24/2

705 45 3
                                    

— Z czego się śmiejesz? — wstałam jak poparzona, zawstydzona odwracając głowę.

— Patrzyłem na ciebie tak już dobre parę minut, ale widząc jak głęboko jesteś zamyślona zachciało mi się śmiać. — odpowiedział żartobliwym tonem zmieszanym jakby z... Frywolnym?

Postanowiłam nie odpowiadać na to, nadal stojąc z założonymi rękoma.

— A więc. — zaczął. — Co ci tak siedzi w głowie? — dokończył, opierając się na jednym ramieniu.

Westchnęłam, i już żałowałam, że w ogóle mu pomogłam. Nie wiedziałam dlaczego, ale jakaś złość która siedziała we mnie od dłuższego czasu dała się we znaki, i czułam, że już zaraz nie wytrzymam.

— Może powiesz mi co to miało być? — starałam się jeszcze powstrzymywać złośliwy ton, który powoli przełamywał mój normalny głos.

Nie patrzyłam na niego przez ten cały czas, ale kątem oka już widziałam, jak jego usta zmierzają wypowiedzieć zdanie "Nie powinno cię to obchodzić".

— Nic takiego, czym mogłabyś się interesować. — powiedział. I moje przeczucia były słuszne. Nie do końca powiedział to, o czym myślałam, ale kontekst był ten sam.

Tak czy owak, byłam coraz bliżej tego, aby się zezłościć.

— Pomogłam ci. — rzekłam, nie chcąc wypowiadać żadnych dłuższych zdań, bo czułam już, jak mój głos powoli się załamuje.

— I co? — zapytał, z widoczną chęcią zdenerwowania mnie.

Tracąc cierpliwość, spojrzałam mu prosto w twarz, gdzie na moje usta cisnęła się masa pretensji.

Odczuwałam też, że wyrażając swoją złość, po prostu się zbłaźnię. W końcu czego mam od niego oczekiwać, skoro jest po prostu moim oprawcą, litości?

Niestety, nie mogłam w sobie tego trzymać.

— Jack! — krzyknęłam, czując jak moje oczy się szklą. — Mam tego dość! — wykrzyknęłam, czując, że coraz bardziej pogrążam się w tym uczuciu.

— Nie umiem więcej udźwignąć tego... Tego traktowania! Dla mnie to zbyt dużo, nie rozumiesz, do cholery?! Skoro mam tu być... — nagle mi przerwano.

— Zwolnij. Czego ty odemnie oczekujesz? — spytał, znowu robiąc tą swoją obojętna, oziębłą minę, która zbiła mnie z tropu.

Niby tego się spodziewałam, a z drugiej strony miałam wrażenie, że to wszystko przebiegnie inaczej. Że będę miała możliwość zdeterminowania się, i wyrzucenia tego z siebie, co siedzi we mnie już od dłuższego czasu.

Ale teraz tak naprawdę zamiast zamurowania czułam całkowity gniew. Nie zważając na to, w jak bardzo złym stanie jestem, musiałam kontynuować.

— Nie przerywaj mi! — podeszłam do niego, zbliżając nasze spojrzenia. Był widocznie zaskoczony takową reakcją. — Czy ty nie widzisz ile okazji miałam, aby cię zostawić, a teraz nawet pozwolić ci umrzeć?! Ale tego nie zrobiłam, więc dlaczego nie zasługuję na takie samo traktowanie?! Ciągle sprawiasz, że jestem zdezorientowana, i nie mam pojęcia jak się czuć! Kurwa, co ja ci takiego zrobiłam?! - wykrzyczałam najgłośniej jak tylko mogłam. Czułam ulgę.

On westchnął i wstał biorąc moją twarz w swoje dłonie. Poczułam ich chłód na swoich rozgrzanych od gniewu policzkach, co jeszcze bardziej mnie spięło.

— Nie... Nie mógłbyś mnie najprościej w świecie zabić? — powiedziałam ledwo słyszalnie, dalej płacząc. Chciałam już skończyć i po prostu zniknąć. Aby nie czuć nic, i aby nie czuć nigdy więcej tych dziwnych mieszanek samych niezręcznych emocji.

— Skończ już... — ponownie westchnął, ale tym razem był jakby zmartwiony, nie do końca tak to zabrzmiało, ale jednak pewną część jego tonu stanowiło właśnie to.

Wyrwałam się z jego objęć i położyłam się na łóżku, kuląc się tak, aby kolana stykały się z moją brodą.

Poczułam, jak druga strona materaca się ugina.

— Idź stąd. — powiedziałam, chcąc zostać sama.

— Nie będę się Ciebie słuchał. — wziął głęboki wdech, po czym nastała chwila ciszy. — Miałem lekkią konfrontację z dawnymi przyjaciółmi.

Nagle wstałam, ponownie wracając do siadu i spojrzałam na niego z lekkim zdziwieniem. Nie wiem, czy było to spowodowane tym, że Jack w ogóle mi coś zdradził, czy tym, że on mówiąc o "dawnych przyjaciołach" może mieć na myśli moich pierwszych oprawców.

— Chodzi ci o...

— Tak. Spotkałem współpracowników Slendermana.

— Ale grozi nam coś? — spytałam lekko wystraszona.

— Raczej nie, ale trzeba po prostu uważać. — po chwili się zaśmiał. — Widzę, że szybko można ci zmienić nastawienie.

Po chwili przypomniałam sobie, co ja przecież zrobiłam. Niby mi ulżyło, ale teraz czułam się jakby... Głupio.

— Po prostu... Dziwnie mi się tak żyje. — powiedziałam szczerze.

— Uciążliwa jesteś, i ciesz się, że byłem w dobrym humorze, bo twoje krzyki nie skończyłyby się dobrze. Trochę mnie zaskoczyłaś, ale cóż. Ale jakoś nie jestem w stanie się ciebie pozbyć, bo przynajmniej mam towarzystwo. — odparł tak szczerym tonem, jak nigdy wcześniej. Poczułam miłe uczucie w sercu, wiedząc, że Jack może być jednak dobry. Pewnie nie będzie się to zdarzało często, ale wówczas będę miała świadomość, że nie jest strasznym egoistą.

— Ale nie bierz sobie tego do serca. Nie jestem jakimś dobrym typem. — i po tym mogłabym powiedzieć, że czar prysł, ale nie do końca. Pewnie faktycznie sobie wzięłam jego słowa do serca, co stłumiło racjonalne myślenie, i nie obchodziło mnie teraz to, co mówił, co najprawdopodobniej nie będzie miało potem najlepszych konsekwencji.

— Jasne. — mruknęłam, po czym znowu się położyłam i po prostu poszłam spać.

_______________________

Zazwyczaj nie piszę notek, ale tutaj chciałam przeprosić za duży odstęp czasowy. Niby wolno pisane, ale ja na miejscu czytelnika miałabym niezły wkurw. Ale chyba każdy wie, że chodzi o sławny brak weny. Teraz mam ferie, więc mam więcej czasu na pisanie, choć nie wiem czy właśnie w tym celu wykorzystam tyle wolnego
༎ຶ‿༎ຶ Obiecałam sobie, że dokończę tą książkę, bez względu na to jak bardzo będzie chujowa, więc postaram się dotrzymać sobie słowa, także nie martwcie się ᕙ(͡°‿ ͡°)ᕗ

(i bardzo serdecznie przepraszam osobę, której obiecałam rozdział po świętach w komentarzach, chyba się za bardzo zagalopowałam XD)

"Znaleziona Maska" // Eyeless JackOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz