimś. Byłem szalenie ciekawy, o kogo chodzi. Może ma chłopaka, a ja o niczym nie wiem i jak głupi robię sobie nadzieję i wyobrażam nie wiadomo co? Nie. To chyba nie to. Chociaż z drugiej strony sam przecież jestem zajęty. Niby.

-Rozdział jedenasty jest dość obszerny, więc dokończymy go za tydzień - mówiłem dalej, jednocześnie podchodząc do jej rzędu. Byłem szalenie ciekawy, z kim pisze. Co chwilę tłumiła śmiech i robiła do telefonu dziwne miny. Stanąłem najbliżej, jak się tylko dało. Niestety jedyne, co udało mi się dostrzec, to kolor konwersacji - zielony. Aa, i jeszcze pierwszą literę nazwy rozmówcy - L. Nic więcej. Mam nadzieję, że następnym razem rozwiążę tę zagadkę. Teraz będzie mnie to nurtowało aż do kolejnych zajęć.

-Panie doktorze, a to, co będzie na jutrzejszym wykładzie u doktora Animalsa? - spytała dziewczyna z ostatniego rzędu.

-Tym zajmiemy się za dwa tygodnie - odpowiedziałem.- Na dzisiaj to wszystko. Widzimy się w przyszły czwartek.

-Panie doktorze, spóźniłem się dzisiaj. Jestem z innej grupy - stałem przy biurku, żeby mieć dobry widok na wychodzącą Shy. Miałem nawet nadzieję, że może zostanie i spyta się o coś. Byłoby miło.- John Stewart - oznajmił chłopak, zasłaniając mi swoją osobą drzwi, przez co nie zauważyłem, że Shylene już wyszła. A niech to! Ciekawe, dlaczego mnie ignoruje? Ile bym dał, żeby było tak, jak dawniej...

Ponad prawem || ZAKOŃCZONEOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz