Ostatnie dni były dla mnie naprawdę trudne. I dziwne. Nie wiem czemu, ale nagle wszędzie zacząłem dostrzegać zakochane pary. Gdy byłem z Agnes kompletnie nie zwracałem na to uwagi. Nagle zdałem sobie sprawę, że zostałem zupełnie sam i niekoniecznie jestem z tego faktu zadowolony.
Dzisiaj wydarzyło się coś ciekawego. Dzień był ciężki. Miałem kilka grup zajęciowych z czwartego roku, a do tego zwołano nadzwyczajne i nieplanowane posiedzenie katedry. Kiedy w środku tego wszystkiego udałem się po kolejną kawę, zobaczyłem JĄ. I JEGO. Moja ulubiona baristka, Fiona, właśnie podała latte na wynos, ale nie byłem w stanie odebrać od niej papierowego kubka. Nie wiem jak to się stało, że wcześniej ich nie zauważyłem, ale to pewnie przez zmęczenie. Otóż Shy, jak gdyby nigdy nic, siedziała przy jednym ze stolików z tym wysokim chłopakiem w kręconych włosach. Może bym się tym nie przejął. Może i nawet nie obdarzyłbym jej spojrzeniem, gdyby nie fakt, że trzymali się na stoliku za ręce. Nie wiem, chyba jestem naprawdę zakochany, skoro się tym przejąłem. I to jak. Nagle w środku poczułem bardzo nieprzyjemne ukłucie, a w moim gardle pojawiła się wielka gula. Przez chwilę nie mogłem chociażby zaczerpnąć powietrza. Pech albo nie, Shy w pewnym momencie nawiązała ze mną kontakt wzrokowy. Bolało jak cholera. No ale nic. Przeżyłem najgorsze sekundy w moim życiu, ale w końcu wziąłem kawę i niemal stamtąd wybiegłem.
- Alexander, spokojnie - wpadłem do samochodu, po czym położyłem ręce na kierownicy i zacząłem gadać sam do siebie, co zdarza mi się niezwykle rzadko.- Ogarnij się. To nic takiego przecież. Bądź mężczyzną...
Wziąłem kilka głębokich wdechów i wydechów i postanowiłem wyjechać z parkingu. Jeszcze nigdy droga z kawiarni na wydział nie zajęła mi tak mało czasu. Chciałem być jak najdalej od tamtego miejsca. Jak najdalej od NIEJ.
SMS do: Sam
Jesteś na wydziale?
Napisałem do przyjaciela trzęsącymi się rękoma, gdy byłem już na światłach, nieopodal uczelni. Oby ten hipokryta siedział tam jeszcze. W końcu sam sobie z tym nie poradzę.
***
Hall odpisał błyskawicznie, więc gnałem jak głupi, po drodze łamiąc kilka przepisów. Mam nadzieję, że nikt tego nie widział. W końcu działałem w stanie wyższej konieczności.
- Cholerna winda! - krzyknąłem, czekając, aż zjedzie na parter. Na tym wydziale jest ich zdecydowanie za mało, więc powiększają statystyki spóźnień.
- Jakiś problem, doktorze Martin? - nagle zaczepiła mnie doktor Hampton. Dopiero teraz ją zauważyłem, więc pewnie przygląda mi się od dobrej chwili.
- Nie nie, wszystko w porządku - odpowiedziałem kurtuazyjnie. Otóż ta „miła" kobieta z kręconymi włosami i ciętym językiem to była mojego Sama. Poznali się na doktoracie, a pożegnali zaraz po uzyskaniu stopnia. No cóż...
- To dobrze - mruknęła, wchodząc za mną do windy, która w końcu raczyła się pojawić.
Agatha na szczęście wysiadła piętro niżej, więc szybko pobiegłem do sali, w której miał być mój przyjaciel. Oby tylko zdołał mi jakoś pomóc. W tamtej chwili potrzebowałem go bardziej niż kiedykolwiek wcześniej.
- Czy rozumie pani już zbiory? - Sam siedział przy jednej z ławek i tłumaczył coś jakiejś studentce.
- Tak, panie doktorze. Te rysunki i przykłady naprawdę mi pomogły - uśmiechnęła się do niego.
- W takim razie widzimy się na wtorkowych ćwiczeniach, pani Katherine - pożegnał ją i mogłem w końcu tam wejść.
- Oj, Sam, nie wiem, jak ty to robisz... - podszedłem i usiadłem na przeciwko niego.
- Ja nic nie robię, Martin - zaczął się śmiać.- Ale serio. Co cię do mnie sprowadza, stary? Coś się stało?
- Wiesz, ja tylko... - szedłem tutaj z konkretnym nastawieniem, ale nagle zacząłem się denerwować, że mnie nie zrozumie, a tak w ogóle to przecież bez sensu. Począwszy od samego początku.
- Tak? Chodzi o Shy, prawda? - ten logik jak zwykle mnie przejrzał. Teraz świdrował mnie swoimi jasnymi oczami i pod wpływem tego spojrzenia miałem ochotę zapaść się pod ziemię.
- Kłamałeś. Ona kocha tego chłopaka - ledwie skleciłem swoją wypowiedź, po czym od razu przeniosłem wzrok na leżącą między nami kartkę papieru.
- Jezu, Alec...
- Przestań. Nic nie mów. Wiedziałem, że tak to się skończy! - nagle przestałem nad sobą panować. Zacząłem krzyczeć na Sama, aż w końcu udałem się do wyjścia.
- Alec! Do cholery jasnej, wracaj tu! - kątem oka widziałem jeszcze, jak wyszedł przed drzwi, ale ja już byłem przy schodach. Nie czekałem na windę. Po prostu zbiegałem na dół przez kolejne piętra, czując się coraz to gorzej.
Kiedy wybiegłem przed wydział, było już ciemno. Bez wahania wsiadłem do auta i skierowałem się tam, gdzie powinienem znaleźć się już wtedy, gdy mnie odrzuciła.
***
Nie zaskoczyłem Eddiego swoim nagłym pojawieniem się w jego knajpie. Musiałem wyglądać jak siedem nieszczęść. We włosach miałem pełno śniegu, nie goliłem się też od kilku dni, bo jakoś nie czułem takiej potrzeby.
- Oj, Martin... - kumpel westchnął, podając mi kolejną już szklankę whisky.- Ale ci się to wszystko pochrzaniło, co?
- Żebyś wiedział - wziąłem solidny łyk, niemal kładąc czoło na blat baru.
- Idę zaraz do domu. Nie pij już, dobrze? - poczochrał mnie po włosach i chyba poszedł, ale nie jestem pewien, bo się nie podniosłem.
- Mhmm... - mruknąłem pod nosem, ignorując wszystko, co się wokół mnie działo. Oby tylko Sam nie wpadł na pomysł, żeby mnie tu szukać. Oby w ogóle mnie nie szukał. W końcu jestem kupą nieszczęścia. Po co mu taki przyjaciel?
- Coś dla pana? - ktoś spytał, więc postanowiłem podnieść się do pozycji siedzącej.
- To samo. Dwa razy - poprosiłem młodego barmana, który najwidoczniej zastąpił Eddiego. Powoli czułem, że alkohol wypełnia mój umysł i było mi z tym dobrze. Bardzo dobrze.
____________________________________________________________________
Kochani, życzymy Wam wspaniałych świąt, dużo zdrówka, pieniążków i spełnienia wszystkich marzeń ♥
Kat i Viki ♥
CZYTASZ
Ponad prawem || ZAKOŃCZONE
RomancePewnego dnia Shylene zostaje wezwana do dziekana na uczelni. W chwili gdy do sali wchodzi jeden z jej wykładowców wie, że mają poważny problem. Zanim zauważa, Alec postanawia opowiedzieć całą prawdę, bez względu na konsekwencje. Jaka jest prawdziwa...