Rozdział 20

2.3K 59 0
                                    

Nie wiem kto miał gorszy humor – on czy ona? A może ja po tym całym dniu?

Myślałam, że skoro Mike do niej napisał to będzie zachwycona, a rano przywita mnie z uśmiechem i będzie wyczekiwać chłopaka na ekonomii. Nic z tych rzeczy, żadnych fajerwerków, żadnych uśmiechów i błysków w oku. Zamiast tego rano powitało mnie jej ponure spojrzenie i grobowa mina. Poważnie, gdyby w tamtej chwili chciała dostać posadę grabarza na najbliższym cmentarzu, przyjęli by ją bez wahania.

-Nie mów mi, że to przez to, że Mike napisał? – powiedziałam, zanim zdążyła otworzyć usta.

- No... Trochę tak – przyznała, a mi odpadły ręce.

Poważnie, jak można nie widzieć takich oczywistych rzeczy? Skoro napisał to dobry znak, nie ma sensu robić z tego afery. Ale najwidoczniej do Zoey racjonalne argumenty nie przemawiały. Przez całą ekonomię narzekała na chłopaka, aż w końcu myślałam, że już z nią nie wytrzymam. Resztki opanowania pozwoliły mi zebrać swoje rzeczy i wyjść z sali bez robienia jej awantury. Nie zważałam nawet na to, że doktor nadal prowadzi zajęcia, bo byliśmy dopiero na półmetku.

Kiedy drzwi się za mną zamknęły, oparłam się plecami o najbliższą ścianę i zamknęłam oczy.

-Wdech i wydech... – powtarzałam szeptem, żeby szybciej się uspokoić.

Na szczęście podziałało. Zawsze działało. Usiadłam na jednej z ławek i wyjęłam swój zeszyt do prawoznawstwa. Było kilka rzeczy, których nie rozumiałam i chciałam się wybrać z nimi na dyżur, jednak powoli traciłam na to chęci. Nic nie potrafi mi zepsuć humoru tak, jak ktoś, kto nie potrafi docenić swojego szczęścia. Zoey naprawdę nie rozumiała jakiego miała farta, że Mike się nią zainteresował. Bo przecież gdyby nie był zainteresowany to by nie pisał i nie zagadywał. A on to wszystko robił! Widać było jak się stara. Sean podczas jednej z naszych rozmów przyznał, że chłopak powoli traci nadzieję, bo moja przyjaciółka jest zbyt niedostępna. I tego zachowania właśnie nie rozumiałam. Zamiast wyznać sobie prawdę, sobie, samej przed sobą, a potem pozwolić wszystkiemu dziać się według z góry zaplanowanego scenariusza, przeznaczenia, jak zwał tak zwał, Zoey wolała udowadniać brunetowi, że jej na nim w żadnym stopniu nie zależy.

Gdyby ktoś tak dla mnie... – pomyślałam, a moje myśli od razu skierowały się w stronę doktora Martina, jednak w porę się zreflektowałam. W końcu miałam chłopaka.

Po czterdziestu minutach z sali zaczęli wychodzić studenci, a wśród nich Zoey. Minęła mnie z obrażoną miną i ruszyła do szatni po kurtkę. Pokręciłam z niezadowoleniem głową. Nic na nią nie działało, a terapia szokowa to nie było coś, na co miałam ochotę. Ostatecznie postanowiłam dać jej czas na przemyślenia, a sprawę zostawić. W końcu mnie nie dotyczyła, a Zoey moich rad i tak nie słuchała, więc nie było sensu wbijać jej do głowy, że to dobrze jeśli ktoś do niej pisze.

Dzień mi się dłużył jak jeszcze nigdy. Przelotnie widziałam się z Jasonem, ale dosłownie kilka minut, bo chłopak musiał wracać na zajęcia, których w piątek, jak na złość, miał chyba najwięcej. W domu nie mogłam się na niczym skupić, więc zrezygnowana włączyłam pierwszy lepszy film na Netflixie, nawet nie skupiając się na jego fabule, co ostatnio zdarzało mi się coraz częściej. W końcu odpuściłam sobie robienie czegokolwiek, bo to i tak nie miało sensu. Nudziło mi się i nie mogłam się na niczym skupić. Męczyła mnie sytuacja Zoey, mimo że postanowiłam się do niczego nie mieszać, brakowało mi Jasona, a do tego irytował mnie fakt, że nie mogę wyrzucić z głowy doktora Martina. I to by było na tyle jeśli chodzi o mój dobry humor, który miałam rano.

Po osiemnastej zaczęłam się zbierać na dyżur. Nie miałam najmniejszej ochoty tam iść, ale potrzebowałam zrozumieć kilka zagadnień. Zdecydowanie powinnam rozważyć poproszenie doktora Halla o pomoc z prawoznawstwem, w końcu z logiką szło nam bardzo dobrze.

-Dzień dobry – powiedziałam, wchodząc do klasy równo o dziewiętnastej.

Doktor poniósł głowę i spojrzał na mnie nieprzytomnym wzrokiem. Wyglądał jak siedem nieszczęść, delikatnie mówiąc. Pognieciona koszula, cienie pod oczami, włosy sterczące we wszystkich kierunkach, blada skóra... W niczym nie przypominał tego zawsze uśmiechniętego mężczyzny, który przychodził poprowadzić dla nas ćwiczenia.

-Dzień dobry – odparł w końcu i gestem zaprosił mnie do środka.

Niepewnie zrobiłam kilka kroków w stronę biurka, nie spuszczając z niego wzroku.

-Jeśli pan doktor jest zmęczony, to mogę przyjść w przyszłym tygodniu – powiedziałam cicho.

Nie powinnam poruszać takich kwestii, a dyżury to jego praca, jednak nie mogłam patrzeć na niego, gdy był w takim stanie.

-Wszystko w porządku – odpowiedział szybko – Proszę usiąść, panno...

- Wilson – dokończyłam, ale przyznam, że trochę mnie to zabolało. Byłam pewna, że po tylu dyżurach pamięta moje nazwisko. Ba! Byłam pewna, że pamięta moje imię, w końcu ostatnio zwracał się do mnie po imieniu, bez tych wszystkich „proszę pani", do których nadal nie mogłam się przyzwyczaić.

-Właśnie. Panno Wilson, z czym pani ma problem?

Podałam mu małą karteczkę, w myślach przeklinając się za drobne pismo, które w tej chwili musiało mu sprawiać problemy.

-Dobrze, to po kolei – zaczął, po czym zapatrzył się w ścianę na końcu sali.

Siedziałam cierpliwie, czekając aż zacznie coś mówić, jednak po pięciu minutach uznałam, że tego nie zrobi.

-Może ja naprawdę przyjdę za tydzień – powiedziałam, podnosząc się ze swojego miejsca.

- Nie, siadaj Shylene, zaraz ci wszystko wytłumaczę – odpowiedział, chowając twarz w dłoniach.

Było mi go szkoda, cokolwiek się wydarzyło, musiało mocno go dotknąć, że zachowywał się w taki sposób.

-Wszystko w porządku? – zapytałam, choć wiedziałam, że to nie moje sprawy i nie powinnam o to pytać.

- Dziewczyna mnie zdradziła – szepnął, a ja miałam wrażenie, że nie do końca jest świadomy do kogo kieruje te słowa – Znalazła sobie jakiegoś... I to w naszym łóżku...

Tak, zdecydowanie nie powinnam tego słuchać. To były prywatne sprawy mojego wykładowcy, a do tego nikt nie powinien się mieszać. Czułam się jakbym naruszała jego prywatność, mimo że to on sam mówił to wszystko. Niezręczna sytuacja.

-Przykro mi – odpowiedziałam, bo wydawało mi się, że należy coś powiedzieć.

- To nie twoja wina, Shy – pociągnął ze zdenerwowaniem za swoje, troszkę za długie włosy – To nie jest twoja wina – tym razem jego głos brzmiał już pewniej – Chodź, wytłumaczę ci to wszystko i możesz wracać – dodał, próbując się uśmiechnąć.

Tego wieczoru nie opuszczało mnie jakieś dziwne poczucie nadziei. Wiedziałam skąd się brało, ale nie chciałam do siebie dopuścić tej myśli. Hipokryzja, patrząc na to, co rano mówiłam Zoey.

Ponad prawem || ZAKOŃCZONEOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz