-Masky-Podejrzane... Coś tu jest nie tak. Jak ona tak szybko by się mogła oswoić? Co prawda nie powinna tutaj się nas bać, bo nie mamy co do niej złych zamiarów, ale nie sądzę aby była aż taka ufna, szczególnie wobec nas.
Najbardziej bałem się o Briana. Niestety, on jest bardzo ufny, przez co został już nieraz wykorzystany. Obiecałem sobie, że teraz będę pilnować ich dwójki.
Z pozoru nie wyglądała na taką, która ma już w głowie cały swój mizerny plan, ale jak to mówią - cicha woda brzegi rwie.
Dopiero teraz uświadomiłem sobie, jak mało nas jest. Całkiem niedawno była tu nas cała gromada... A teraz? Można nas śmiało policzyć na palcach u jednej ręki.
Szczerze powiedziawszy zacząłem się bać. Bać o to, że w końcu nic z nas nie zostanie. Co prawda, niektórzy po prostu się od Operatora odłączyli i żyją własnym życiem. To tak, jakby ktoś się zwolnił z pracy i stworzył własny biznes. My, Proxy, nigdy nie będziemy mogli się oddzielić , bo jesteśmy u boku Operatora do końca życia, brzmi strasznie, prawda? Lecz źle nie jest i nie sądzę aby kiedykolwiek miało by być.
Najbardziej mnie intryguje fakt, że Operator nie może wtargnąć do jej umysłu.
Nigdy nie było problemów z tym związanych, a teraz jednak są, i to dość poważne. Jeżeli nie będzie w ogóle możliwości przemówienia do niej, to będzie trudno. A znając Operatora - uzna ją za zbędną i po prostu będzie zmuszony się jej pozbyć. Nie dałaby rady tak z nim współpracować.
-Nad czym tak myślisz? - z dumania wyrwał mnie Toby, który chyba uwielbiał to robić.
-O naszej nowej - rzuciłem patrząc się na pustą ścianę.
-O tej... Jak to jej było... - zamyślił się na chwilę -Mary?
Kiwnąłem znacząco głową.
-Tak jak mówiłem, pozbądźmy się jej - powiedział zirytowany, zmieniając nagle nastrój.
Cóż, znam Toby'ego, i wiem, że nie lubi zmian. Tak jak nie umiał się pogodzić z odejściem licznej ilości osób, to tak teraz nie chce nowych. Dla niego taka grupa jest wystarczająca i nie potrzebuje nikogo więcej, ale to jest błąd. Nas nadal nie jest dostatecznie dużo. Kto wie, może nawet będziemy zmuszeni do poproszenia innych o ponowną współpracę?
-Dzieciaku, zrozum, że się rozpadamy - powiedziałem wprost, nadal gapiąc się przed siebie.
-Nie jestem dzieciakiem, jestem tylko o 3 lata młodszy - odpowiedział naburmuszony, i jak gdyby się obraził - wstał z miejsca siedzenia i odszedł.
I wcale nie jest dzieciakiem, tak?
Po chwili poczułem szturchnięcie na ramieniu. Gdy się odwróciłem, okazało się, że to Brian.
-Co brachu? - spytałem ze słyszalnym uśmiechem.
Ten tylko stał i się wpatrywał. Pomimo, że nie widziałem jego twarzy, to czułem, że wpatruje się we mnie.
-Zrobiłem coś czego prędko pożałuję... - powiedział wkurzonym i zarazem smutnym tonem.
Do głowy przychodziły mi już najczarniejsze scenariusze, ale starałem się z tym powstrzymać, póki Brian nie wytłumaczy mi o co chodzi.
-Więc?
-Okłamałem ją... - powiedział skruszony.
-Kogo? Mary? - dociekałem się.
-Tak. No bo wiesz... - zawahał się na chwilę - Głupio mi było jej powiedzieć że...
-Mów - ciągnąłem go za język. Zacząłem się denerwować.
-Okłamałem ją, że nie będzie mordować! - wykrzyczał, a ja przestraszony rozglądnąłem się po pokoju, błagając, aby nikt tego nie słyszał.
Ale nieuniknionym było to, że słyszała to sama Mary, która akurat za nami stała. Brian zauważając, że długo się na coś wpatruję również się odwrócił. W tym momencie wszyscy znieruchomialiśmy.
Dostrzegłem, jak twarz Mary zmienia się pod wpływem emocji. Można z niej było wyczytać głównie złość, ale i smutek i zawód.
-Mary, ja... - wykrztusił Brian, ale zanim coś powiedział, dziewczyna pognała na górę, a brat za nią. Ja zdecydowałem, aby pozostać na swoim miejscu. Co jak co, ale ja pocieszać nie potrafię.
Chwilę po tym przyszedł ten zwyrol, Jeff. Nie przepadałem za nim. Był bardziej chory niż my wszyscy wzięci. Jego charakter, impulsywność i przede wszystkim wygląd budził strach. Nawet my się go chwilami obawiamy.
-Co jej jest? - spytał znudzony, na co ja tylko ruszyłem ramionami. Nie miałem najmniejszej ochoty z nim dyskutować.
Ale chyba i tak było mi to narzucone z jego strony.
-Ciekawe czy Jack faktycznie zmarł...
-Roześmiany? Przecież wszystko z nim w porządku - mówiłem jak głupi, gdybym o niczym nie wiedział. Nikt nie chciał poruszać tematu Jacka. Bezokiego Jacka.
-Timothy, nie zgrywaj. Wiesz dobrze, o jakiego Jacka mi chodzi - Jeff nie dawał za wygraną. Miałem ochotę go po prostu zaatakować i dać mu solidnie w twarz, ale przed tym powstrzymywał mnie fakt, że on może mnie nawet zabić.
-Nie poruszajmy tego tematu, Jeffrey - powiedziałem spokojnie z naciskiem na jego imię.
Jedynym, kto poruszał temat Jacka był Jeff. To Bezoki miał najlepsze kontakty z nim, mimo, że mieli dwa odmienne charaktery. Ten jest wybuchowy, drugi spokojny, ale jednak siebie uzupełniali. W pewnym momencie Jack po prostu zaginął, a Operator spekuluje, że umarł. Każdy z nas tutaj ma swoich wrogów, dlatego też zaginięcie równa się zamordowanie przez własnego rywala.
My, wszyscy tutaj, wcale nie mamy łatwej pracy.
-? ? ?-
Siedziałam chwilę w swoim pokoju, rozglądając się po wszystkich kątach. Serce wciąż biło mi jak szalone, lecz przyzwyczaiłam się. Będę najwyraźniej musiała się dostosować do ciągłego strachu.
Dzięki Hoodiemu czułam się lepiej, ale potrzebowałam trochę samotności. Teraz mogłam się zastanowić, co sobie myśli moja rodzina i co robią. Jak to wszystko się ułoży? Nie mogę kompletnie się z tym pogodzić. Lękam się wszystkiego dookoła.
Uspokajała mnie myśl, że nie będę musiała nikogo zabijać. Na razie.
Nie wyobrażam sobie odebrać komuś coś tak cennego jak życie, nie byłabym w stanie.Wyjęłam wisiorek spod mojej koszulki i złapałam w rękę krzyżyk, który na nim wisiał. Uklękłam i zaczęłam odmawiać krótką modlitwę w intencji mojej rodziny, i mnie.
Przeżegnałam się, i postanowiłam przejść się po tym "domu".
Wyszłam najciszej jak tylko mogłam z pokoju i zdecydowałam zejść krętymi schodami w dół. Gdy już to zrobiłam, moim oczom ukazał się korytarz, a zaraz potem wejście do salonu.
Na moje nieszczęście przebywali tam Masky i Hoodie. Rozmawiali o czymś, ale niestety nie mogłam usłyszeć o czym. Postanowiłam podejść bliżej, ale tak, aby nadal mnie nie zauważyli.
-Okłamałem ją, że nie będzie mordować! - wykrzyczał Hoodie, po czym speszony Masky odwrócił się i mnie zauważył, a zaraz po nim jego brat.
Moment, moment, moment...
Czy to chodziło o mnie?
Okłamał mnie?
I... Będę musiała kogoś zabić?
-Mary, ja... - powiedział Hoodie.
Myślałam, że zaraz tam zemdleję, ale na nogach trzymało mnie jeszcze uczucie złości. Zaufałam mu, a on i tak mnie okłamał. Bez namysłu pobiegłam w stronę swojego pokoju.
Gdy już dobiegłam, zamknęłam się. Niestety nie miałam klucza, więc na marne. Zaraz i tak wejdzie, i zacznie się tłumaczyć, na co ja nie miałam ochoty.
Usiadłam na łóżku i zaczęłam płakać.
-Najgorsze się dopiero, cholera, zaczyna - powiedziałam.
CZYTASZ
"Znaleziona Maska" // Eyeless Jack
FanfictionŻycie nie mogłoby się tak łatwo potoczyć. W pewnym momencie trzeba zaznać smaku goryczy. A to może nawet zmienić twoje życie. Musi. Poznasz nowe rzeczy. W niektóre zwątpisz, a w niektóre uwierzysz. Dopiero potem się przekonasz, czy faktycznie podjął...